„Narwańcy, uwodziciele, samotnicy”, czyli równoległa rzeczywistość taksonomiczna

26 listopada

„Narwańcy, uwodziciele, samotnicy”, czyli równoległa rzeczywistość taksonomiczna

Klasyfikacje to rzecz względna. Przyzwyczajeni do ustalonych kiedyś tam kategorii często zapominamy, że świat można podzielić na miliony różnych grup według milionów kryteriów. Jakich? To już zależy wyłącznie od naszej wyobraźni. I z takiego też założenia wyszła autorka osobliwego leksykonu zoologicznego Adrienne Barman. Jej książka „Narwańcy, uwodziciele, samotnicy. Atlas tych, co fruwają, skaczą i nurkują” w dowcipny i przewrotny sposób burzy zwyczajową taksonomię i wymusza na nas spojrzenie z nieco innej perspektywy na to, co niby już wiele razy widzieliśmy. 
„Narwańcy, uwodziciele, samotnicy. Atlas tych, co fruwają, skaczą i nurkują” Adrienne Barman
Autorka uwzględniła w tym niby-atlasie aż sześćset gatunków zwierząt małych i dużych, zarówno tych ogólnie znanych, jak niezwykle egzotycznych, a nawet stwory pochodzące z legend i mitów. Niektóre z nich nie doczekały się wręcz własnej polskiej nazwy (np. Ariolimax columbianus). Wszystkie, od tkacza towarzyskiego po ariranię, mają to coś, jakąś cechę szczególną, która pozwala łączyć je w najbardziej absurdalne zbiory.

„Narwańcy, uwodziciele, samotnicy. Atlas tych, co fruwają, skaczą i nurkują” Adrienne Barman

A wyróżnikiem może stać się niemal każda właściwość - wyjątkowy kolor (Błękitne, Cytrynowe, Pomidorowe, Różowiutkie, Smoliste, Śnieżniobiałe, Szmaragdowe, bo przecież klasyczne nazwy barw są takie nudne) lub umaszczenie (Nakrapiane, Prążkowane, Kolczaste), szczególny wygląd (Długojęzyczne, Długoszyjne, Wielkouche), ekstremalny rozmiar (Giganci, Liliputy). Zwierzęta dzieli charakter (Hałaśliwe, Narwańcy, Krwiożercze, Wierne) i nasze ludzkie, pełne stereotypów wyobrażenie o tym, jaki dany osobnik wydaje się być (Majestatyczne i smutna kategoria Wyklęte). Unikatowe talenty, jedyne w swoim rodzaju umiejętności również pozwalają tworzyć osobliwą taksonomię (Architekci, Bystrzaki, Gladiatorzy, Mistrzowie bezdechu i kamuflażu, Niedoścignione, Spektakularni uwodziciele, Truciciele).


„Narwańcy, uwodziciele, samotnicy. Atlas tych, co fruwają, skaczą i nurkują” Adrienne Barman

Znajdziemy tam także kategorie bardziej oklepane - według ekosystemów zwyczajnych i dość nieoczywistych (Górale, Leśne, a nawet Udomowione i Legendarne), trybu życia (Nocne Marki, Osiadłe, Podróżnicy, Samotnicy, Stadne).

„Narwańcy, uwodziciele, samotnicy. Atlas tych, co fruwają, skaczą i nurkują” Adrienne Barman

Głównym nośnikiem treści jest tutaj zestawienie tytułu, czyli nietypowej nazwy rodziny, z obrazem. Rzadko pojawiają się dodatkowe informacje, jeśli już to w formie drobnych dopisków, argumentacji, dlaczego dany gatunek został przyporządkowany właśnie tu. Nie wiedziałam na przykład, jak wielkim bystrzakiem  jest ośmiornica zwyczajna, którą cechuje dobra pamięć i łatwość nauki.   Sami sprawdźcie, czy kumak dalekowschodni, kostera rogata czy wół piżmowy zasługują na miano gladiatorów.

„Narwańcy, uwodziciele, samotnicy. Atlas tych, co fruwają, skaczą i nurkują” Adrienne Barman

Formuła książki z pewnością ułatwi dzieciom zapamiętanie najbardziej charakterystycznych cech opisywanych zwierząt. Autorka również poprzez ilustracje czasami aż nadmiernie podkreśla ten jeden najważniejszy wyróżnik (oczywiście w równoległej rzeczywistości taksonomicznej). Krwiożercze szczerzą groźnie kły i dzioby, Legendarne zamieszkują dziwną tęczową krainę, a Wierne zawsze (z jednym wyjątkiem) czule patrzą sobie w oczy.


„Narwańcy, uwodziciele, samotnicy. Atlas tych, co fruwają, skaczą i nurkują” Adrienne Barman

Autorka dość lekko i z przymrużeniem oka podchodzi do tematu, książkę przepełnia humor. Mistrzowie kamuflażu rzeczywiście doskonale wtapiają się w tło. Niedoścignione dosłownie zwiały z książki, a Skoczne wyskoczyły poza granice strony.

Barman nie pomija przy tym tematów trudnych. Uwzględniła bowiem też dwie kategorie, które powinny być naszym wielkim wyrzutem sumienia. Zwierzęta Nieodżałowane, czyli te, których już po prostu nie ma. Nigdzie. I Zagrożone, czyli te, których za moment może już nie być. Nigdzie. 

„Narwańcy, uwodziciele, samotnicy. Atlas tych, co fruwają, skaczą i nurkują” Adrienne Barman
Główna wada „Narwańców, uwodzicieli, samotników" wynika z tego, co jest jednocześnie atutem tej propozycji - pewnej umowności, humoru, dystansu, który obejmuje również dość swobodne podejście do faktów, empirycznych danych. Bo przykładowo czy należy przejmować się rzeczywistymi proporcjami pomiędzy poszczególnymi gatunkami zwierząt? Czy zawsze trzeba z aptekarską dokładnością oddawać co do najdrobniejszego szczegółu wygląd konkretnego osobnika? I tak, i nie. Kwestia umowy i naszych oczekiwań względem publikacji popularnonaukowej. 

