„Kosmiczne rupiecie”, czyli wieloryb ma niestrawność, a tatko potrzebuje pomocy

31 października

„Kosmiczne rupiecie”, czyli wieloryb ma niestrawność, a tatko potrzebuje pomocy

Akcja, przygoda, trochę grozy i niebezpieczeństwa, misja ratunkowa, mnóstwo absurdu i humoru w niesamowitej kosmicznej scenerii, a momentami dość ostra satyra na problemy dręczące również współczesny świat. Oto „Kosmiczne rupiecie” - komiks Craiga Thompsona, wielokrotnie nagradzanego autora takich powieści graficznych jak „Blankets” czy „Habibi”. Tym razem Thompson jednak zwraca się do młodszego odbiorcy i opowiada historię, która na najprostszym fabularnym poziomie uwiodła 8-latka.
„Kosmiczne rupiecie” Craig Thompson

Główna bohaterka, mniej więcej 10-, 11-letnia Fiolet Marlocke, mieszka wraz z rodzicami w zdezelowanym statku kosmicznym, odpowiedniku współczesnej przyczepy, gdzieś na rubieżach galaktyki. Muskularny ojciec w kraciastej koszuli to typowy przedstawiciel klasy robotniczej, drwal zbierający odpady, z których produkuje się paliwo. Matka z kolei projektuje stroje i marzy o pracy u modowego guru Adama Arnolda w pięknej, pełnej korporacyjnego sznytu O-Słonii.

Rodzina żyje skromnie, trochę w zawieszeniu między dwiema klasami społecznymi, ale szczęśliwie. Jednak wszystko się zmienia, gdy szkołę Fiolet pożerają wielkie wieloryby. Między innymi po to, by zapewnić dziewczynce właściwą edukację, ojciec przyjmuje intratne, choć śmiertelnie groźne zlecenie. I w tym momencie sprawy się komplikują. Zaczyna się kosmiczna przygoda dziecka, które chce tylko uratować tatusia, a przy okazji mimochodem ocala cały (wszech)świat.

„Kosmiczne rupiecie” Craig Thompson

Wiem, zdradziłam zakończenie, lecz dla dorosłego czytelnika jest ono oczywiste już po przeczytaniu pierwszych stron komiksu. Thompson bowiem twórczo przetwarza jeden z najbardziej wyświechtanych schematów fabularnych obecnych w popkulturze, tylko że zamiast Bruce'a Willisa główną rolę odgrywa mała Fiolet z przyjaciółmi.

Cały urok tej pozycji kryje się bowiem w tym, co przedstawiono pomiędzy zawiązaniem a rozwiązaniem akcji i to nie tylko w zakresie fabularnym, ale przede wszystkim wizualnym.

„Kosmiczne rupiecie” Craig Thompson

Thompson kreuje całą galerię wyrazistych, spójnych psychologicznie postaci. Drużyna, z którą Fiolet wyrusza na wyprawę, składa się z neurotycznego, przeintelektualizowanego kurczaka Elliota, który początkowo dba tylko o przestrzeń osobistą, oraz podobno ostatniego przedstawiciela rasy bryłkowców - porywczego niby-mięśniaka Zacheusza od czasu do czasu przeżywającego weltschmerz. Zacheusz to dziki stwór, siła, bezczelność, Elliot - wrażliwość, przewodnik duchowy. A Fiolet? To serce, które po prostu spaja ich wszystkich w jeden zespół.

Równie zabawne i wiarygodne są także inne postaci, choćby zmanierowany projektant mody, ekipa podstarzałych dawnych motocyklistów, ojciec Fiolet, pozornie prosty drwal, ni stąd ni zowąd używający słownictwa rodem z elementarza młodego socjalisty, a nawet OPIEKUNDRON - przejęta swoją rolą mechaniczna niańka.

„Kosmiczne rupiecie” Craig Thompson

Nie sposób jednak potraktować „Kosmicznych rupieci” jako prostego komiksu przygodowego. Thompson analizuje bądź tylko sygnalizuje z różnym skutkiem wiele bolączek świata przyszłości, które mają swe odpowiedniki w naszej teraźniejszości, w czasach, gdy wieloryby pływają grzecznie w morzach i oceanach, a nie połykają szkoły i całe planety.

Najwyższą wartością jest tu rodzina, przy czym autor nie ogranicza się jedynie do przedstawienia pozytywnych przykładów. Zaburzone toksyczne relacje, samotność, osierocenie, odrzucenie przez ojca, ambicjonalne konflikty i związane z tym kompleksy wydają się jeszcze bardziej bolesne na tle niemal idealnej rodziny Fiolet. Rodziny, w której liczą się nie pieniądze, ale bliskość.

„Kosmiczne rupiecie” Craig Thompson

W satyrycznym świetle przedstawiono tu także problemy społeczne - poczynając od niesprawiedliwej dystrybucji dóbr, klasowości, nierówności, skończywszy na ograniczonym dostępie do edukacji, korporacyjnym wyzysku. Świat przy tym jest ekstremalnie spolaryzowany. Z punktu widzenia ojca mieszkańcy elitarnej O-Słoni to pretensjonalne, rozpuszczone pasożyty, nadęci, mdli elitaryści, z perspektywy oderwanego od rzeczywistości projektanta Adama Arnolda ludzie pochodzący z rubieży są w sumie tacy prawdziwi, surowi, ale choć stanowią świetne źródło inspiracji, to lepiej się od nich trzymać z daleka. Figura szlachetnego dzikusa wiecznie żywa.

Domyślam się, że większość z wspomnianych wyżej zagadnień będzie mało czytelna dla dzieci, ale Thompson posłużył się także przykładami z ich świata, choćby wyszydzaniem w szkole ze względu na nie taki jak trzeba strój.

„Kosmiczne rupiecie” Craig Thompson

Komiks nie pomija również kwestii ekologicznych i pokazuje we właściwy sobie przerysowany sposób między innymi skutki rabunkowej gospodarki, wyczerpania zasobów, zanieczyszczenia środowiska. Wielorybia biegunka prowadzi bowiem do ekologicznej katastrofy, odchody dosłownie zalewają wszechświat. Kadry przedstawiające zieloną postapokaliptyczną rzeczywistość należą do moich ulubionych.

