„Ewolucja. Zagadka życia na Ziemi” kontra „Co ma kura z jaszczura?”, czyli thriller, horror i love story

21 grudnia

„Ewolucja. Zagadka życia na Ziemi” kontra „Co ma kura z jaszczura?”, czyli thriller, horror i love story


Jeden fascynujący temat - ewolucja. Dwie zupełnie odmienne książki, dwa skrajnie różne ujęcia. Pierwsze - zaskakująco wyczerpujące, naświetlające problem najszerzej, jak się da, logiczne i przekonujące. Drugie sprawiające wrażenie przypadkowego zestawienia ciekawych faktów, pozbawione jakiejś głębszej myśli przewodniej. Przedstawiam wciągającą „Ewolucję. Zagadkę życia na Ziemi” wydawnictwa Format i albumową pozycję raczej do przeglądania „Co ma kura z jaszczura?” wydawnictwa Adamada.
„Ewolucja. Zagadka życia na Ziemi” Jan Paul Schutten, Floor Rieder, Format, „Co ma kura z jaszczura? Wielka księga ewolucji” Cristina M. Banfi, Cristina Peraboni, Rita Mabel Schiavo,  Román Garcia Mora, Adamada

„Ewolucja. Zagadka życia na Ziemi” to barwna gawęda na temat dziejów życia snuta przez niderlandzkiego autora Jana Paula Schuttena. Opowieść chronologicznie zaczyna się już od Wielkiego Wybuchu, chwili, gdy wszystko się zaczęło. Chciałabym napisać, że późniejsze wydarzenia potoczyły się błyskawicznie, ale nie będzie to prawdą. Schutten udowadnia, że rozwój życia to czas długiego 'nic-się-niedziania' i nagłych przełomów, dynamicznych przyspieszeń.

„Ewolucja. Zagadka życia na Ziemi” Jan Paul Schutten, Floor Rieder, Format


To książka pełna pytań, czasami prowokujących, innym razem zabawnych. Nie na wszystkie autor odpowiada wprost, nie zawsze jednoznaczna odpowiedź jest możliwa. Schutten poddaje bowiem wciąż w wątpliwość nasze przekonania, pokazuje, że na wszystko należy patrzeć krytycznym okiem. Pytać, szukać, drążyć, korzystając z wszelkich możliwych źródeł, w tym własnych, nawet najprostszych doświadczeń. Chcesz zrozumieć wpływ czasu na różne rzeczy, kluczowy przy próbie poznania zagadnień związanych z ewolucją? Rozbij jajko, połóż je pod łóżkiem i poczekaj kilka dni. Jakie to proste!

„Ewolucja. Zagadka życia na Ziemi” Jan Paul Schutten, Floor Rieder, Format

Obrazowym, pełnym humoru językiem autor kreśli niezwykle bogate tło, niezbędne do zrozumienia fenomenu życia, cudu ewolucji. Weźmy choćby komórkę pantofelka. Taka niby mała, taka niby samotna, a wygląda jak połączenie zatłoczonych autostrad z wodnymi zjeżdżalniami albo huraganów z bitwami na śnieżki. A zapach Ziemi cztery miliardy lat temu, gdy powstał nasz pierwszy przodek, galaretowaty śluz? Siarka, zepsute jaja, odór puszczanych bąków i brudnych skarpet. Nasz gatunek reprezentuje z kolei sympatyczny Józek Bystrzak z Dębna, wzór człowieka współczesnego, któremu czasami towarzyszy rodzina.

„Ewolucja. Zagadka życia na Ziemi” Jan Paul Schutten, Floor Rieder, Format

Lekka forma nie wyklucza w pełni naukowego ujęcia tematu. To historia naturalna w wersji dla młodszych, podana w bardzo przystępny sposób, ale z zachowaniem wszelkich cech poważnej pozycji popularnonaukowej dla starszych. Wszystkie fakty są udowodnione, tezy uzasadnione. Owszem pojawiają się trudniejsze terminy, autor jednak dba, by zostały obrazowo i jasno wytłumaczone. Wykład nie ogranicza się przy tym jedynie do wiedzy z zakresu biologii, genetyki, czy paleontologii. By przedstawiane fakty były w pełni zrozumiałe, (nie tylko) dziecięcy czytelnik potrzebuje szerszego kontekstu. Dlatego też dużo miejsca poświęcono zagadnieniom z dziedziny anatomii, geologii, astronomii, filozofii i historii. Ewolucja od pewnego momentu raczej nie mogłaby się obyć bez seksu, więc uwzględnienie spraw związanych z przedłużaniem gatunków (różnych) to sprawa oczywista. Dodajmy do tego całkiem sensownie wytłumaczoną metodologię badań, w tym tajniki datowania przyrodniczego.

Rzadko się również zdarza, że autor popularnonaukowej książki dla dzieci opisuje możliwe ograniczenia dostępnych metod badawczych, informuje nie tylko o tym, co wiadomo, ale i skąd to wiadomo i jak duże jest ryzyko przekłamań. To świetna lekcja krytycznego podejścia do naukowych teorii, które przecież stanowi niezbędny element postępu. W każdej dziedzinie.

Na końcu umieszczono indeks, rzecz równie unikatową w pozycjach dla młodszego odbiorcy.
„Ewolucja. Zagadka życia na Ziemi” Jan Paul Schutten, Floor Rieder, Format



Przedstawione i poprzez solidną argumentację obalone zostały teorie z punktu widzenia współczesnej nauki co najmniej dziwne. Część z nich ukazana została we właściwych im, historycznych uwarunkowaniach, na przykład dość zabawne z dzisiejszej perspektywy próby określenia wieku Ziemi, w tym postać siedemnastowiecznego irlandzkiego arcybiskupa, który wyliczył, że nasz świat został ukończony w pewną niedzielę roku 4004 p.n.e. Wstawki dotyczące historii nauki świetnie pokazują, jak kiedyś ludzie postrzegali rzeczywistość. Autor przy tym za każdym razem tłumaczy, jakimi faktycznymi, udowodnionymi wydarzeniami inspirowane były niektóre wydarzenia opisywane przez dawne (i współczesne) religie.