„Narwańcy, uwodziciele, samotnicy. Atlas tych, co fruwają, skaczą i nurkują” Adrienne Barman

Warto jednak czasami odrzucić sztywny gorset wymogów „naukowości”. Spójrzmy wraz z dziećmi na przyrodę po prostu z zachwytem, choć raz skupmy się na tym, co z punktu widzenia encyklopedycznej szkolnej wiedzy mniej ważne. Doskonała zabawa gwarantowana. Na wkuwanie systematyki organizmów z jej poważnymi etykietkami i tak przyjdzie właściwy czas.

„Narwańcy, uwodziciele, samotnicy. Atlas tych, co fruwają, skaczą i nurkują” Adrienne Barman

Podobny koncept wykorzystuje także inny osobliwy atlas zwierząt, o którym już pisałam na blogu - „Zoologia” Joëlle Jolivet (klik do recenzji). Trochę inaczej, poważniej, równie ciekawie.


NARWAŃCY, UWODZICIELE, SAMOTNICY. ATLAS TYCH, CO FRUWAJĄ, SKACZĄ I NURKUJĄ
Tekst i ilustracje: Adrienne Barman
Tłumaczenie: Maciej Byliniak
Wydawnictwo: Dwie Siostry
Data wydania: 2013
Oprawa: twarda
Liczba stron: 216
Format/forma: midi
Sugerowany wiek: 4+
„Cuda wianki”, czyli haft z przytupem

22 listopada

„Cuda wianki”, czyli haft z przytupem

Nie tak dawno marudziłam na blogu, że brakuje nam polskiej wersji „Farmy” Julii Rothman (klik do recenzji). Ha, mamy coś znacznie lepszego! Nie o świnkach, uprawach, dyniach, zagrodach i traktorach, ale o tym, co we wspomnianym almanachu zasygnalizowane zostało jednym rozdziałem. „Cuda Wianki. Polski folklor dla młodszych i starszych” Marianny Oklejak to niesamowity obrazkowy przewodnik po polskiej kulturze ludowej. Czasami niedocenianej, czasami modnej, czasami lekceważonej, tu inspirującej i  zaskakująco nowoczesnej.

„Cuda Wianki. Polski folklor dla młodszych i starszych” Marianna Oklejak
Już we wstępie autorka pisze, że książka ta powstała z zachwytu. I to naprawdę czuć. Barwne i niezwykle przemyślane kolaże koronek, haftów i wycinanek, czepków i kapeluszy, wzorów i ozdób, butów, spodni i zapasek można studiować w nieskończoność, wciąż odkrywając w nich nowe treści podane wprost i przemycone gdzieś ukradkiem.

„Cuda Wianki. Polski folklor dla młodszych i starszych” Marianna Oklejak

„Cuda Wianki” to pozycja, która nie wpisuje się w prostą formułę ilustrowanej / obrazkowej książki popularnonaukowej, leksykonu. Jej kompozycja wykorzystuje naturalny cykl pór roku i pór życia. Zaloty, huczne weselicho,  narodziny, śmierć, smutek i radość, kłótnie i beztroski relaks, rozstania i jednoczące dzielenie się opłatkiem - wszystko to, codzienność człowieka, autorka wykorzystała jako przekonujące tło do przedstawienia czytelnikowi mnóstwa elementów wywodzących się z naszej rodzimej kultury ludowej. 

„Cuda Wianki. Polski folklor dla młodszych i starszych” Marianna Oklejak

Nie da się opisywać obyczajowości ludowej bez uwzględnienia jej zakorzenienia w rytuale - tym chrześcijańskim, i tym starszym, bardziej archaicznym, który przez katolicyzm został wchłonięty i przetworzony. Święcenie palm wielkanocnych, kraszanki i pisanki, kolędnicy to tylko wybrane przykłady. Pojawiają się też przydrożne kapliczki, w tym warmińska, dokładnie taka, jaką mijałam co dzień w drodze do szkoły.

„Cuda Wianki. Polski folklor dla młodszych i starszych” Marianna Oklejak

W książce prezentowane są rzeczy zwykłe i niezwykłe, znane i nieznane. Oprócz wspomnianych wyżej czytelnik znajdzie tu także ludowe instrumenty, zabawki (niektóre do tej pory dostępne w sklepach i nadal atrakcyjne), naczynia, regionalne potrawy. Poznamy między innymi kaszubskie burczybasy, suki biłgorajskie, ligawki podlaskie, kurpiowskie fapernuchy, bieszczadzkie proziaki.


„Cuda Wianki. Polski folklor dla młodszych i starszych” Marianna Oklejak

Autorka przywołuje przy tym niemal wszystkie regiony Polski od Łowicza po Kołbiel, od Hajnówki po Kurpie, od Zamościa po Kaszuby.  Czasami podobne, bardzo często diametralnie różne. Choćby paski - konia z rzędem temu, kto odróżniłby opoczyńskie od łowickich.

„Cuda Wianki. Polski folklor dla młodszych i starszych” Marianna Oklejak

Już sama forma książki dowodzi, że sztuka ludowa nie jest tylko reliktem przeszłości, ale wciąż żyje wokół nas. Autorka na kolejnych rozkładówkach pokazuje, w jaki sposób może ona koegzystować z naszą współczesnością. Przyjrzyjcie się bliżej poszczególnym kartom. DJ miksujący muzykę na niedzielnym grillu, koncert rockowy, rowerzyści i nordic walking, sushi i komunikator internetowy. Treść pozostaje od lat ta sama, zmienia się tylko formuła. Dodatkowo gdzieniegdzie w zupełnie zaskakujących miejscach poukrywane są odniesienia do dzisiejszej popkultury. Poszukajcie Supermana, King Konga, Lorda Vadera.
„Cuda Wianki. Polski folklor dla młodszych i starszych” Marianna Oklejak

Zazwyczaj zestawienia współczesności z tradycją są pełne humoru, bawią swą oczywistością lub absurdalnością. Czasami jednak dają dość gorzki efekt, jak choćby porównanie świątecznej szopki z galerią handlową w okolicach Bożego Narodzenia. 

Wszystko okraszono przewijającymi się przez całą książkę oryginalnymi fragmentami przyśpiewek ludowych, które okazują się być, ku mojemu zaskoczeniu, jak najbardziej aktualne.  Szczególnie w formie wymiany zdań w komunikatorze.  Hip-hopowa bitwa na rymy? A może tym razem muzyczna utarczka na przyśpiewki?
„Cuda Wianki. Polski folklor dla młodszych i starszych” Marianna Oklejak

Jak każda pozycja wydana w egmontowskiej serii Art, także ta rozpoczyna się charakterystyczną wycinanką, tym razem stylizowanego na ludową figurkę konika. Dodajmy do tego twardą oprawę, piękne albumowe, niezwykle staranne wydanie wypełnione kolażami, niemal komiksowymi wstawkami i mamy przepis na kolejne małe edytorskie arcydzieło.