„Kosmiczne rupiecie” Craig Thompson

Tym, co jednak najbardziej zaintryguje dzieci, jest mimo wszystko warstwa fabularna - atrakcyjna, pełna wrażeń przygoda w niesamowitym świecie, klasyczna opowieść o sile przyjaźni i współpracy. Niestety, z mojego punktu widzenia w pewnym momencie autor odrobinę zbyt nachalnie, za dosłownie forsuje ten oczywisty i wynikający z postępowania bohaterów przekaz.

„Kosmiczne rupiecie” Craig Thompson

Świat przedstawiony w komiksie mimo pozornego chaosu jest bardzo spójny, przemyślany i logiczny, wszystkie elementy do siebie pasują, współgrają nie tylko na poziomie dobrze skonstruowanego scenariusza, ale i rysunków.

Warstwa graficzna zapiera bowiem dech w piersiach. Bogactwo szczegółów, sugestywna sceneria, oszałamiające kostiumy, niesamowite pojazdy dopracowane w każdym calu, imponujące stacje kosmiczne - słowem kosmos w całej swej okazałości. Dodajmy do tego pełne życia, ciepłe kolory kojarzące się z animacjami studia PIXAR, dzieło Dave'a Stewarta, używane m.in. do pokazania zróżnicowania świata, od zgniłej zieleni wielorybich odchodów, ciemność rubieży, surowość tartaku po pełną światła, jasną O-Słonię, w której aż chce się być.

Dynamikę akcji podkreśla różnorodna kompozycja i wielkość kadrów, często niestandardowe podziały strony, przenikające się sceny, kadry w kadrach, rozkładówki. Na szczęście mimo bogactwa formy lektura nie sprawia problemu.
„Kosmiczne rupiecie” Craig Thompson

„Kosmiczne rupiecie” to komiks bardzo mocno osadzony w kulturze i popkulturze, mnóstwo w nim intertekstualnych nie zawsze czytelnych dla dzieci nawiązań podanych wprost i nie wprost. Już sam surrealistyczny klimat utworu nawiązuje do groteskowo-absurdalnej wizji kosmosu w „Autostopem przez galaktykę” Douglasa Adamsa i to nie tylko poprzez wieloryby. Sam Thompson podkreśla, że postać Fiolet jest w dużej mierze inspirowana Pippi, której ojciec przecież także zaginął gdzieś na bezkresnych morzach południowych. Dziwaczni kosmici raczej przypominają tych z „Facetów w czerni” (według mojego syna - bohaterów Pixarowych „Potworów i spółki”). Przywołany zostaje „Moby Dick”, „Mały książę”, Biblia i wiele innych odniesień.

„Kosmiczne rupiecie” Craig Thompson

Z obowiązku wspomnę, że w komiksie pojawia się trochę niewybrednych żartów, co nie dziwi, zważywszy na rolę fekaliów w rozwoju akcji, i dosłownie parę słów powszechnie uznawanych za brzydkie (małego kalibru). Mimo tego śmiało można polecić „Kosmiczne rupiecie” już 8-latkom. Z całą pewnością kosmiczna przygoda wciągnie ich bez reszty. Dorosły doceni raczej różne smaczki, dialog z kulturowymi odniesieniami. Forma ma szansę zachwycić wszystkich.

A ja w rodzicielskim kajecie mądrych rad zapisałam sobie pewne zdanie wypowiedziane przez ojca Fiolet. „I na co jej się zdadzą te kalkulatory i »mylnie używane imiesłowy«, kiedy padną hamulce w kosmowozie”. Właśnie.


KOSMICZNE RUPIECIE
Tekst i rysunki: Craig Thompson
Kolor: Dave Stewart
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Wydawnictwo: timof comics
Data wydania: 2015
Oprawa: twarda
Liczba stron: 400
Format/forma: komiksowe midi
Sugerowany wiek: 8+
„Prawie wszystko” oraz „Zoologia”, czyli szaleństwo katalogowania

26 października

„Prawie wszystko” oraz „Zoologia”, czyli szaleństwo katalogowania

Porządkowanie świata, kategoryzowanie, nadawanie nazw zbiorom rzeczy, które coś łączy, a potem odkrywanie szczegółów, konkretów. I to wszystko w naprawdę gigantycznym rozmiarze. W sam raz, by rozłożyć książki na dywanie i szukać, i podziwiać. Po prostu uczyć się, patrząc. Oto dwie wielkoformatowe encyklopedie pełne wiedzy zapisanej w obrazie - „Prawie wszystko” oraz „Zoologia”. Obie stworzone przez francuską ilustratorkę

„Prawie wszystko”, „Zoologia”, Joëlle Jolivet

„Prawie wszystko” przedstawia wycinki otaczającej nas rzeczywistości w czasami zaskakujących kategoriach.  Każda rozkładówka to jeden temat, zilustrowany mnóstwem mniej lub bardziej oczywistych przykładów.

„Prawie wszystko”, „Zoologia”, Joëlle Jolivet
„Prawie wszystko”, „Zoologia”, Joëlle Jolivet

Warto podkreślić, że tytuł w tym przypadku świetnie oddaje zawartość. Czytelnicy rzeczywiście mogą odnaleźć tu prawie wszystko - drzewa i kwiaty, owoce i warzywa, zwierzęta, mini-atlas anatomii człowieka, stroje historyczne i tradycyjne, domy z różnych stron świata, narzędzia i maszyny, samochody i pociągi, łodzie, statki i samoloty. I na samym końcu instrumenty muzyczne. Słowem dla każdego coś miłego na zaledwie trzydziestu ośmiu stronach.
„Prawie wszystko”, „Zoologia”, Joëlle Jolivet
„Prawie wszystko”, „Zoologia”, Joëlle Jolivet

Dobór prezentowanych przedmiotów sprawia, że nie da się potraktować tej książki jako zwykłej wyszukiwanki dla młodszych. Podpisy pod rysunkami, ze względu na swą dokładność, to prawdziwa kopalnia wiedzy. Znajdziemy tu nie tylko topór, ale i toporek ciesielski, miarę zwijaną i suwmiarkę, ładowarkę łyżkową, koparkę chwytakową i minikoparkę, kaleszę i karetę, Ferrari 250 GTO i po prostu skuter, Nieuport 11 i Boeinga CH-47 Chinook, darbookę, litofon i zanzę. I wiele, wiele innych rzeczy zarówno banalnych, jak i tak egzotycznych, że nieznanych nawet niektórym dorosłym. 
„Prawie wszystko”, „Zoologia”, Joëlle Jolivet