Warto przy tym podkreślić, że choć autor deklaruje się jako agnostyk, do kwestii religijnych, w tym koncepcji stworzenia świata, podchodzi z szacunkiem. Owszem prezentuje kreacjonistyczne przekonania i poglądy, dziwi się im, ale nie wyśmiewa, tylko przedstawia konkretne naukowe kontrargumenty, z którymi trudno polemizować. Przyznam się jednak, że trochę się zgubiłam podczas lektury zabawnego, choć dość pokrętnego, wywodu o czkawce i jego związków z pojęciem boskości.

„Ewolucja. Zagadka życia na Ziemi” Jan Paul Schutten, Floor Rieder, Format

Książkę po brzegi wypełniają ciekawostki, które zadziwić lub wprawić w osłupienie mogą nawet dorosłego. Czy wiecie, że najbardziej archaiczne organizmy spowodowały pierwszą katastrofę ekologiczną w dziejach naszej planety, gdyż wytwarzały bardzo toksyczny gaz? Wypełnia on ziemską atmosferę do dziś. To tlen.

„Ewolucja. Zagadka życia na Ziemi” Jan Paul Schutten, Floor Rieder, Format

Autor zaprasza czytelników do ogrodu zoologicznego sprzed 550 milionów lat, zastanawia się, jak mogliby wyglądać kosmici, wyjaśnia, skąd wzięły się skamieniałe muszle na górskich szczytach i dlaczego każda, nawet mikroskopijna, istota żywa zawsze będzie doskonalsza niż robot. Jeden z naszych ulubionych fragmentów rozpoczyna się dość prowokującym tytułem: „Dlaczego samiczki chcą mieć dzieci z głupkami, a do tego zabójcami”. I chyba każdy z nas chciałby wiedzieć, czy Józek Bystrzak jest podobny do rekina, jaki ziemski organizm przetrwałby kilkusetstopniowe wahania temperatury oraz czy istnieją wilkołaki i ludzie-strusie.

„Ewolucja. Zagadka życia na Ziemi” Jan Paul Schutten, Floor Rieder, Format

Stylowemu wydaniu książki - twarda oprawa, mięsisty matowy papier, stonowane, przygaszone barwy - staromodnego charakteru dodają ilustracje Floor Rieder.* Pełne humoru stanowią dowcipny komentarz do prezentowanych treści. Spójrzcie tylko na grób śp. Pantofelka. Jednak gdy trzeba, artystka z całą powagą dodatkowo tłumaczy fragmenty wykładu Schuttena, stosuje wykresy, diagramy, podkreśla obrazem wybrane kluczowe informacje.

*Podczas internetowego grzebania znalazłam piękne wydanie Alicji w Krainie Czarów z ilustracjami Floor Rieder. Trochę podglądu znajdziecie o tu. Cudowne jest i takie nieoczywiste.
„Ewolucja. Zagadka życia na Ziemi” Jan Paul Schutten, Floor Rieder, Format


Kolejna pozycja, „Co ma kura z jaszczura? Wielka księga ewolucji”, to bez wątpienia książka ciekawa i merytorycznie poprawna. Nic dziwnego. Tekst opracowały pracownice Muzealnego Stowarzyszenia Dydaktycznego w Mediolanie, czyli Cristina M. Banfi, Cristina Peraboni, Rita Mabel Schiavo na co dzień zajmujące się popularyzowaniem wiedzy. Jednak lektura ta pozostawia duży niedosyt.

„Co ma kura z jaszczura? Wielka księga ewolucji” Cristina M. Banfi, Cristina Peraboni, Rita Mabel Schiavo,  Román Garcia Mora, Adamada


Intrygujący tytuł znajduje swoje odzwierciedlenie w tekście. Rzeczywiście autorki odpowiedzą na pytanie, co łączy współczesne ptaki z prehistorycznymi gadami. Niestety podtytuł obiecuje zbyt wiele. Brakuje bowiem w tej pozycji szerszego kontekstu, tła umożliwiającego zrozumienie procesów rządzących rozwojem różnych form życia.

Owszem dowiemy się z książki, że ewolucja spowodowała znaczne zmiany w wyglądzie, cechach fizycznych, zachowaniach zwierząt. Przeobrażenia te zostały opisane dość dokładnie i szczegółowo. We wstępie przeczytamy również dość suchą i mało obrazową definicję terminu. Niestety, autorki nie zadają kluczowych pytań. Nie drążą tego, co najciekawsze. Nie dociekają dlaczego te zmiany w ogóle wystąpiły? Po co? W jakim celu? Po prostu prezentują fakty i tyle.
„Co ma kura z jaszczura? Wielka księga ewolucji” Cristina M. Banfi, Cristina Peraboni, Rita Mabel Schiavo,  Román Garcia Mora, Adamada
Informacje te są oczywiście bardzo ciekawe, często zdumiewające i zaskakujące. Mnóstwo pasjonujących i pobudzających wyobraźnię danych można studiować godzinami. Autorki zestawiają ze sobą nie tylko prehistoryczne gady i całkiem współczesne ptaki, znajdziemy tu również przykłady innych ewolucyjnych cudów - konia, szablozębne koty, gigantyczne ważki, dziwaczne krokodyle, dawne wombaty wielkości nosorożca i leniwce prawie tak duże jak słonie, żywe czołgi, dowiemy się, skąd się wzięła trąba. Trochę szkoda jedynie, że wśród tych wszystkich zadziwiających przykładów nie znalazła się choć jedna rozkładówka poświęcona człowiekowi.