„Cuda Wianki. Polski folklor dla młodszych i starszych” Marianna Oklejak

Oczywiście książka w żadnej mierze nie wyczerpuje tematu (mimo dodatkowych przypisów z bardziej szczegółowymi informacjami), bo i nie takie zadanie postawiła przed sobą autorka. To raczej punkt wyjścia do dalszych odkryć, a nawet zachęta do poszukiwania własnych korzeni. Na tych, którzy po tej lekturze czują i zachwyt, i niedosyt, czeka dodatkowa publikacja „Cuda-niewidy. Zagadki dla młodszych i starszych”, a najmłodszych miłośników naszego folkloru na pewno zainteresuje seria całokartonowych książek „Przeciwieństwa”, „Liczby” i „Kolory”. Wszystkie pozycje pełne ludowych nawiązań i inspiracji wyszły spod ręki Marianny Oklejak.

„Cuda Wianki. Polski folklor dla młodszych i starszych” Marianna Oklejak

Dzięki tak twórczemu wykorzystaniu obrazu „Cuda wianki” stanowią świetną propozycję niemal dla każdej grupy wiekowej. Barwne kolaże zainteresują przedszkolaka, drobne szczegóły wzruszą dorosłego. Wszystkim dostarczą mnóstwo rozrywki i naprawdę ogrom wiedzy o tym, co powinno być nam najbliższe, o naszej tradycji.


CUDA WIANKI. POLSKI FOLKLOR DLA MŁODSZYCH I STARSZYCH
Tekst i ilustracje: Marianna Oklejak
Wydawnictwo: Egmont
Seria: Art
Data wydania: 2015
Oprawa: twarda
Liczba stron: 80
Format/forma: maksi
Sugerowany wiek: 4+
„Bezdomny ptak”, czyli nastoletnia wdowa

20 listopada

„Bezdomny ptak”, czyli nastoletnia wdowa


Koli, bohaterka powieści „Bezdomny ptak” Glorii Whelan, ma jedynie trzynaście lat. Jak każda współczesna nastolatka powinna chodzić do szkoły, poznawać świat, czytać książki, słuchać muzyki, kolekcjonować plakaty, przeżywać pierwsze miłości, marzyć. Beztrosko. Niestety, Koli urodziła się w Indiach. Pech. Dziewczynkę poznajemy w chwili, gdy dowiaduje się, że już przyszedł ten czas, by wyszła za mąż.

„Bezdomny ptak” Gloria Whelan

Wyobraź sobie, że to ty, twoja córka, siostra macie trzynaście lat i zostajecie wbrew własnej woli wydane za człowieka, którego nawet nie widziałyście na oczy. Chce się wyć, uciekać, nieprawdaż? Koli nie krzyczy, nie sprzeciwia się, choć ogarnia ją przerażenie.

To nie koniec. Okazuje się, że wasze małżeństwo trwa tak krótko, że zostajecie nastoletnią wdową. Kobietą objętą w tej konkretnej kulturze społecznym tabu, przynoszącą rodzinie hańbę. Przypominam, trzynaście lat, wasze prawdziwe życie powinno się właśnie powoli zaczynać, kształtować, ale nie, tradycja, inni wykluczają was już teraz poza nawias społeczeństwa za winy, które nie zostały przez was popełnione. Stajecie się zbędne, zanim zaczęłyście tak naprawdę żyć. I co najgorsze, jesteście tego świadome. W końcu trafiacie na śmietnik społeczeństwa, w miejsce, w którym kobiety takie jak wy, wdowy mają po prostu wegetować do końca swoich dni. Pozbawione męża jesteście bez wartości. Stajecie się częścią tłumu w mieście wdów - Wrindawan.

Tak wygląda życie części indyjskich kobiet. Nie kiedyś, dawno. Raczej niemal dziś. Akcję książki umiejscowiono bowiem mniej więcej w latach 90. dwudziestego wieku.

Już w pierwszych scenach jeszcze w domu rodzinnym Koli w punkt zdiagnozowana zostaje sytuacja kobiet w Indiach. Wykształcenie to zbędny, nieprzydatny luksus. Czytanie to strata cennego czasu dziewczynki, która powinna uczyć się rzeczy praktycznych, użytecznych. Nie dla siebie, ale dla rodziny, przede wszystkim dla rodziny męża. Podczas wesela najpierw posilają się mężczyźni, dla kobiet nie zawsze starczy łakoci, nawet dla panny młodej.  Umierający mąż Koli, dziecko jeszcze, wie, że żona ma słuchać męża. Niska pozycja społeczna Koli pokazana jest także przez jej relacje z innymi. Z braćmi owszem łączy ją więź, czuła i szczera jedynie w ukryciu, gdy nikt tego nie widzi. Napięte stosunki z teściową zapowiada już pierwszy wieczór, gdy chwyta ona dziewczynkę za ramię tak, jak „kobiety na targu chwytają kurczaki, zanim je ubiją”.

Przeraża fakt, że Koli sama siebie traktuje jak towar, ocenia. „Musiałam mieć jakąś wartość, skoro Mehtowie wydali pieniądze na muzyków. Nie przyszło mi do głowy, że nie sprowadzono ich z myślą o mnie, ale by wzbudzić podziw przyjaciół” - mówi. Dziewczynka niestety nie myli się, jedyną jej wartością jest posag, środki potrzebne, by ratować śmiertelnie chorego narzeczonego. 

Koli to widzi, uważa za niesprawiedliwe i krzywdzące. Czuje się jak „mucha wplątana w sieć pająka”. W jej świecie nie ma jednak miejsca na jakikolwiek bunt. Płynie się jedynie z nurtem wydarzeń, próbuje marzyć, znaleźć w miarę wygodne miejsce. Mimo to dziewczynka trochę niezdarnie walczy o własną przestrzeń, pozwala sobie na sprzeciw, stosuje bierny opór, sabotuje gospodarskie prace, by choć przez chwilę poczuć, że odpowiada za własne życie, że jest podmiotem, a nie zbędnym przedmiotem.