Ciekawe, przyciągające wzrok ilustracje z reguły dobrze oddają przedstawiane przedmioty, zjawiska. Niekiedy bardzo realistycznie (np. strefy intymne człowieka), innym razem niestety mniej. Młodszym dzieciom problem może sprawić choćby rozkładówka owocowo-warzywna, na której prawie wszystkie cytrusy wyglądają tak samo. Kolejny minus to trochę zbyt mała czcionka zarówno w podpisach pod zdjęciami, jak i w części hasłowej, która może sprawić kłopot początkującym czytelnikom. 
„Prawie wszystko”, „Zoologia”, Joëlle Jolivet

„Zoologia” z kolei to po prostu niekonwencjonalny atlas zwierząt, których nie pogrupowano klasycznie według gatunków, rodzajów, ale według dość oryginalnych kategorii. Miejsce zamieszkania, upierzenie, rogi, nocny tryb życia, kolor, wzorzystość, wielkość - to wszystko może być kluczem do porządkowania świata.
„Prawie wszystko”, „Zoologia”, Joëlle Jolivet

Świetne, ogromne ilustracje przypominają ryciny ze starych książek, atlasów, katalogów. Znacznie bardziej klimatyczny niż w poprzedniej pozycji efekt wzmacnia czarna obwódka, przywodząca na myśl dawne linoryty, botaniczne plansze.
„Prawie wszystko”, „Zoologia”, Joëlle Jolivet
„Prawie wszystko”, „Zoologia”, Joëlle Jolivet

Także tu autorka nie ogranicza się tylko do ogólnie znanych gatunków, ale prezentuje tak egzotycznych przedstawicieli fauny, jak moloch straszliwy, konolof, żeneta, żaba trawna, rudawka, japok, wychuchol pirenejski. 

„Prawie wszystko”, „Zoologia”, Joëlle Jolivet
„Prawie wszystko”, „Zoologia”, Joëlle Jolivet

Na końcu obu książek znajduje się dział „Czy wiesz, że..”, czyli spis wszystkich prezentowanych elementów wraz z bardzo krótkimi objaśnieniami, ciekawostkami. To pomoc także dla rodziców, którym grozi zatonięcie w powodzi pytań. Zgodność informacji z wiedzą naukową gwarantuje przy tym współpraca z Emmanuelle Grundmann, zoologiem z Muzeum Historii Naturalnej w Paryżu.
„Prawie wszystko”, „Zoologia”, Joëlle Jolivet


Wydawnictwo rekomenduje obie pozycje dla czytelników powyżej 3. roku życia, ale spokojnie sprawdzą się również przy młodszych dzieciach. Szczególnie tych, które właśnie są na etapie nazywania świata, i tych, które zaczynają kategoryzować poznane konkrety. To książki, które rosną wraz z dzieckiem. Od intrygującej wyszukiwanki po solidne kompendium wiedzy.

„Prawie wszystko” oraz „Zoologia” zapoczątkowały świetną serię wydawnictwa Egmont - Art. Na blogu gościły już dwie wydane w jej ramach pozycje - „Złota różdżka, czyli bajki dla niegrzecznych dzieci” Heinricha Hoffmanna (klik do recenzji) oraz wyjątkowy album „Trendy i owędy, czyli czego nie wiedzieliście o modzie, a chcielibyście wiedzieć” Alicji Budzyńskiej, Katarzyny Olech-Michałowskiej i Agaty Raczyńskiej (klik do recenzji).

PRAWIE WSZYSTKO
Tekst: Laura Jaffe
Ilustracje: Joëlle Jolivet
Tłumaczenie: Zuzanna Naczyńska
Wydawnictwo: Egmont
Seria: Art
Data wydania: 2013
Oprawa: twarda
Liczba stron: 38
Format/forma: maksi
Sugerowany wiek: 1,5+

ZOOLOGIA
Tekst i ilustracje: Joëlle Jolivet
Konsultacje naukowe: Emmanuelle Grundmann
Tłumaczenie: Zuzanna Naczyńska
Wydawnictwo: Egmont
Seria: Art
Data wydania: 2013
Oprawa: twarda
Format/forma: maksi
Liczba stron: 38
Sugerowany wiek: 1,5+
„Lodorosty i bluszczary”, czyli wehikuł czasu

23 października

„Lodorosty i bluszczary”, czyli wehikuł czasu

„Lodorosty i bluszczary. Wiersze dla dzieci” Jerzego Ficowskiego to pozycja tak niedzisiejsza, nostalgiczna i klasyczna, że poczułam się jak w wehikule czasu. Nie tylko dzięki lirycznym tekstom napisanym piękną, barwną polszczyzną, ale i ilustracjom Gosi Herby nawiązującym wprost do tradycji polskiej szkoły ilustracji. To nie była nawet sentymentalna podróż do mojego dzieciństwa. Tomik przywołał raczej czasy, gdy świat zaczęło poznawać pokolenie moich rodziców. 

„Lodorosty i bluszczary. Wiersze dla dzieci” Jerzy Ficowski

W tomie, opracowanym przez Jarosława Borowca, znajdują się wiersze tworzone przez Jerzego Ficowskiego właśnie od drugiej połowy lat 50., co więcej, nie tylko te wcześniej opublikowane, ale i liryki pochodzące z rękopisów i archiwum autora.
„Lodorosty i bluszczary. Wiersze dla dzieci” Jerzy Ficowski

Strukturę książki wyznaczają zmieniające się pory roku, przy czym powtarzalność czasu podkreślona została poprzez rozpoczęcie i zakończenie tomu tym samym okresem - zimą. Cykl przyrody dosłownie zatacza tu koło, zamyka się lub otwiera w zależności od naszej perspektywy, a świat przedstawiony dzięki tej rytmicznej ciągłości wydaje się być oswojony i bezpieczny. Nie ma tu nagłych zmian, nieprzewidzianych katastrof, pędu w wielu niezsynchronizowanych kierunkach charakterystycznego dla współczesności. W świecie wykreowanym w tej pozycji nawet zmiana jest przewidywalna, oczekiwana i wpisana na stałe w ustaloną kolej rzeczy. 