„Co ma kura z jaszczura? Wielka księga ewolucji” Cristina M. Banfi, Cristina Peraboni, Rita Mabel Schiavo,  Román Garcia Mora, Adamada


Pod względem graficznym „Co ma kura z jaszczura?” to po prostu całkiem ładny album. Realistyczne rysunki wyszły spod ręki Romána Garcii Mory, biologa specjalizującego się w ilustracjach naukowych, przede wszystkim zaś w paleontologicznych rekonstrukcjach dinozaurów. Czuć tu naukowe podejście, skrupulatność w oddaniu każdego szczegółu, choć całość jest raczej lekka, momentami humorystyczna. Artysta zastosował kilka świetnych sztuczek, które dały bardzo dobry efekt. To choćby umieszczenie na każdej rozkładówce sylwetki dziecka uzmysławiającej czytelnikowi rzeczywiste rozmiary przedstawianych stworów. Równie dobrze wypadają obrazowe porównania szkieletów, jaj, piór, kończyn. Kieł smilodonta w prawdziwym rozmiarze naprawdę robi wrażenie.

„Co ma kura z jaszczura? Wielka księga ewolucji” Cristina M. Banfi, Cristina Peraboni, Rita Mabel Schiavo,  Román Garcia Mora, Adamada


„Co ma kura z jaszczura? Wielka księga ewolucji” Cristina M. Banfi, Cristina Peraboni, Rita Mabel Schiavo,  Román Garcia Mora, Adamada

⇺⇹⇻⇺⇹⇻
Życie fascynuje. To największa tajemnica, z którą mierzy się człowiek, także ten najmniejszy. To pytania o sam sens istnienia. Skąd się wzięliśmy? Dlaczego rozwinęliśmy się w taki właśnie sposób? Jakie były alternatywne ścieżki? Te zagadki próbuje rozwiązać autor pierwszej z pozycji. „Ewolucja. Zagadka życia na Ziemi” to wciągająca opowieść oparta na solidnych podstawach naukowych. Nie daje ona prostych odpowiedzi, zmusza do myślenia, a przy okazji uczy metodologii. To trochę thriller, trochę kryminał, trochę horror, trochę love story. Tak mogłyby wyglądać wszystkie szkolne podręczniki. Humor, prosty język i bardzo logiczny wywód sprawiają, że książkę polubią już czwartoklasiści (10+).

Druga z książek „Co ma kura z jaszczura?” to z kolei przyzwoity album prezentujący dziwne, inne, nieoczywiste efekty ewolucji. Inspirujący, ciekawy, ale trochę brakuje tu kontekstu, którego potrzebują przede wszystkim samodzielni małoletni czytelnicy. Młodszym, czytającym wraz z rodzicami, dostarczą go dorośli.

Najlepiej więc rozpocząć swoją samodzielną przygodę z pasjonującą tematyką ewolucji od książki Schuttena, a potem sięgnąć po dodatkowy materiał poglądowy z drugiej pozycji. To optymalna kolejność.

EWOLUCJA. ZAGADKA ŻYCIA NA ZIEMI
Tekst: Jan Paul Schutten
Ilustracje: Floor Rieder
Tłumaczenie: Małgorzata Diederen-Woźniak, Iwona Mączka
Wydawnictwo: Format
Data wydania: 2018
Oprawa: twarda
Liczba stron: 162
Format/forma: midi
Sugerowany wiek: 10+

CO MA KURA Z JASZCZURA. WIELKA KSIĘGA EWOLUCJI
Tekst: Cristina M. Banfi, Cristina Peraboni, Rita Mabel Schiavo
Ilustracje: Román Garcia Mora
Tłumaczenie: Agnieszka Liszka-Drążkiewicz
Wydawnictwo: Adamada
Data wydania: 2018
Oprawa: twarda
Liczba stron: 40
Format/forma: chude midi
Sugerowany wiek: według wydawnictwa 6+


„O zimie”, czyli biało, mroźnie i uroczo

16 grudnia

„O zimie”, czyli biało, mroźnie i uroczo

Lubię zimę, ale tylko taką ze śniegiem w najbielszym odcieniu bieli. Szarości, popielatości, odcienie beży, brązów oznaczają, że nastała zima 'ble'. Na brudnym, burym śniegu nie da się bowiem zrobić aniołka (w mojej rzeczywistości raczej znanego jako orzełek).

O takich białych, pięknych okolicznościach przyrody mówi krótka, prosta i urocza książka „O zimie” z ciepłym tekstem Görel Kristiny Näslund i sympatycznymi ilustracjami w klimacie retro Kristiny Digman

„O zimie” Görel Kristina Näslund, Kristina Digman, Zakamarki

To rzeczowa i konkretna opowieść o zimowej rzeczywistości spokojnej, niespiesznej, takiej jak przed laty, gdy lód skuwał jeziora na kilka miesięcy, a w ogromnych zaspach spokojnie można było się zgubić. Na kilku stronach autorka po prostu pokazuje dzieciom różne sposoby ciekawego wykorzystania tej pozornie mało przyjaznej pory roku. Wspomniane anioły-orzełki, dokarmianie ptaków, sanki, narty, lepienie bałwanów i innych stworów, śnieżne groty. Mnóstwo fascynujących rzeczy, które można robić tylko zimą. Prawdziwie zimową zimą - mroźną i pełną śniegu.