Warto podkreślić, że nie tylko Koli cierpi z powodu nieludzkiego obyczaju. Jej rodzice nie są przedstawieni jako bezduszne, pozbawione uczuć potwory. Mają wątpliwości, szczególnie gdy okazuje się, że nie wszystko wygląda tak, jak powinno. Więzi ich jednak nie tylko tradycja, kultura, ale i po prostu bieda. Tak jak Koli zdają się myśleć, że nie może być inaczej.

Książka dotyka także innego problemu - wykluczenia ze społeczeństwa, podatności na manipulację ze względu na analfabetyzm. Zwykła i powszechna z naszej perspektywy umiejętność czytania tu rzeczywiście otwiera zupełnie nowe horyzonty, możliwości, a przede wszystkim pozwala wciąć sprawy we własne ręce, bez pośrednika.

Brak formalnego wykształcenia, nawet niepiśmienność nie wykluczają ogromnej, wewnętrznej potrzeby obcowania ze sztuką, pięknem. To ona daje Koli ukojenie, stanowi jedyny sposób na wyrażenie siebie, oswojenie lęków, obaw. I to niezależnie od tego, czy dziewczynka pełni rolę twórcy wyszywając sari, czy zwykłego odbiorcy, gdy odziedziczony po teściu tomik poezji Rabindranatha Tagore staje się jej największym skarbem. To sztuka wreszcie, wielki talent Koli umożliwiają zmianę, przezwyciężenie pasma nieszczęść. I życzliwi ludzie, gdyż bez zewnętrznego wsparcia wdowy w tym świecie nie mają żadnych szans.

Nie da się ukryć, że to bardzo wzruszająca opowieść. Choć sama nie jest przeładowana emocjami, z pewnością wzbudza je u czytelnika. Gniew, sprzeciw, poruszenie, łzy. Gdyby historię przenieść na ekran, bardzo prawdopodobne, że powstałby tkliwy wyciskacz łez, hollywoodzki standard ocierający się trochę o kicz. Czy z happy endem? Tego nie zdradzę. Autorka oddaje głos samej bohaterce. Pierwszoosobowa narracja napisana dość oszczędnym językiem pozwala na częściowe uniknięcie pułapki epatowania tanią emocjonalnością.

Na szczęście dla czytelnika ta książka nie ocenia, nie wartościuje. Poznajemy świat tylko oczami Koli, widzimy jedynie to, co ona widzi, znamy wyłącznie jej emocje. Reszty czytelnik musi się sam domyślić bądź zdać się na opinie narratorki, która okazuje się być dość wnikliwą obserwatorką otaczającej ją rzeczywistości i kontrastów w niej panujących. Gdyż współczesne Indie to miejsce, w którym koegzystują zaawansowane technologie z analfabetyzmem, wiara w uzdrawiającą moc kąpieli w Gangesie z nowoczesną medycyną. I to wszystko w ramach jednej rodziny.

Historia wydaje się przy tym wiarygodna, ale czy prawdopodobna? Nie wiem. Mam tylko nadzieję, że tak. Pozwala na chwilę zanurzyć się w egzotycznej kulturze, próbować choć odrobinę ją zrozumieć, a filtr europejskich doświadczeń i wiedzy jest niemal niewyczuwalny.

Wydawnictwo rekomenduje pozycję czytelnikom powyżej 10. roku życia i śmiało możecie wręczyć ją młodszym nastolatkom. Nie tylko dziewczynom. Prosty język, nieduża objętość i czytelnicze emocje sprawiają, że „Bezdomny ptak” to książka, którą się dosłownie połyka na raz. Dorosłym może przeszkadzać przewidywalność fabuły i mało pogłębiony świat przedstawiony, szczególnie w scenach ulokowanych w Mieście Wdów. Przede wszystkim jednak podczas lektury cały czas towarzyszyła mi gorzka świadomość, że w prawdziwym życiu baśnie rzadko kończą się dobrze.


BEZDOMNY PTAK
Tekst: Gloria Whelan
Okładka: Aleksandra Cieślak
Tłumaczenie: Jadwiga Jędryas
Wydawnictwo: Dwie Siostry
Data wydania: 2016
Oprawa: twarda
Liczba stron: 170
Format/forma: mini
Sugerowany wiek: 10+


„Co z ciebie wyrośnie” kontra „Fach, że ach”, czyli dla każdego coś miłego

15 listopada

„Co z ciebie wyrośnie” kontra „Fach, że ach”, czyli dla każdego coś miłego

Jeden temat, dwa skrajnie różne ujęcia. Niemal eksperymentalny picturebook „Co z ciebie wyrośnie?” Aleksandry i Daniela Mizielińskich oraz klasyczny obrazkowy leksykon „Fach, że ach! Od smykałki do profesji”, w którym za tekst odpowiadał Silvie Sanša, a za ilustracje Milan Starý. W przypadku tych książek oklepane tytułowe powiedzenie „dla każdego coś miłego” nabiera dodatkowych znaczeń. Dlaczego? O tym poniżej.

„Co z ciebie wyrośnie” Aleksandra i Daniel Mizielińscy, „Fach, że ach. Od smykałki do profesji”, Silvie Sanša, Milan Starý

„Fach, że ach! Od smykałki do profesji” to po prostu przegląd naprawdę imponującej liczby zawodów, w większości oczywistych, rzadziej zaskakujących. Czytelnik dowie się m.in., czym zajmuje się rybak stawowy, stewardesa kabinowa, sokolnik, sommelier, klapserka, mikrofoniarz, stolarz mebli artystycznych, a także co różni mechanika taboru kolejowego od rewidenta, toromistrza od montera nawierzchni kolejowej, performera od artysty sztuki ulicy. 

„Fach, że ach! Od smykałki do profesji”, Silvie Sanša, Milan Starý
Autorzy zdecydowali się na bardzo ciekawą formułę książki. Wszystkie zawody przedstawiono na zajmujących całą rozkładówkę planszach, a raczej przekrojach typowych miejsc pracy. Przedstawiciele poszczególnych profesji ukazani są w ruchu, w działaniu, we właściwym sobie środowisku. 