„Lodorosty i bluszczary. Wiersze dla dzieci” Jerzy Ficowski

Redakcyjna decyzja o takim układzie współgra z widoczną w poszczególnych wierszach wrażliwością autora na naturę - jej piękno, nastrój zależny od konkretnego czasu, jednoczesną zmienność i stałość. Znajduje to wyraz w wielu konkretnych utworach skupionych na poetyckim, wręcz baśniowym wyjaśnianiu świata, zjawisk przyrodniczych. Autor również niezwykle subtelnie operuje kolorem, stanowiącym dominantę kompozycyjną głównie wierszy zimowych. Biel w wielu odcieniach lśni, skrzy się, srebrzy. 
„Lodorosty i bluszczary. Wiersze dla dzieci” Jerzy Ficowski

Wiersze układają się nie tylko w sensualną opowieść o zmieniających się porach roku. To także bardzo konkretna, osadzona w rzeczywistości historia mówiąca o ważnych sprawach wyznaczających rytm życia dziecka. Lato to wakacje, czas beztroski, kontaktu z naturą, jesienią rozpoczyna się szkoła, powracamy do miasta, zima to magia świąt. Ten układ nie zmienia się od lat.

„Lodorosty i bluszczary. Wiersze dla dzieci” Jerzy Ficowski

W dziecięcej poezji Ficowskiego najbardziej ujmuje mnie wielka dyscyplina języka, nie ma tu przypadkowości, zbędnych słów. Każdy wiersz utrzymano konsekwentnie w jednej stylistyce, a środki, słownictwo dobrano dokładnie takie, jak trzeba, w punkt. I to niezależnie od tego, czy podmiot liryczny mówi frazą Leśmianowską (wiersze zimowe, „Kolędziołek”), czy stosowana poetyka zbliża się bardziej do słownych zabaw Tuwima czy Brzechwy. 
„Lodorosty i bluszczary. Wiersze dla dzieci” Jerzy Ficowski

Często wiersze charakteryzują się bardzo prostą formą, wyzyskują jedynie rytmizację niby-zwykłych fraz, bogactwo słownictwa. I choć czasami pojawiają się trochę banalne epitety i porównania, poezja ta nie traci przy tym nic ze swego uroku.
„Lodorosty i bluszczary. Wiersze dla dzieci” Jerzy Ficowski

Najciekawsze jednak są utwory, w których autor twórczo korzysta z zasobów słowotwórczych polszczyzny, tych istniejących i potencjalnych, ukrytych w systemie językowym. Ficowski bawi się słowem, w tekstach aż roi się od neologizmów, często imitujących dziecięcy język, przykładem choćby tytułowe lodorosty i bluszczary, a także mrozmaryn, mroziele, denerwujek, błotołazy i wiele innych. Równie często autor nawiązuje do wspólnego rdzenia znaczeniowego rodziny wyrazów. Grupuje je, zestawia, zderza w poszukiwaniu nowych sensów. Czasami odkrywa ludową etymologię słów, wyraża dziecięce zdziwienie różnicą między rzeczywistym a zapisanym w formie słowotwórczej znaczeniem, między metaforyką a dosłownością.
„Lodorosty i bluszczary. Wiersze dla dzieci” Jerzy Ficowski

Wiele wierszy wykorzystuje zabawy homonimią i to nie tylko leksykalną. Ficowski poszukuje w języku współbrzmień także na poziomie fleksji, składni, frazeologii, choćby w wierszach „Dziwna rymowanka” czy „Wilcze rymy”, których koncept opiera się właśnie na zestawianiu różnorakich homofonów. 
„Lodorosty i bluszczary. Wiersze dla dzieci” Jerzy Ficowski

Warto podkreślić wielki szacunek dla podmiotowości dziecka. Nie ma tu mentorstwa, dobrych rad, pedagogicznych wywodów. To świat widziany z jego perspektywy, w którym kultura dziecięca, zabawy, przekomarzanki, wyliczanki, zagadki stanowią częstą inspirację.
„Lodorosty i bluszczary. Wiersze dla dzieci” Jerzy Ficowski

Całości dopełniają ilustracje Gosi Herby, bezpośrednio nawiązujące do tradycji polskiej szkoły ilustracji. Szczególnie w sposobie przedstawiania postaci widać inspiracje kreską Zbigniewa Rychlickiego czy Zdzisława Witwickiego. Wzruszyły mnie palta dzieci, jak ze starej czytanki. Między innymi dzięki bardzo oszczędnemu stosowaniu kolorów rysunki wydają się być jednak nowoczesne. Eleganckie, może trochę zbyt powściągliwe opowiadają historię czasami własną, czasami komplementarną z tekstem. 

„Lodorosty i bluszczary. Wiersze dla dzieci” Jerzy Ficowski

Przyznam szczerze, że trochę mi głupio. Jerzy Ficowski to dla mnie postać ważna, ale nigdy nie traktowałam go jako autonomicznego artysty, a postrzegałam raczej jako popularyzatora, pośrednika pomiędzy mną a prozą Brunona Schulza. Twórcę „Regionów wielkiej herezji”. Tego pana w zawadiackim berecie od Papuszy, cygańskich taborów i  „Gałązki z drzewa słońca”. Byłam przekonana, że nie znam jego poezji pisanej z myślą o dzieciach. Zdziwiłam się jednak i zawstydziłam. Wiele z tych utworów pamiętam, nie wiem, czy ze szkoły, czy po prostu z codziennego czytania, ale nazwisko autora uciekło gdzieś z mej pamięci. Szkoda.

Zastanawiam się jednak, jak odbiorą ten tom współczesne dzieci. Wiersze pod względem formy i treści nie zestarzały się, nadal są czytelne, aktualne. Tylko kilka razy zastanawiałam się, czy przedstawione realia będą zrozumiałe. Mając w pamięci zdziwienie mojej córki na widok telefonu z tarczą, od razu zwróciłam uwagę na nakręcany budzik. Wiersz wykorzystujący szkolną gwarę także może sprawić problem. I tyle. Całkiem niezły wynik, jak na twórczość pokazującą rzeczywistość niekiedy sprzed  pięćdziesięciu lat.