„O zimie” Görel Kristina Näslund, Kristina Digman, Zakamarki


W drugiej części po prostu dzieci poznają kilka zimowych, wręcz naukowych faktów, które podano w zupełnie zwykły sposób. Po pierwsze, że dzień staje się krótszy. Po drugie, jak w niemal czarodziejski sposób przemieniać wodę w lód, a śnieg w wodę. Po trzecie, że w skutym lodem jeziorze nadal toczy się życie. Z perspektywy dwulatka wszystko to prawdziwa magia. Szczególnie że oprócz wyjątkowego koloru najbielszej z bieli towarzyszą temu niesamowite dźwięki - te chrzęszczenia, zgrzytania, skrzypienia.

„O zimie” Görel Kristina Näslund, Kristina Digman, Zakamarki


„O zimie” Görel Kristina Näslund, Kristina Digman, Zakamarki

Magiczny klimat współtworzą odrobinę staroświeckie ilustracje. Konkretne, choć lekko bajkowe. To tylko na nich odnajdziemy głównych bohaterów tej opowieści - chłopca i dziewczynkę eksplorujących z zachwytem śnieżny świat. To obrazy tworzą tu drugą warstwę opowieści ukonkretniającą informacje przekazane przez tekst. W połączeniu z odrobinę naiwnymi rymowankami (takimi w sam raz dla dwulatka) daje to lekki, poetycki efekt.



Lodowy sopelek, sopelek z kropelek! 
Marznie zimą myszka mała. 
Zbudujemy dla niej szałas.

„O zimie” Görel Kristina Näslund, Kristina Digman, Zakamarki















Przyznam się, że gdy lata temu książka zagościła w naszym domu, byłam nią trochę rozczarowana. Jako ambitna matka oczekiwałam bardziej złożonej narracji, akcji, jakiegoś 'dziania się' z początkiem, rozwinięciem i zakończeniem, przygody wyrazistej i zapadającej w pamięć. Słowem, tego czegoś, co nawet dziś trudno mi dokładnie zdefiniować. Ta opowieść o zimie wydała mi się taka oczywista, bez polotu, nudnawa. Nic specjalnego. Na szczęście przeczytałam ją mojej wówczas dwuletniej córce, którą ten nieskomplikowany, czarujący, zimowy świat wciągnął bez reszty. Bo przecież taki cel miały autorki - skraść serce malucha, a przy okazji odczarować zimę i sprawić, że dorosłe narzekania na chłód, ciemność i nudę nie odbiorą najmłodszym radości z odkrywania uroków pierwszego śniegu.

W tej książce nie ma bowiem żadnych negatywnych emocji. Zimą jest super, choć czasami lepiej na chwilę schronić się w ciepłym domu. Kochajmy więc mroźną porę, póki jeszcze istnieje.


O ZIMIE
Tekst: Görel Kristina Näslund
Ilustracje: Kristina Digman
Tłumaczenie: Katarzyna Ottosson
Wydawnictwo: Zakamarki
Data wydania: 2008
Oprawa: twarda
Liczba stron: 28
Format/forma: klasyczne midi
Sugerowany wiek: 2+


„Mój cień”, czyli dorastanie w cieniu wulkanu

12 grudnia

„Mój cień”, czyli dorastanie w cieniu wulkanu

- Ja zbudowałem dom... Królik rozpalił ognisko... A ty Kocie? Co zamierzasz zrobić? - pyta Żołnierz.
- Hmm… Mogę opowiedzieć wam historię! - odpowiada Kot.
- Phi!...Historie są do kitu.
- Nieprawda! - mówi Króliczek. - Historie są po to, żeby się nie bać.


„Mój cień” opowiedziany słowem i obrazem przez Mélanie Rutten należy do tej szczególnej kategorii historii stworzonych właśnie po to, byśmy przestali się bać, byśmy okiełznali swój strach przed tym, co nieznane, co czeka w lesie, co kryje się w wulkanie. W subtelny, liryczny i przede wszystkim mądry sposób autorka oswaja odbiorców z ich lękami, obawami. Pokazuje, że dorastamy przez cały czas, dojrzewamy, zmieniamy się. W rozwój wpisana jest strata, w nowe doświadczenie odchodzenie tego, co było. Takie po prostu jest życie.

„Mój cień” Mélanie Rutten, Wytwórnia

Rutten nie zakłamuje przy tym rzeczywistości, nie snuje wizji świata wiecznej wspaniałości, krainy mlekiem i miodem płynącej, do której negatywne uczucia, złe emocje nie mają wstępu. Metaforycznie mówi, jak jest. Prawdziwie, bez cukrzenia opowiada o współistnieniu miłości i złości, o przyjaźni i samotności, o pozornie wykluczających się potrzebach - niezależności i przynależności do kogoś, do grupy, o chęci przeżycia z jednej strony przygody i o marzeniu o bezpiecznym domu z drugiej. O mroku kryjącym się gdzieś w tle, i o tych, którzy nad nami czuwają.

„Mój cień” Mélanie Rutten, Wytwórnia

Wszystkie te pozornie sprzeczne myśli kłębią się i w książce, i w głowie każdego dorastającego, bez względu na to, na którym etapie życia właśnie się znajduje. Bo dojrzewamy przez cały czas, ale dostrzegamy to tylko w momentach przełomu. W chwilach przejścia zaczynamy zauważać ten nadmiar uczuć, ciągłe lawirowanie pomiędzy tym, co trzeba, tym, czego się pragnie, i tym, czego wymagają od nas inni, te próby zdefiniowania siebie wciąż i wciąż na nowo, te kolejne podejścia do zrozumienia, czym jest życie i kim tak naprawdę jesteśmy my sami. Mali, średni, duzi. I ci dopiero poznający trochę po omacku otoczenie, i ci już się z nim konfrontujący, i ci zasiedziali, którzy myślą, że lata doświadczeń uczyniły z nich mędrców.