„Fach, że ach! Od smykałki do profesji”, Silvie Sanša, Milan Starý

Podczas lektury czytelnik może podejrzeć, jak wygląda zwykły dzień pracy w teatrze, balecie, operze, muzeum, atelier, na planie filmowym i w redakcji gazety, na farmie, na statku i lotnisku, dworcu kolejowym, w hotelu i szpitalu, w galerii handlowej i w szkole, w służbach ratowniczych i na budowie, a nawet na kosmodromie. Naprawdę jest w czym wybierać! Brakuje jednak jednej planszy, która przedstawiałaby tę najbardziej współczesną branżę - jakiś start-up, korporację z Doliny Krzemowej. Cokolwiek, co tłumaczyłoby wszystkie anglojęzyczne nazwy stanowisk związanych z informatyką.
„Fach, że ach! Od smykałki do profesji”, Silvie Sanša, Milan Starý

Co ciekawe, dzięki takiemu właśnie ujęciu tematu praca ukazana została raczej jako działanie zespołowe, a nie indywidualne. Powiem więcej, wielki plus tej książki to pokazanie nie tylko pierwszoplanowych zawodów związanych z danym miejscem, ale i ludzi, którzy pracują gdzieś w tle, na drugim albo i trzecim planie. W teatrze obok oczywistych funkcji reżysera, aktorów mamy także krawcową i szewca, w szkole pojawia się niedoceniany, a przecież bardzo ważny, konserwator, a w redakcji gazety sprzątacz i dostawca pizzy.

„Fach, że ach! Od smykałki do profesji”, Silvie Sanša, Milan Starý
Wybrane zawody zostały dodatkowo opisane na kolejnych stronach za pomocą krótkich, kilkuzdaniowych, ale jak najbardziej oddających istotę rzeczy definicji.

„Fach, że ach! Od smykałki do profesji”, Silvie Sanša, Milan Starý
Po wszystkich tych miejscach oprowadza czytelnika pies Kajtek.  Formuła ta owszem sprawdza się przy młodszych dzieciach, ale niestety infantylizuje trochę tekst. Już 8-latek całkowicie zignorował psiego przewodnika i oddał się raczej studiowaniu pełnych szczegółów ilustracji. Trochę szkoda, gdyż zawęża to znacznie grupę potencjalnych czytelników. Po prostu - szybko się z tej książki wyrasta. A przekroje naprawdę mogą wciągnąć na długie godziny. Dynamiczne, pełne ruchu, wykorzystują komiksową stylistykę w postaci dymków i quasi-dymków i dość dobrze oddają rzeczywistość. 

Słowem „Fach, że ach. Od smykałki do profesji” to typowa książka środka. Porządnie i konsekwentnie opracowana, przejrzysta, przyzwoicie zilustrowana, dość ciekawie napisana lekkim, prostym językiem. Sprawdzi się i w przypadku wspólnej lektury z przedszkolakiem, i podczas samodzielnej eksploracji przez czytelników z młodszych klas szkoły podstawowej. 

--------------------------------------------------

Zupełnie inny charakter ma druga z omawianych pozycji. W „Co z ciebie wyrośnie?” autorzy skupili się na opisaniu zawodów dziwnych, nietypowych, choć dlaczego w tym gronie znalazła się korektorka, nadal nie potrafię pojąć. Jak na duet Mizielińskich przystało oczywiście wybrali nieoczywistą i prześmiewczą formułę.
„Co z ciebie wyrośnie” Aleksandra i Daniel Mizielińscy

Będę szczera. Nie kupiłam tej książki swoim dzieciom, choć kilkukrotnie się do tego przymierzałam, gdy jeszcze była dostępna w księgarniach. Arbitralnie, nie pytając potomstwa o zdanie, stwierdziłam, że jest dla nich trochę za bardzo nowatorska, dziwna, odjechana, że odrzucą karykaturalne, wręcz turpistyczne ilustracje. Na szczęście ku mojemu zaskoczeniu Mikołaj (dziękuję kimkolwiek byłeś/aś) miał odmienne zdanie. Książka okazała się hitem nad hitami.

„Co z ciebie wyrośnie” Aleksandra i Daniel Mizielińscy

Największą ekscytację wzbudziła oczywiście wspomniana niepozorna korektorka, szczególnie gdy matka powiedziała, że to jeden z jej wielu zawodów. Usłyszałam coś o uderzającym podobieństwie. Do tej pory trwają spory, czy lepiej zdecydować się na karierę testera mebli, nasłuchiwaczki kosmosu, wybieraczki monet czy hodowcy dżdżownic. Proces decyzyjny jest długi, podlega znacznym wahaniom wraz z upływem czasu i ogólnym nastawieniem. Zapewne zakończony zostanie najwcześniej za jakieś 10 lat.  
„Co z ciebie wyrośnie” Aleksandra i Daniel Mizielińscy
W książce znajdziemy także opisy zawodów nie tyle nietypowych, co po prostu ze względu na zmieniający się świat coraz rzadszych. Pojawia się bednarz, windziarz, zdun, wulkanizator, stenotypistka, a nawet zaginaczka neonów. 

„Co z ciebie wyrośnie” Aleksandra i Daniel Mizielińscy
Humor, dystans i groteska - te słowa chyba najlepiej oddają specyficzny klimat tej pozycji. Postaci są maksymalnie przerysowane, tak brzydkie, że aż piękne, tak nietypowe jak profesje, które wykonują.  Przeczą wszystkim naszym estetycznym przyzwyczajeniom, wyobrażeniom o  tym, jak powinna wyglądać śliczna książka dla najmłodszych. I dobrze. Moje dzieci, wtedy w wieku przedszkolnym, kupiły bez wahania taką konwencję i śmiały się do łez podczas uważnego studiowania poszczególnych postaci.
„Co z ciebie wyrośnie” Aleksandra i Daniel Mizielińscy
Matka-lektorka miała zdecydowanie gorzej. O ile ilustracje, użyta kolorystyka, groteskowy klimat książki również mnie zachwycił, to czcionka doprowadzała mnie do szewskiej pasji. Nie dlatego, że brzydka, o nie. Ona jest ładna, fajna, ale do oglądania, a nie czytania, w dodatku z pewnej odległości, tak by dzieci mogły podziwiać ilustracje. Przecież musiały to robić i to przez cały czas. Brr. Brak światła na stronie, maksymalne zapchanie jej treścią i obrazem również nie ułatwiał sprawy. Cóż - bolączka designu. Jak połączyć ciekawą i oryginalną formę ze zwykłą funkcjonalnością?