Moje większe wątpliwości budzi  forma wydania. Tomik przepiękny pod względem edycyjnym i graficznym może po prostu dzieci onieśmielać. Twarda oprawa, dużo światła na stronach, nieściśnięty tekst, tasiemki, stonowane kolory, oprócz spisu treści także alfabetyczny wykaz wierszy - każdy detal został dopracowany w najmniejszym szczególe. Jednak mimo świetnych, wskazujących wyraźnie na dziecięcego odbiorcę ilustracji książka przypomina raczej eleganckie, klasyczne zbiory wybranych wierszy słynnych poetów. Dla dorosłych.

Dorosły pośredniku sięgnij więc po ten magiczny wehikuł czasu i czytaj go wraz z dziećmi. Nawet tymi najmłodszymi. Warto.

Wydawco, poprosimy o wydania pojedynczych wierszy. Mogą być całokartonowe, mogą być zwykłe, mogą być jakiekolwiek. Ważne, by dało się je wziąć w małe łapki, siąść na podłodze i czytać, bez zamartwiania się, że gdzieś zostaną ślady paluchów.

Drodzy nauczyciele, rodzice, organizatorzy konkursów recytatorskich! W tym zbiorze znajdziecie wiersze na wszelkie okazje szkolne, przedszkolne, na akademie, występy i różne inne wydarzenia. Napisane piękną polszczyzną, z nienagannym rytmem. Stworzone do deklamacji!

Dorosły wielbicielu pięknych, kolekcjonerskich książek, „Lodorosty i bluszczary” to edytorski majstersztyk (jak wszystkie pozycje wydane przez Wolno).

LODOROSTY I BLUSZCZARY
Tekst: Jerzy Ficowski
Ilustracje: Gosia Herba
Wybór i opracowanie: Jarosław Borowiec
Wydawnictwo: Wolno
Data wydania: 2017
Oprawa: twarda
Liczba stron: 228
Format/forma: midi
Sugerowany wiek: 3+ (do czytania z rodzicami)


„Czyj to szkielet?”, czyli w świecie kości

18 października

„Czyj to szkielet?”, czyli w świecie kości

Dawno temu mała dziewczynka uwielbiała biblioteczkę babci i dziadka. Czego tam nie było! Z milion tomów granatowej encyklopedii wszystkiego, książki o grzybach i truciznach, albumy ze zdjęciami kormoranów, historia kina. Raj. Ale największe emocje budził stary, rozpadający się, jeszcze przedwojenny atlas anatomiczny człowieka. Po niemiecku, ale któż chciałby go czytać. To jedna z pierwszych w moim życiu książek z okienkami. Otwierało się kolejne i kolejne. Wchodziło się coraz dalej w głąb człowieka. Poprzez trzewia aż do kośćca. 
Czyj to szkielet, Henri Cap,  Raphaël Martin,  Renaud Vigourt
Atlas niestety zaginął gdzieś w pomroce dziejów, ale dziś podobną ekscytację młodego odkrywcy może wzbudzić książka „Czyj to szkielet”, którą stworzyło trio: Henri Cap, Raphaël Martin i Renaud Vigourt. Wydana w Polsce, po polsku, więc i poczytać można.
Czyj to szkielet, Henri Cap,  Raphaël Martin,  Renaud Vigourt

Autorzy za punkt wyjścia obrali układ kostny i to nie tylko człowieka. To właśnie kości, kostki, czaszki, szkielety i egzoszkielety, chrząstki, ości, skorupy, rogi, poroża, zęby są tu w centrum uwagi i opowiadają historię ewolucji żywych organizmów. 

Czyj to szkielet, Henri Cap,  Raphaël Martin,  Renaud Vigourt

Autorzy wcale nie odwracają klasycznego porządku, w jakim poznajemy świat. Tutaj jak paleontolodzy, antropolodzy, najpierw widzimy szkielet, a z niego odczytujemy resztę. Jaką? To już zależy od tego, czego szukamy. Wiedzy o naszej historii, informacji o budowie kośćca, o zwyczajach i życiu, sposobie poruszania się różnych organizmów, o podobieństwach i różnicach między gatunkami.  Spójrzcie na stado wilków w ruchu. Dlaczego przemieszczają się gęsiego? A może powinniśmy zapytać, czemu zawdzięczają pewną specyficzną umiejętność? Zwróćcie uwagę na pełne dynamiki próby pokazania szkieletu jako narzędzia wykorzystywanego właśnie do poruszania się.


Czyj to szkielet, Henri Cap,  Raphaël Martin,  Renaud Vigourt

Duży format, dość ascetyczna forma, minimalistyczna, choć raczej kontrastowa kolorystyka ograniczona do różnych odcieni pomarańczowego, niebieskiego, czarnego i bieli dobrze oddają popularnonaukowy charakter publikacji. Ale najciekawsze są oczywiście klapki, okienka kryjące dodatkowe informacje, zagadki, których czytelnik znajdzie tu sporo. Okazuje się, że przyporządkowanie szkieletu do właściwego gatunku to wbrew pozorom bardzo trudne zadanie.

Treść podano w formie krótkich haseł napisanych prostym, ale nie infantylnym językiem, konsekwentnie wyróżnionych pogrubionymi tytułami, często w formie intrygującego stwierdzenia bądź prowokującego pytania.
Czyj to szkielet, Henri Cap,  Raphaël Martin,  Renaud Vigourt

„Czyj to szkielet”  to po prostu dobra, solidna pozycja popularnonaukowa wykorzystująca ciekawą formę przeznaczona dla dzieci w wieku szkolnym. Sprawdzi się jako pomoc dydaktyczna, wzbogaci i uporządkuje wiedzę z zakresu biologii. I być może zainspiruje przyszłych biologów, ortopedów, paleontologów, wynalazców, detektywów, pisarzy, filmowców. Kojarzycie serial „Kości” z ekscentryczną doktor Brennan? Szkielety mogą być fascynujące w wielu wymiarach!
Czyj to szkielet, Henri Cap,  Raphaël Martin,  Renaud Vigourt

CZYJ TO SZKIELET
Tekst i ilustracje: Henri Cap,  Raphaël Martin,  Renaud Vigourt
Tłumaczenie: Jowita Maksymowicz-Hamann
Wydawnictwo: Mamania
Data wydania: 2017
Oprawa: twarda
Liczba stron: 40
Format/forma: maksi
Sugerowany wiek: 8+

„Jak to działa? Zwierzęta", czyli z pomysłem, z humorem i nie tylko dla najmłodszych

15 października

„Jak to działa? Zwierzęta", czyli z pomysłem, z humorem i nie tylko dla najmłodszych

Nie oceniaj książki po grupie docelowej sugerowanej przez wydawcę. Nie szufladkuj na podstawie tego, co wydaje się podobne, bo możesz się zdziwić. Te dwa zdania jak mantrę powtarzam sobie od kilku dni. A przyczyną tego stanu rzeczy stał się zaskakujący picturebook Nikoli Kucharskiej „Jak to działa? Zwierzęta”.