Do tych zasiedziałych zaliczam się ja. Mnie bowiem - i dorosłą, i matkę - historia wbiła w fotel, wzruszyła do łez i zmusiła do przewartościowania pewnych wyobrażeń o byciu rodzicem. Czułam się po części Jeleniem, po części Książką, której rola w narracji jest trochę niedookreślona. Ale tak naprawdę zabolało mnie, że powoli powinnam przeistoczyć się w Cień. Czuwający, ale w oddali. Wkraczający tylko w stanie najwyższej konieczności.

Książka dotyka różnych aspektów rodzicielstwa, ale z mojej perspektywy najważniejsza wydaje się być kwestia odpowiedzialności za to, jakim człowiekiem staje się nasze dziecko, wpływ naszych dorosłych wyborów, zachowań, decyzji na sposób podejścia do świata, stan emocjonalny młodszych. Wreszcie próba odpowiedzi na pytanie, czy Żołnierz byłby innym dzieckiem, gdyby miał poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji?
„Mój cień” Mélanie Rutten, Wytwórnia


„Za zakrętem czeka na nich cały świat, w oddali słychać bulgot wulkanu”. Na jednej z rozkładówek trójka trochę przypadkowych przyjaciół, rówieśnicza grupa złożona z Króliczka, który chce dorosnąć, stale prowadzącego wojnę Żołnierza i Kota wciąż śniącego o tym samym, stoi na skraju dżungli, na progu dorosłości. W tle majaczy wulkan - czynny, groźny, ale przede wszystkim stanowiący wyzwanie. Sposób graficznego ujęcia każdej z postaci oddaje jej postawę wobec świata. Trudno o bardziej wymowną scenę. Przygotowany do ataku Żołnierz, lekko wycofany opiekuńczo tulący Jajko Króliczek i Kot, po prostu Kot, ruszają w świat, na swoją pierwszą inicjacyjną wyprawę. Tam, gdzie ogień. W tym właśnie momencie skupiają się wszystkie uczucia towarzyszące dorastaniu - bunt, złość, chęć konfrontacji, ale i łagodność, potrzeba bezpieczeństwa, domu.

„Mój cień” wyraziście pokazuje sieć różnych relacji, w które wchodzi dorastający człowiek. Każda z nich jest równie ważna, czegoś uczy, coś podtrzymuje, coś pokazuje. Ich intensywność pulsuje, zmienia się. Grupa rówieśnicza w pewnym momencie staje się niemal tożsama z więzami krwi, to rodzaj rodziny z wyboru, to zbiorowość, do której wchodzimy świadomie. A raczej tak nam się wydaje.

Co ciekawe, pozornie głównym bohaterem książki jest Króliczek, jednak w pewnym momencie trudno jednoznacznie określić, na kim skupia się historia. Co więcej, polski tytuł przewrotnie wskazuje poza książkę, na czytelnika. Mój, czyli czyj? Króliczka. On nie jest narratorem. Może to Cień, który towarzyszy wszystkim? A może właśnie tobie, odbiorco? Możliwości interpretacyjnych znajdziemy tu mnóstwo i każda z nich jest właściwa.

„Mój cień” Mélanie Rutten, Wytwórnia


Wiele w tej książce głębokich myśli, symboli. Gęsto tu od znaczeń nie zawsze podanych wprost. Czasami mam wrażenie, że ten nadmiar przytłacza, a w tym nagromadzeniu skojarzeń, odniesień coś umyka. I choć autorka ukonkretnia symbole i archetypy, stosuje raczej czytelne znaki, pojęcia budzące z reguły dość jednoznaczne konotacje, podsuwa jednocześnie zbyt dużo ścieżek, którymi można podążać, próbując zrozumieć przekaz. Nie da się tego ogarnąć podczas jednej lektury.
Z drugiej strony przypominam sobie własne dorastanie i tę śmiertelną powagę, z jaką wówczas traktowało się zwykłe sprawy. Wszystko było istotne, najważniejsze, nawet jeśli się wykluczało. Świat nie podlegał gradacji, ale rządziła nim ostra dychotomia, podział na znaczące i zbędne. Przy czym temu, co kluczowe często towarzyszył nieznośny z punktu widzenia dorosłego patos i onieśmielające zagubienie, niepewność. 

„Mój cień” Mélanie Rutten, Wytwórnia

Skupiłam się na słowie, ale w tej historii obraz również niesie dodatkową treść, współtworzy na równych prawach przekaz. To pełnowymiarowa powieść graficzna. Akwarelowe rysunki nie są wcale klasycznie delikatne, przygaszone, a wręcz przeciwnie - pulsują, niepokoją i jednocześnie przyciągają. Nie sposób się od nich uwolnić. Oniryczne pełne emocji przypominają bardzo intensywny sen, taki, który pamięta się długo po przebudzeniu i wciąż analizuje, co mógł oznaczać. Nietypowe, wyraziste barwy (dominacja czerwieni, nasycona niemal fluorescencyjna zieleń, żółć) sprawiają, że strony aż kipią od uczuć, żyją, krwawią, płoną. Nieostre granice, momentami lekka naiwność kreski wprowadzają kontrolowany pozorny chaos, dobrze oddają charakterystyczne dla okresu przejścia kłębienie się myśli, wrażeń.
„Mój cień” Mélanie Rutten, Wytwórnia


Chciałabym jak zazwyczaj kategorycznie stwierdzić, że „Mój cień” sprawdza się również jako zwykła opowieść o zagubionym Króliczku, który rusza na pełną przygód wyprawę z przyjaciółmi. Niestety, tym razem nie jestem tego pewna. Po pierwsze wynika to z wspomnianego wyżej nasycenia prostej w sumie historii dodatkowymi podtekstami, po drugie z nielinearnej narracji, z którą młodsi mogą jeszcze mieć kłopoty. Choć pewnie znajdą się i wśród przedszkolaków fani nietypowej drużyny, lepiej trafi ona do dzieci w wieku wczesnoszkolnym, do prawie nastolatków i do dorosłych. Może przede wszystkim do nich. „Mój cień” aspiruje do tej wyjątkowej kategorii książek na całe życie, odkrywanych wciąż na nowo. Czy zagości w niej na stałe? Zobaczymy. Historia jeszcze musi dojrzeć w nas, czytelnikach.