„Co z ciebie wyrośnie” Aleksandra i Daniel Mizielińscy„Co z ciebie wyrośnie” Aleksandra i Daniel Mizielińscy
Pod żadnym pozorem nie omijajcie wstępu do „Co z ciebie wyrośnie”. Dziecko dowie się z niego, że każdy ma jakieś mocne strony, jakiś talent - nawet jeśli jest to tylko umiejętność wielogodzinnego leżenia na kanapie czy siedzenia na krześle. Tylko? Ależ to umiejętności niezbędne do zostania wybitnym testerem mebli. Takich przykładów jest więcej, dokładnie sześćdziesiąt dwa, bo tyle dziwnych, nietypowych bądź zanikających zawodów omówili w swej książce autorzy. 

„Co z ciebie wyrośnie?” w 2011 roku otrzymało wyróżnienie Bologna Ragazzi Award w kategorii Non Fiction.
„Co z ciebie wyrośnie” Aleksandra i Daniel Mizielińscy
Niestety, z przykrością zawiadamiam, że nakład jest wyczerpany. Książka pojawia się jednak na OLX (sprawdziłam!) i w antykwariatach. 
„Co z ciebie wyrośnie” Aleksandra i Daniel Mizielińscy

Obie pozycje łączy jedno - pokazują bogactwo różnych dróg życiowych, sposobów zarobkowania bez wartościowania, wskazywania, co lepsze, a co gorsze. Inspirują i uczą, że nieważne, czy masz talent aktorski, czy nie, i tak możesz znaleźć swoje miejsce w teatrze czy na planie filmowym. Jeśli tylko o tym marzysz. 

Aż tyle różnych zawodów w dwóch skrajnie odmiennych stylistykach. Dla każdego coś miłego.

FACH, ŻE ACH! OD SMYKAŁKI DO PROFESJI
Tekst: Silvie Sanša
Ilustracje: Milan Starý
Tłumaczenie: Bogumiła Nawrot
Wydawnictwo: Bajka
Data wydania: 2016
Oprawa: twarda
Liczba stron: 72
Format/forma: maksi
Sugerowany wiek: 5+

CO Z CIEBIE WYROŚNIE?
Tekst i ilustracje: Aleksandra i Daniel Mizielińscy
Redakcja i dopiski: Maciej Byliniak
Wydawnictwo: Dwie Siostry
Data wydania: 2010 (nakład wyczerpany)
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 128
Format/forma: midi
Sugerowany wiek: 5+

„Uratuj mnie”, czyli szybko lećcie do księgarni

11 listopada

„Uratuj mnie”, czyli szybko lećcie do księgarni

UWAGA!!! Facebook donosi, że nakład „Uratuj mnie” Patricka George'a właśnie się wyczerpał. Kto nie ma tej książki, niech w te pędy biegnie szukać ostatnich egzemplarzy w księgarniach, bo potem będzie płacz i zgrzytanie zębów.
„Uratuj mnie” Patrick George

A warto! „Uratuj mnie” to książka mądra, edukacyjna w dobrym tego słowa znaczeniu i ze świetnym proekologicznym przesłaniem. Picturebook bez słów uczy wrażliwości, empatii w prosty i nienachalny sposób. Skłania do działania. Zmusza do przemyśleń i tych całkiem małych, i nawet dorosłych. W dodatku jej aktywizująca forma naprawdę wciąga.
„Uratuj mnie” Patrick George

„Uratuj mnie” Patrick George

Jednym ruchem ręki dziecko może przywrócić naturalną równowagę świata, umieścić zwierzęta we właściwym dla nich środowisku. Wystarczy przewrócić foliową stronę, by skóra tygrysa sprzed kanapy zamieniła się w rozkosznie bawiącego się tygryska, by cyrkowy słonik wrócił do swojego stada, a kury opuściły ciasną halę i radośnie dziobały trawę na łące.
„Uratuj mnie” Patrick George

„Uratuj mnie” Patrick George

W niezwykle czytelny sposób za pomocą świetnych uproszczonych ilustracji możemy pokazać dzieciom, dlaczego cyrk ze zwierzętami nie jest dobrą rozrywką, czemu sztuczne futro jest lepsze od naturalnego i dlaczego kołnierz z lisa wcale nie zdobi szyi pseudoelegantki. 
„Uratuj mnie” Patrick George

„Uratuj mnie” Patrick George

Prosto, z sercem i sensem o ochronie praw zwierząt nie tylko dla najmłodszych. W moim domu ta pozycja wzruszyła wszystkich, szczególnie pewną wrażliwą 11-latkę. 

Uratujcie więc ostatnie błąkające się gdzieś na półkach księgarni egzemplarze. Koniecznie!


URATUJ MNIE
Tekst i ilustracje: Patrick George
Wydawnictwo: Bajka
Data wydania: 2017
Okładka: twarda
Liczba stron: 30 + 11 foliowych przekładek
Format/forma: midi
Sugerowany wiek: 3+

„Czerwone wilczątko”, czyli dziwna baśń, w której wszystko jest względne

10 listopada

„Czerwone wilczątko”, czyli dziwna baśń, w której wszystko jest względne

Zazdroszczę dzieciom umiejętności głębokiego, całościowego zanurzenia się w świecie opowieści, podążania za narracją na pozornie najprostszym emocjonalnym poziomie. Czucia, przeżycia historii, a nie prób interpretacji, ciągłego, często bezsensownego szukania ram, w których niby powinniśmy ją widzieć, rozkładania wszystkiego na czynniki pierwsze, grzebania w bebechach struktury. Chciałabym po prostu, jak kiedyś, zachwycić się i nie myśleć, czy słusznie. 
Czy to jeszcze możliwe? Nie wiem. Ale jestem pewna, że niektóre pozycje sprzyjają choć trochę odnalezieniu w sobie zatraconej umiejętności magicznego doświadczenia lektury. To baśnie i to nie te najbardziej znane, ograne do granic możliwości w kulturowym tyglu, których różne interpretacje tak mocno zakorzeniły się w mojej świadomości, że już sama nie wiem, czy to moje odczucia, czy jakieś reminiscencje teorii snutych przez Proppa, Bettelheima czy innych badaczy.  