Kupiłam go trochę przez przypadek, z myślą o różnych okazjach prezentowych. Przecież to dla maluchów, a moje dzieci już takie duże i tyle poważnych książek o zwierzętach mają, że na sto procent wzgardzą czymś, co wydawało mi się być raczej infantylne.  Ku mojemu zaskoczeniu książka została przechwycona, zanim zdołałam zweryfikować swoje błędne przekonania, oczarowała potomstwo i zostanie z nami na dłużej.

Przyczyn jest kilka. Po pierwsze pies z mikrofalówką w środku (nie wyprowadzam z błędu, że to raczej coś innego). Po drugie pozostałe doskonałe przekroje zwierząt. Po trzecie humor. A po czwarte mnóstwo zaskakujących całkiem poważnych informacji.
Jak to działa? Zwierzęta, Nikola Kucharska

W książce wykorzystano klasyczny motyw - ciekawe świata dzieci i dorosły w roli przewodnika, który udziela odpowiedzi na setki pozornie najbardziej absurdalnych pytań. 

Wśród dwójki dzieci prym wiedzie Klara, która marzy, by w przyszłości robić coś związanego ze zwierzętami. Cokolwiek. Dlatego musi wiedzieć wszystko.  W roli eksperta występuje dziadek. Klasyczny, wręcz archetypowy. W spodniach z szelkami, w kapeluszu i z zegarkiem z dewizką. Ostoja cierpliwości.
Jak to działa? Zwierzęta, Nikola Kucharska

Treść podzielono na cztery rozdziały, w których poznajemy zwierzęta domowe, mieszkające w parkach, w gospodarstwach i leśne dzikusy. Każdy z nich rozpoczyna się komiksową rozkładówką, która spodoba się młodszym dzieciom. Pełna szczegółów do odszukania, z gadającymi zwierzakami, z charakterystycznymi postaciami, z którymi z łatwością można się zidentyfikować, o ile ma się nie więcej niż osiem lat. Dlatego w moim domu strony te są po prostu przerzucane, by od razu skupić się na tym, co najfajniejsze i co wyróżnia tę właśnie pozycję spośród setek książek o zwierzętach.

Jak to działa? Zwierzęta, Nikola Kucharska
A tym, co najlepsze, są pełne humoru przekroje zwierząt. Od razu zaznaczam, że nie mamy do czynienia z atlasem anatomicznym. Co więcej, przekroje nawet nie próbują aspirować do miana naukowych, dydaktycznych pomocy z zakresu nauki o budowie wewnętrznej zwierząt. Stanowią one pretekst do zabawnej opowieści o zwyczajach i cechach analizowanych osobników - ptaków, ssaków. gadów, płazów głównie z naszego rodzimego podwórka (parku, lasu).

Jak to działa? Zwierzęta, Nikola Kucharska
Muszę przyznać, że zdziwił mnie pozytywnie ogrom ciekawostek, wcale nieoczywistych informacji dotyczących sposobu życia zwierząt, ich diety, zachowań, adaptacji do środowiska, budowy ciała. Czy żółwie są rzeczywiście powolne? Ile kilometrów przebiega chomik w swoim kołowrotku? Czy żaba słyszy? Czy pisklęta jedzą ptasie mleczko? Jak mama koza rozpoznaje swoje dzieci w stadzie? Czy kury odczuwają empatię? Dlaczego koty widzą w ciemności? Czy żółw bez skorupy to nadal żółw? To tylko skromny wybór pytań małej Klary, zagadnień, które ze stoickim spokojem objaśniał dziadek.

Jak to działa? Zwierzęta, Nikola Kucharska

Ogromne ilustracje na stronach stylizowanych na kartkę z zeszytu w kratkę tak jak notatki większości z nas sprawiają wrażenie odrobinę chaotycznych. Informacje, ciekawostki podano nie wprost w formie ciągłego tekstu, to raczej dopiski na marginesie, obrazowe notatki. Do tego czcionka imitująca pismo odręczne. Warto przy tym podkreślić, że właśnie rodzajem czcionki autorka konsekwentnie różnicuje rodzaj treści. Innej używa do opisów humorystycznych, innej do przekazywania konkretnej wiedzy.
Jak to działa? Zwierzęta, Nikola Kucharska

Charakterystyczna kreska Nikoli Kucharskiej może się podobać, choć przyznam szczerze, że styl autorki nie należy do moich ulubionych, głównie ze względu na sposób przedstawiania postaci trochę nazbyt kojarzący się z karykaturą. Za to w przypadku przekrojów zwierząt sprawdza się doskonale - wprowadza odpowiednią lekkość i dystans.

Pomysł na formę książki wywodzi się wprost z innej pozycji zilustrowanej przez Nikolę Kucharską. Po raz pierwszy żartobliwy przekrój kota pojawił się w „Opowiem ci, mamo, co robią koty” - całokartonowej książce obrazkowej przeznaczonej dla czytelników w wieku przedszkolnym. „Jak to działa? Zwierzęta” to propozycja także dla nieco starszego odbiorcy. Z bohaterką raczej zidentyfikuje się dziecko 4-8 letnie, ale przekroje... O tak, przekroje są dla wszystkich!