P.S. Uprzedzam, że wspólna lektura z dziećmi może być trudna. Ciężko się czyta, próbując nieporadnie powstrzymać łzy. Nie da się bowiem nie wzruszyć przy takich frazach:
(Jeleń) Powtarzał małemu przyjacielowi: Biegnij Króliczku! Biegnij! Ale serce mówiło: Byle nie za szybko, nie za szybko!

„Mój cień” doczekał się również kontynuacji. To ŹRÓDŁO.


MÓJ CIEŃ
Tekst i ilustracje: Melanie Rutten
Tłumaczenie: Jacek Mulczyk-Skarżyński
Wydawnictwo: Wytwórnia
Data wydania: 2015
Oprawa: twarda
Liczba stron: 56
Format/forma: klasyczny midi picturebook
Sugerowany wiek: 6+, dla każdego


„Ale patent”, czyli smoki załogowe, ptaki pasażerskie i jaskółki terenowe

05 grudnia

„Ale patent”, czyli smoki załogowe, ptaki pasażerskie i jaskółki terenowe

Dawno dawno temu w pewnym brytyjskim programie telewizyjnym pojawił się człowiek ze szczotką do włosów. Miał jedno zadanie. Przekonać szanowną komisję, że jego innowacyjny produkt ma szansę na rynkowy sukces, że zainwestowane przez oceniających środki się zwrócą. Potencjalni inwestorzy stwierdzili jednak, że propozycja jest co najmniej dziwaczna. Po co? Na co to komu? Bzdura. Fryzjerski innowator się nie poddał i dziś wspomniane szczotki możecie kupić wszędzie, w każdej drogerii. Oryginały i podróbki. Zaświadczam przy tym, że ten niepozorny wynalazek odmienił życie pewnego długowłosego dziewczęcia.
„Ale patent. Księga niewiarygodnych wynalazków” Małgorzata Mycielska, Aleksandra i Daniel Mizielińscy


Tak to już jest z wynalazkami. Nigdy nie wiemy, które się przyjmą, podbiją rynek, a które po prostu zostaną zapomniane. Nie trafią w swój czas, okażą się zbyt odjechane, przekombinowane, w danej chwili niepotrzebne. Między innymi o tym opowiada „Ale patent. Księga niewiarygodnych wynalazków” z tekstem Małgorzaty Mycielskiej i zwariowanymi ilustracjami Aleksandry i Daniela Mizielińskich.
„Ale patent. Księga niewiarygodnych wynalazków” Małgorzata Mycielska, Aleksandra i Daniel Mizielińscy

„Ale patent. Księga niewiarygodnych wynalazków” Małgorzata Mycielska, Aleksandra i Daniel Mizielińscy

Książka ta dowodzi, że ludzka wyobraźnia, pomysłowość nie zna granic. Pojawia się potrzeba, jakaś idea i już ktoś pracuje, by dany problem rozwiązać. Efekty są różne, czasami zadziwiające, innym razem śmieszne, często po prostu (zazwyczaj 'jeszcze') niewykonalne. Umysł prawdziwego wynalazcy bowiem nie podąża zwykłymi ścieżkami i za nic sobie ma ograniczenia techniczne danej epoki. W świecie innowacji nie istnieje pojęcie "nie da się". Zawsze się da. Niekoniecznie dziś i niekoniecznie w założonej formie. Starożytna fotokomórka, siedemnastowieczny smok załogowy, dziewiętnastowieczny bąbelkowy SMS może i nie miały szans na realizację bądź jej zasięg był bardzo ograniczony, ale w jakiejś formie istniały i do dziś zadziwiają. Jak ktoś w ogóle wpadł na taki pomysł? No jak?
„Ale patent. Księga niewiarygodnych wynalazków” Małgorzata Mycielska, Aleksandra i Daniel Mizielińscy

„Ale patent. Księga niewiarygodnych wynalazków” Małgorzata Mycielska, Aleksandra i Daniel Mizielińscy

Choć autorzy opisują zaledwie kilkanaście wynalazków (a przecież były ich co najmniej miliony), widać wyraźnie, że od zawsze ludzie pracowali nad udoskonaleniem komunikacji i to rozumianej dwojako - jako przekazywanie informacji i jako przemieszczanie się z miejsca a do miejsca b. Przyśpieszyć, ułatwić, uczynić bardziej wygodnym - oto cel. Takie funkcje miały pełnić między innymi ptaki pasażerskie, żaglowozy, konie parowe czy jaskółki terenowe.
„Ale patent. Księga niewiarygodnych wynalazków” Małgorzata Mycielska, Aleksandra i Daniel Mizielińscy


Dobrze, że autorzy obok wynalazków z założenia wielkich, mających zmienić rzeczywistość (mrożący krew w żyłach prąd bez kabli Tesli) uwzględnili również te małe, rozwiązujące problemy konkretnego człowieka. Sama nie pogardziłabym w skwarny dzień osobistym zachmurzaczem, a dzięki skupiaczowi uwagi teksty na bloga powstawałyby w iście rekordowym tempie.