„Czerwone wilczątko” Amélie Fléchais
I nagle trafiam na książkę wyjątkową, niby zwykłą reinterpretację najbardziej oczywistej z oczywistych baśni - „Czerwone wilczątko” Amélie Fléchais, a w niej pojawia się magia.

„Czerwone wilczątko” Amélie Fléchais

Punkt wyjścia niczym nie zaskakuje, z tym że zamiast ludzkich bohaterów mamy mamę wilczycę i szczenię - Czerwone Wilczątko. Otrzymuje ono odpowiedzialne zadanie dostarczenia tłustego zajączka bezzębnej babci, która niestety nie może już polować.  Do domu babci wiedzie pewnie wiele leśnych ścieżek, bezwzględnie omijać  należy jednak tylko jedną, tę, która wiedzie przez las martwych drzew. Beztroskie Czerwone Wilczątko jest przekonane, że zgubić się w lesie nie może, przecież to jego/jej dom. Jednak ta pewność siebie okazuje się zgubna. Co więcej, szczenię popełnia jeszcze jeden wynikający z niefrasobliwości błąd. Niechcący, zupełnie przez przypadek konsumuje całego zająca. Kara jest więc nieuchronna. 

„Czerwone wilczątko” Amélie Fléchais

Pojawia się jednak nadzieja. Mała, niewinna, budząca zaufanie dziewczynka oferuje swoją pomoc i jakże proste rozwiązanie wszystkich problemów. Grzechem byłoby nie skorzystać z tej propozycji, naiwne Wilczątko zapomina więc o przestrogach matki i podąża za ludzkim dzieckiem wprost do... W tym miejscu zakończę streszczenie baśni, by nie psuć niespodzianki.
„Czerwone wilczątko” Amélie Fléchais
Wariacja na temat motywu Czerwonego Kapturka to główna oś narracyjna baśni, jednak tak naprawdę właściwa historia skrywa się jeszcze w dwóch opowieściach. To pieśni o charakterze legend, dwie dodatkowe uzupełniające się narracje, ukazujące różne spojrzenie na te same wydarzenia. Perspektywa wilka nie jest tożsama z perspektywą człowieczą. Wręcz przeciwnie - to w tych dwóch wersjach tli się zarzewie późniejszego konfliktu, to praprzyczyna późniejszych wydarzeń, w tym tego, co spotkało Czerwone Wilczątko.

„Czerwone wilczątko” Amélie Fléchais

Poprzez zestawienie dwóch wersji pieśni autorce udało się dobrze pokazać siłę przekazu, także tego zapisanego w baśni, legendzie, kulturze, jego wpływ na budowanie się tożsamości wspólnoty. Niestety, nie zawsze w pozytywnym tego słowa znaczeniu, gdyż porozumienie wymaga uspójnienia opowieści przynajmniej w zakresie podstawowych wartości, a nie powielania błędnych, jednostronnych przekonań. Tu otrzymujemy ministudium kształtowania się uprzedzeń i nienawiści motywowanych nie tylko niezrozumieniem, ale i chęcią zemsty.

„Czerwone wilczątko” Amélie Fléchais

Główną bohaterką obu pieśni jest bowiem człowiek - kobieta. Inna, dziwna, pogardzana, nie do końca żyjąca według obowiązujących norm społecznych. Za inność oczywiście spotyka ją kara. Odwleczona w czasie, lecz nieuchronna. Kim jest tak naprawdę, możemy się tylko domyślać. Autorka nie mówi niczego wprost. Czy to matka dziewczynki? Czy wilczyca w ludzkiej skórze? A może zwykła wiedźma, czarownica lub po prostu wiedząca. Albo po prostu wrażliwa dusza. Czytelnik musi dopowiedzieć sobie sam.

„Czerwone wilczątko” Amélie Fléchais

Moim pierwszym skojarzeniem, tym racjonalnym, była tańcząca, a raczej biegnąca z wilkami. Archetypowa dzika kobieta, o której pisała Clarissa Pinkola Estes. Ale gdzieś w głębi błąkało się drugie nawiązanie, którego długo nie potrafiłam zidentyfikować. To kobiece postaci z dwóch animacji Tomma Moore'a. Odchodząca w niepamięć bogini wprost ze staroirlandzkich mitów - biała wilczyca Aisling z „Sekretu Księgi z Kells”. Matka, która zniknęła, Selkie z „Sekretów Morza”. Łączniczka pomiędzy magicznym światem mitu a realnością. Jakże bliska im jest ona - tajemnicza kobieta lubiąca dalekie wędrówki do lasu. 
„Czerwone wilczątko” Amélie Fléchais

Podobieństwa między tymi postaciami są jeszcze mocniej podkreślone między innymi sposobem ich wizualnego przedstawienia. Długie, rozpuszczone włosy, pewna niedookreśloność i przede wszystkim dolne części ciała, zakończenie nóg. Focze jak u Selkie, zlewające się z ziemią u kobiety z pieśni. Nieprzypadkowe, gdyż Amélie Fléchais należała do zespołu twórców „Sekretów Morza” w studiu Cartoon Saloon.

Kadr z filmu "Sekrety morza". Źródło: http://www.cartoonsaloon.ie/work/song-of-the-sea/

„Czerwone wilczątko” Amélie Fléchais

Trzy opowieści, a przesłanie tkwi gdzieś pomiędzy nimi. Czy aby na pewno jest ono oczywiste? Choć autorka jako bezpośrednią inspirację wskazuje zakończoną ładnym gładkim morałem wersję „Czerwonego Kapturka” autorstwa Charlesa Perraulta, w swoim tekście nie ocenia, nie sugeruje  żadnej właściwej odpowiedzi. Zestawia ze sobą tylko dwie wersje legendy i to wcale nie oparte na faktach, ale na aluzji, niedopowiedzeniu. Przekształca zakorzenioną w kulturze figurę dziewczynki pożartej przez złego wilka. Symboliczne - jak w micie, baśni, jednocześnie strukturę baśni przełamując. Gdyż brakuje tu charakterystycznej dla magicznego widzenia świata ostrej dychotomii pomiędzy tym, co dobre, a tym, co złe. Wszystko jest względne.
„Czerwone wilczątko” Amélie Fléchais