JAK TO DZIAŁA? ZWIERZĘTA
Tekst i ilustracje: Nikola Kucharska
Wydawnictwo: Nasza księgarnia
Data wydania: 2017
Oprawa: twarda
Liczba stron: 32
Format/forma: maksi
Sugerowany wiek: 6-10

„Rzeka czasu” kontra „My i nasza historia”, czyli niby to samo, a jednak nie

12 października

„Rzeka czasu” kontra „My i nasza historia”, czyli niby to samo, a jednak nie

Historia, coś, co już było, czego zmienić teoretycznie nie możemy, z definicji stała przeszłość. Z drugiej strony coś, co nadal żyje, zmienia się, zależnie od tego, jaką perspektywę przyjmiemy, co wiemy, co chcemy podkreślić, a co zakopać głęboko na jakimś zapomnianym cmentarzu. Nauka podatna na przekłamania - świadome i wynikające z niewiedzy. Taka niewdzięczna, fascynująca dziedzina, którą warto poznać choćby po to, by wyciągać wnioski.
Rzeka czasu, Peter Goes, My i nasza historia, Yvan Pommaux, Christophe Ylla-Somers

Oto dwie książki, które przedstawiają historię człowieka (i życia, bo ono, o czym zapominamy, było już przed nami) w pozornie podobny sposób: „My i nasza historia”, którą stworzyli Yvan Pommaux i Christophe Ylla-Somer, oraz Rzeka czasu. Podróż przez historię świata” autorstwa Petera Goesa.

W obu pozycjach punkt wyjścia jest ten sam -  początek, narodziny życia. Linearna, rozciągnięta na osi czasu opowieść o naszych dziejach wygląda już zupełnie inaczej. Nie ma tu manipulacji, nie ma przekłamań - to po prostu dwie zupełnie różne wizje świata, dwa odmienne sposoby interpretowania tego, co było. 
My i nasza historia, Yvan Pommaux, Christophe Ylla-Somers

„My i nasza historia” to książka, która mnie zdziwiła, zmusiła do refleksji i pokazała, jak bardzo więzi nas narracja, którą wtłoczono nam w szkole, karmiono nieustannie poprzez kulturę, sztukę, państwową obrzędowość i celebrę.

My i nasza historia, Yvan Pommaux, Christophe Ylla-Somers

Tutaj po prostu pokazano historię ludzi - moich, Twoich, naszych bliższych i dalszych przodków. Akcent zawsze pada na wspólnotę, a nie zbiór indywidualności. To dosłownie opowieść o świecie bez wielkich nazwisk, co nie oznacza, że nie pojawiają się tam wybitne postaci, które zmieniły bieg dziejów. Autorzy nie na nich jednak skupiają uwagę, ich krótkie biogramy umieszczają dopiero na końcu. Bohaterami tej książki są bowiem wszystkie kobiety, wszyscy mężczyźni, ludzie, którzy przed wiekami wyruszyli z Afryki na podbój świata. 
My i nasza historia, Yvan Pommaux, Christophe Ylla-Somers

Przeczy to naszym przyzwyczajeniom poznawczym. Przyznam szczerze, że początkowo odczuwałam pewien dyskomfort, mój mózg automatycznie traktował brak nazwiska w tekście jako błąd, usterkę. A przecież niby wiedziałam, z jakiego założenia wyszli autorzy.

My i nasza historia, Yvan Pommaux, Christophe Ylla-Somers

Trochę ku mojemu zaskoczeniu dzięki temu drobnemu zabiegowi twórcy książki osiągnęli zamierzony cel.  Spowodowali, że spojrzałam na historię człowieka z zupełnie innej perspektywy - traktującej ludzkość jako całość, a nie zbiór poszczególnych narodów podzielonych granicami. Warto pokazać dzieciom, że naszą cywilizację tak naprawdę tworzyli anonimowi ludzie, że wszyscy, niezależnie od pochodzenia, możemy zapisać się na kartach historii. Wielkie nazwiska i tak uczniowie poznają przecież w szkole.

My i nasza historia, Yvan Pommaux, Christophe Ylla-Somers

Ten sam przekaz konsekwentnie niosą również proste, klasyczne ilustracje przypominające stylem te, które znamy ze słynnej animacji „Było sobie życie”. Przedstawiają one człowieka / zbiorowość w niemal wszystkich możliwych sytuacjach życiowych od zabawy aż po śmierć. Przerażają analogie pomiędzy niektórymi planszami - zło, wojna wygląda zawsze podobnie.  Inne pokazują, że prawie wcale nie różnimy się od naszych przodków. Dzieci od wieków bawią się tak samo.
My i nasza historia, Yvan Pommaux, Christophe Ylla-Somers

Oprawa graficzna książki jest przy tym nierówna. Raczej sztampowa okładka (i tytuł aż nazbyt podręcznikowy) to minus. Trochę nudnawa w moim odczuciu klasyczna kreska nie wbija w fotel, może się jednak podobać.  Ale znajdziemy tu też całkiem sensowne komiksowe scenki (nawet z dymkami), dość twórcze wykorzystanie infografiki, map. Słowem całkiem przyzwoicie.

Odkrywczemu, świeżemu ujęciu tematu towarzyszy uproszczony tekst w sam raz na poziomie dziecka wczesnoszkolnego. Bez dat, bez natłoku zbędnych informacji na pewno nie znudzi, a ma szansę zaciekawić, zaintrygować. I oto chodzi.
-------


Rzeka czasu, Peter Goes

W „Rzece czasu” dzieje człowieka symbolizuje tytułowa wielka rzeka, a jej nurt wypełniają najważniejsze wydarzenia, ciekawostki, definicje pojęć związanych z danym okresem. Jest ona niczym innym jak meandrującą osią czasu z wieloma dopływami, na której wszystkie  fakty ułożono w porządku chronologicznym od chwili Wielkiego Wybuchu. Odwrotnie niż w rzeczywistości im bliżej źródła, tym woda płynie wolniej, snuje się leniwie przez miliony lat. Po czym gwałtownie przyspiesza wraz z pojawieniem się pierwszych ludzi.
Rzeka czasu, Peter Goes

Co ciekawe, w tekście uwzględniono dość sporo tematyki związanej z Polską, czego trochę brakowało w poprzedniej pozycji. Nie mam dostępu do oryginału, więc tylko się domyślam, że zawdzięczamy to wydawnictwu i sprawnej lokalizacji tłumaczenia. Dziękuję.
Rzeka czasu, Peter Goes

Tak jak w przypadku wcześniej omawianej książki także tu nie ma pogłębionych analiz, informacje, co prawda bardziej szczegółowe, podane są hasłowo. Nie przytłaczają, ale też nie rażą zbytnią skrótowością, powierzchownym ślizganiem się po poruszanych zagadnieniach. Zachęcają raczej do dalszych samodzielnych poszukiwań bądź stanowią pomoc w chronologicznym i przyczynowo-skutkowym uporządkowaniu wiedzy. Nie przez przypadek ujęcie graficzne nieco przypomina mapy myśli. Ilustracje są aż gęste od treści, czasami poważnej, trudnej, a niekiedy humorystycznej.