Książka nie pomija również czarnej strony wynalazczości, wykorzystywania niewiedzy innych, pospolitego oszustwa do manipulowania ludźmi lub ich zastraszania (do tego właśnie służyła starożytna fotokomórka), utrzymywania władzy, osiągania własnych korzyści.

„Ale patent. Księga niewiarygodnych wynalazków” Małgorzata Mycielska, Aleksandra i Daniel Mizielińscy


Małgorzata Mycielska pisze lekko, ciekawie, w sposób czytelny i interesujący zarówno dla młodszych, jak i starszych. Teksty nie są infantylne, choć sporo w nich motywacyjnych wstawek. Jednak tym, co naprawdę wciąga, są ilustracje. Zróżnicowane, dynamiczne, pełne treści i niewymuszonego humoru. Godzinami można studiować schematy objaśniające funkcjonowanie poszczególnych wynalazków, które, choć skrótowe i uproszczone, świetnie pokazują samą ideę, istotę pomysłu. Równie dobrze prezentują się komiksowe rozkładówki stanowiące dowcipny komentarz, pokazujący kontekst kulturowy bądź historyczny. Przyznam szczerze, że najczęściej lektura książki polegała głównie na studiowaniu grafik. Do tekstu sięgaliśmy rzadziej, zwykle w poszukiwaniu dodatkowych informacji, których nie odnaleźliśmy na obrazie.
„Ale patent. Księga niewiarygodnych wynalazków” Małgorzata Mycielska, Aleksandra i Daniel Mizielińscy


Ciekawym zabiegiem okazała się rezygnacja z klasycznego, chronologicznego sposobu prezentowania poszczególnych wynalazków. Nie zastąpiono go przy tym innym kluczem, choćby tematycznym. I dobrze. Dzięki temu czytelnik skupia się na samych pomysłach, na bogactwie ludzkiej inwencji. Punktem wyjścia jest postać najsłynniejszego wynalazcy w dziejach, Leonarda da Vinci. Jego pomysły (m.in. czołg, spadochron, łódź podwodna, winda) to dzisiejsza rzeczywistość, która narodziła się w umyśle człowieka żyjącego na przełomie piętnastego i szesnastego wieku. Potem skaczemy po epokach. Od starożytności po współczesność. 

„Ale patent. Księga niewiarygodnych wynalazków” Małgorzata Mycielska, Aleksandra i Daniel Mizielińscy

Już we wstępie autorka zachęca czytelników do własnych poszukiwań, pokazuje, że tak naprawdę wynalazcą może być każdy z nas, jeśli tylko wpadnie na jakiś ciekawy pomysł, coś usprawni, ulepszy. Nie trzeba od razu opracować nowego napędu kosmicznego czy eliksiru nieśmiertelności. Wystarczy drobiazg. Na przykład w pełni automatyczna rozładowywarka zmywarki. To byłby wynalazek, za który przyznałabym własnego prywatnego Nobla.

Z drugiej strony lekko prześmiewczy ton niektórych ilustracji zwraca uwagę na inny aspekt kreatywności. Wynalazki, które nic nie wnoszą, łechcą tylko ego, tworzą nowe mody, kreują zapotrzebowanie na rzeczy zbędne. To świetny temat do dyskusji przemycony niemal mimochodem.

„Ale patent. Księga niewiarygodnych wynalazków” to książka, która pokazuje proces myślenia, tworzenia. To pozycja, która inspiruje. Niby czasami jest śmiesznie, dziwacznie i bez sensu. Wystarczy jednak zerknąć na datę powstania danej rzeczy, uwzględnić kontekst kulturowy, historyczny towarzyszący aktowi kreacji, a kpiący uśmieszek z reguły zmienia się w zdumienie. I koń parowy czy smok załogowy stają się po prostu normalnymi wytworami swej epoki. Tak jak dziwna szczotka tego pana, w którego nikt nie chciał uwierzyć.

ALE PATENT! KSIĘGA NIEWIARYGODNYCH WYNALAZKÓW
Tekst: Małgorzata Mycielska
Ilustracje: Aleksandra i Daniel Mizielińscy
Wydawnictwo: Dwie Siostry
Data wydania: 2014
Oprawa: twarda
Liczba stron: 122
Format/forma: większe midi
Sugerowany wiek: 7+

„Babcocha”, czyli wyjątkowo magiczny Grajdołek

27 listopada

„Babcocha”, czyli wyjątkowo magiczny Grajdołek

Odrobina Baby Jagi (ach te drzwiczki od pieca), krztyna znachorki i szeptuchy, dosłownie ździebko klasycznej wiedźmy, ociupinka zwykłej ukochanej babci,  do tego szczypta Mary Poppins i coś tam z Anioła Stróża. A i jeszcze parę garści zdrowego dystansu wobec świata. Z tych właśnie elementów Justyna Bednarek ulepiła wyrazistą tytułową bohaterkę „Babcochy”. Postać, którą lubię głównie za to, że jest taka nasza, tutejsza. Stąd. Gdzieś z Polski.

„Babcocha” Justyna Bednarek, Daniel de Latour, Poradnia K

Babcocha na gradowej chmurze jak na wierzchowcu przybywa pewnego dnia do małej wioski położonej pomiędzy Krzywym, Końskim i Dydnią. Mapy mówią, że to gdzieś w województwie podkarpackim, istnienia swojskiego Grajdołka przy tym nie notują. Nic dziwnego, to osada jednocześnie zwykła i niezwykła, realna i magiczna, konkretna i uniwersalna. Tutaj współistnieją dwie, a nawet trzy rzeczywistości - codzienność małej mieściny gdzieś tam w Polsce, element baśniowości nie tylko w postaci soku malinowego i wielki świat (niekoniecznie w pozytywnym sensie) zarówno w telewizorze, jak i niestety w lesie.