Nie ma bowiem w tej historii typowych dla baśni jednoznacznych postaci, przy czym mimo wszystko autorka różnicuje te zachowania, które wynikają z natury, biologii, fizjologii. od tych, które są efektem przekazu kulturowego. Wilk pozostaje tu drapieżnikiem, nawet słodkie małe Czerwone Wilczątko, które spaceruje sobie po lesie podgryzając truchło zajączka. Człowiek staje się drapieżnikiem, jak słodka mała dziewczynka zmanipulowana ograniczonym do jednego punktu widzenia przekazem.
„Czerwone wilczątko” Amélie Fléchais
Dystans do popularnych interpretacji baśni o Czerwonym Kapturku autorka podkreśla w jeszcze jeden dość przewrotny sposób. Czerwone Wilczątko nie ma określonej płci, nie wiemy, czy to mały wilczek, czy mała wilczyca. I nie jest to z punktu widzenia całej historii istotne. Dzięki temu na szczęście nie da się wtłoczyć tej wersji w ramy magicznej baśni inicjacyjnej, symbolicznego przesłania dla dorastających dziewczynek. Pojawia się tu potencjalnie wspomniana archetypowa wizja kobiety dzikiej, wyzwolonej, ale funkcjonuje ona już w dorosłej rzeczywistości.

Świat dzieci mimo wszystko jest bezpieczny, mogą one liczyć na ratunek, bezwarunkową miłość, nawet gdy zabłądzą gdzieś w lesie. Niezwykle wzruszyła mnie scena, w której ojciec-wilk przykrywa klatkę, by chronić szczenię przed brutalnym widokiem walki. Niestety, w dorosłości wszystko ma swój ostateczny kres, każda decyzja niesie nieodwołane konsekwencje, nie ma wybawienia. Nie pojawi się nagle z odsieczą rodzic, leśniczy. A nawet jeśli, niekoniecznie dobrze odczyta on nasze intencje.
„Czerwone wilczątko” Amélie Fléchais

Tak jak tradycyjna baśń magiczna opowieść posługuje się skrótem, nakreślone zostały tylko ogólne jej ramy. Zdania są proste, tło wydarzeń, o ile w ogóle się pojawia, schematyczne. Prawdziwy klimat tej historii, pełen grozy i tajemnicy, tworzą bowiem ilustracje, będące głównym nośnikiem treści. Pełne malarskiego rozmachu, szczegółów również skłaniają do prób symbolicznego ich odczytania.

Spektakularna warstwa wizualna przypomina bardziej film, a nie statyczny obraz. Dużo rozwiązań to twórczo przetworzone zapożyczenia z wspomnianych wcześniej animacji - przykładem choćby sposób rysowania postaci, nasycenie niezwykle szczegółowego tła odpowiednią symboliką, gra kolorem, stosowanie różnorodnych technik - od realistycznych, poprzez magiczne, nieco bajkowe, po posługujące się uproszczoną kreską, wręcz schematyczne.

W tej dynamicznej narracji bohaterowie swobodnie przemieszczają się po rozkładówkach, które należy raczej potraktować jako wielkie plansze komiksowe bez sztywnych podziałów na kadry. Te tworzy czytelnik, za każdym razem inaczej, aktywnie.
„Czerwone wilczątko” Amélie Fléchais

To właśnie obraz dopowiada to, czego brakowało w tekście, definiuje bohaterów, podsuwa nowe tropy. Zwróćcie uwagę, kto uszył czerwony płaszcz wilczątka. Zajęcze truchła, czyli wilcza strawa, przypominają urocze maskotki i jednocześnie nie pozwalają czytelnikowi zapomnieć o prawdziwej naturze wilka. Las, w którym mieszkają wilki, aż tętni od życia. Okolice domu dziewczynki to puste, przerażające i przede wszystkim martwe karczowisko. 

Fléchais atmosferę buduje również poprzez świetne operowanie kolorystyką. Początkowo barwy są mocne, nasycone, po prostu pełne tajemnicy, ale i życia. Z czasem, gdy fabuła staje się coraz mroczniejsza, kolory blakną, stają się niemal monochromatyczne, dominuje ciemność. Autorka różnicuje również poprzez użycie innej palety obie pieśni - wilczą i ludzką.

----------------------------------------------------------------------------------------------

„Czerwone wilczątko” z cała pewnością nie należy do uproszczonych i uładzonych interpretacji klasycznych baśni, takich, które uśmiechnięty rodzic czyta zasłuchanemu maluchowi do snu. I wcale za główną tego przyczynę nie należy uznawać mrocznego, czasami zbliżającego się do horroru, klimatu, naturalistycznej dosłowności. Takie przecież są klasyczne baśnie wywodzące się z kultury ludowej i właśnie w tym tkwi ich ponadczasowa moc. Większy problem stanowi tu nieoczywistość ocen moralnych zachowań poszczególnych bohaterów. Świat baśni zawsze konstytuowano na prostym, dychotomicznym podziale świata na tych złych i tych dobrych. Nie istniały stany pośrednie, odbiorca nie musiał zaprzątać sobie głowy próbami zrozumienia motywacji bohaterów.

W przypadku tej historii jest zupełnie inaczej. Jej główną oś stanowi właśnie chęć odpowiedzi na pytanie dlaczego. Dlaczego ludzie i wilki nie mogą koegzystować w pokoju? Dlaczego dziewczynka musi być wychowywana w nienawiści? Dlaczego pieśń kończy się w taki właśnie sposób? Podkreślono tu względność naszych przekonań i postaw, nasze ograniczenia w obiektywnym postrzeganiu rzeczywistości. Słowem tak jak zagubieni są wszyscy bohaterowie tej opowieści, tak samo niepewnie może czuć się jej czytelnik. Tak czułam się i ja. I właśnie to pozwoliło mi po prostu na popłynięcie z nurtem narracji, zanurzenie się w emocjach.

Dlatego też to pozycja raczej dla nieco starszego czytelnika, co najmniej 8-, 10-letniego. Edytorska perła oszałamiająca baśniowym klimatem ilustracji. Książka do przegadania, wspólnego przepracowania, pozwalająca zmierzyć się z własnymi uprzedzeniami, ograniczeniami, a nie prosta historyjka z morałem. 


CZERWONE WILCZĄTKO
Tekst i ilustracje: Amélie Fléchais
Tłumaczenie: Ana Brzezińska
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
Seria: Krótkie Gatki
Data wydania: 2017
Oprawa: twarda
Liczba stron: 80
Format/forma: midi
Sugerowany wiek: 8+
Copyright © 2017 Mamobab czyta