Rzeka czasu, Peter Goes
Ten picturebook wyróżnia nieszablonowa warstwa graficzna. Wyjątkowo duży format książki, twarda okładka, użyte barwy, rodzaj papieru przywodzą na myśl stare, wielkie atlasy. Takie, które rozkładało się na podłodze, by wodząc palcem po mapie, marzyć.

Głęboka smolista czerń rzeki przyciąga uwagę do głównego nurtu wydarzeń. Na stonowanym przygaszonym tle doskonale widać dodatkowe i graficzne, i tekstowe informacje. Goes gra wielkością detali, perspektywą, zbliżeniem. Przy czym na pierwszy plan nie zawsze wysuwa się to, czego byśmy się spodziewali. Co więcej, mimo bardzo spójnej, konsekwentnej kreski i kolorystyki, dzięki drobnym szczegółom udało się stworzyć iluzję zmiany szerokości geograficznej, areny opisywanych wydarzeń.

Lubię klimat tej książki - lekko oldschoolowy, nostalgiczny, kojarzący się ze starymi kronikami. Jednak jedno z moich dzieci zadało dość znaczące pytanie. Czy historia zawsze musi być szarobura? Nie umiem na nie odpowiedzieć.

Rzeka czasu, Peter Goes

Na każdej rozkładówce uważny czytelnik znajdzie nie tylko suche informacje, ale i dynamiczne, niemal komiksowe scenki, charakterystyczne symbole, budowle, wizerunki sławnych postaci i zwykłych ludzi, przedmioty jednoznacznie kojarzące się z omawianą epoką. Fakty wzniosłe i tragiczne, wielkie odkrycia i straszne w skutkach wojny, religijne, kulturowe, popkulturowe odnośniki, czyli wszystko, co bezpośrednio i pośrednio wpływało na historię.

Rzeka czasu, Peter Goes
Rzekę czasu można analizować godzinami, szukać, porównywać. Odkładać na półkę i po jakimś czasie znów analizować, szukać, porównywać. Za każdym razem w innym kontekście, z inną wiedzą. Nie oszukujmy się, książka nie odkryje wszystkich swoich treści od razu. Wymaga wysiłku, współpracy, ale jednocześnie daje ogromną satysfakcję.
Rzeka czasu, Peter GoesRzeka czasu, Peter Goes

Wiele symboli, odniesień nie będzie czytelna dla dzieci, dlatego warto eksplorować wielkoformatowe karty wspólnie, rodzinnie. Najlepiej wielopokoleniowo, gdyż wspomnienia babć, dziadków, rodziców, słowem bezpośrednich uczestników niektórych prezentowanych wydarzeń, z pewnością nadadzą tej pozycji dodatkowych znaczeń. W każdym domu innych, często prywatnych, intymnych. Pozwalających na zdjęcie historii z półki „abstrakcyjna nudna nauka o przeszłości”.


------
Obie pozycje łączy jeszcze jedno - spojrzenie na świat jako na całość, brak irytującego europocentryzmu. Zarówno jedna, jak i druga nie pomija trudnych zagadnień, takich jak wojny, prześladowania, segregacja rasowa, społeczne problemy nie tylko współczesności. Formuła książek ułatwia dziecku zrozumienie ich genezy, pozwala łatwiej dostrzec historyczne analogie i wysnuć wnioski. To świetny punkt wyjścia do rozmowy na tematy, które zazwyczaj dyskretnie omijamy. Przecież nie są dla dzieci.

Intrygują również oba zakończenia - otwarte, sugerujące różne możliwości, przestrzegające przed zagrożeniami, skłaniające do refleksji. Dziecko ma szansę poczuć się twórcą / uczestnikiem historii, odkryć, jak wiele zależy od zwykłych codziennych wyborów, zachowań, ale jednocześnie jak dużo spraw pozostaje poza jego wpływem.  Powiem jednak szczerze, wizja współczesności pokazana w książce Goesa bardziej przygnębia.

------
Którą wybrać? 

„My i nasza historia” ujmuje pokazaniem innego oblicza dziejów człowieka, uczy patrzenia na rzeczywistość z różnych perspektyw. Niesie również bardzo ważne przesłanie - wszyscy ludzie tworzą świat, nieważne, skąd pochodzą. Łączą nas od początku wspólne idee, potrzeby i fascynacje. Prosty tekst nieprzeładowany datami, faktami napisano raczej z myślą o młodszym czytelniku. Wydawnictwo rekomenduje książkę dla dzieci powyżej 10. roku życia. 

„Rzeka czasu” to niewyczerpane źródło wiedzy nie tylko o powszechnie znanych wydarzeniach historycznych. To także obrazkowa opowieść o kulturze, obyczajowości, środowisku. Świetna intrygująca szata graficzna i hasłowe potraktowanie tematu powodują, że w żadnym wypadku nie jest infantylna. To picturebook, który rośnie wraz z czytelnikiem. Książka na lata, dla każdego.  


MY I NASZA HISTORIA
Tekst: Yvan Pommaux, Christophe Ylla-Somer
Współpraca przy ilustracjach: Nicole Pommaux
Tłumaczenie: Katarzyna Rodak
Wydawnictwo: Tatarak 
Data wydania: 2017
Oprawa: twarda
Liczba stron: 96
Format/forma: maksi
Rekomendowany wiek: 7+ (według wydawnictwa - 10+) 

RZEKA CZASU. PODRÓŻ PRZEZ HISTORIĘ ŚWIATA
Tekst i ilustracje: Peter Goes
Tłumaczenie: Iwona Mączka
Wydawnictwo: Dwie Siostry
Data wydania: 2016
Oprawa: twarda
Liczba stron: 72
Format/forma: maksi
Rekomendowany wiek: 7+, dla każdego
Copyright © 2017 Mamobab czyta