„Babcocha” Justyna Bednarek, Daniel de Latour, Poradnia K



Autorka sprawnie żongluje różnorodnymi, często pozornie ogranymi wątkami, współczesność miesza z tradycją, telewizyjną papkę z jazzem, słowiańszczyznę z globalną wioską. By stworzyć nowe znaczenia, dekonstruuje znane baśnie, dokłada do tego nawiązania do bardziej współczesnych tekstów kultury. Nie będę wypisywać wszystkich tropów, gdyż ich wyłapywanie to wielka czytelnicza przyjemność. Co ważne, w większości przypadków dostępna także dla najmłodszego czytelnika, który bez trudu dostrzeże, że choćby z tą chińską złotą rybką coś tu nie gra.

„Babcocha” Justyna Bednarek, Daniel de Latour, Poradnia K


W tym świecie ni to tu, ni to tam, ni to teraz, ni to kiedyś funkcjonują świetnie nakreśleni bohaterowie. Pięćdziesiąt cztery krótkie rozdziały to przede wszystkim anegdotyczne epizody, scenki z ich życia. Nie razi więc stereotypowość, przewidywalność postaci, gdyż wydarzenia będące ich udziałem typowe w żadnym wypadku nie są. „Babcocha” to bowiem książka na wskroś dydaktyczna, moralizatorska do bólu, ale à rebours. To nie dzieci muszą wdychać edukacyjny smrodek, to nie one potrzebują dostać po łapach, by zrozumieć niewłaściwość własnego zachowania. Dzieci są w porządku.

To dorośli mają na sumieniu mniejsze i większe występki. I nimi właśnie zajmuje się Babcocha, kobieta czynu, która, gdy tego sytuacja wymaga, po prostu działa. Tu i teraz. Natychmiast. Za pomocą dostępnych, najczęściej magicznych, środków. Już samo narzekanie, biadolenie to powód do interwencji. Inne przewinienia to choćby chciwość, wyciąganie ręki po cudze, brak szacunku do zwierząt, śmieci w lesie, kłamstwa, nawet zwykłe niedbalstwo i zaniechanie. Takie codzienne grzeszki ludzi mieszkających i w Grajdołku, i w Dydni, i w Warszawie. Wszędzie.

„Babcocha” Justyna Bednarek, Daniel de Latour, Poradnia K

Największe jednak wyzwanie, które stoi przed Babcochą, to sprawienie, by mała dziewczynka, Bernadetta, była po prostu szczęśliwsza. Z wielkim wyczuciem autorka przedstawia uczucia zagubionego, pozostawionego samemu sobie dziecka. Bez mamy, z ojcem wciąż przeżywającym swą samotność i topiącym smutki w soku malinowym Bernadetta potrzebuje przede wszystkim uwagi. Babcocha nie tylko towarzyszy dziewczynce i pokazuje jej świat, ale idzie o krok dalej, bo w opowieść o mieszkańcach Grajdołka wpleciona została również historia miłosna. Czy ze szczęśliwym zakończeniem? Kto wie.


„Babcocha” Justyna Bednarek, Daniel de Latour, Poradnia K


Babcocha nie tylko karci, ale i pokazuje, jak mądrze żyć, dba o równowagę, pomaga naturze, pochyla się nad tym, co małe. Gdy trzeba potrafi się zdystansować i uczy tego Bernadettę. Jeden z moich ulubionych rozdziałów opowiada po prostu o siedzeniu nad rzeką i rzucaniu piasku do wody. Chwila szczęścia, którą dziewczynka zapamięta na całe życie. Zapomnijmy o obcych modach, jodze i medytacjach, może lepiej w doborowym towarzystwie przez chwilę wyć do księżyca.



„Babcocha” Justyna Bednarek, Daniel de Latour, Poradnia K
Ilustracje stworzone przez Daniela de Latoura stanowią kolejną warstwę odniesień, nawiązań. Tworzą dodatkowy, w większości przypadków dowcipny, kontekst interpretacyjny. Zwróćcie uwagę choćby na wspomniane drzwiczki do pieca. Skojarzenie oczywiste? Wcale nie. Justyna Bednarek prowadzi nas w zupełnie inną stronę. Satyryczne spojrzenie i humor za to łączą tekst i obraz w spójną całość. Tylko czy ławeczka pod sklepem z panami delektującymi się sokiem malinowym lub złowieszczy wygląd przebiegłego sprzedawcy wyraźnie nawiązujący do don Pedra z Krainy Deszczowców będą zrozumiałe dla najmłodszych? Trochę wątpię, to raczej puszczenie oka do starszego odbiorcy.

⇼⇼⇼⇼⇼⇼⇼⇼

Prosty, dynamiczny język, którym napisano poszczególne rozdziały, dobrze współgra z klimatem historii i osobowością głównej bohaterki. Nie ma tu zbędnych opisów, autorka nie analizuje dogłębnie zachowań postaci. Wszystko pokazane zostało w akcji. Raz jest szybko, wydarzenia wartko mkną do przodu, innym razem tempo zwalnia, ale nadal dzieje się dużo, pojawia się czas na zadumę, pochylenie się nad światem, rzucanie piasku do rzeki i wycie do księżyca.

Konstrukcja książki, podział treści na krótkie z reguły jednostronicowe i autonomiczne historie opatrzone typowo baśniowymi tytułami sprawiają, że „Babcocha” świetnie sprawdzi się podczas wieczornego czytania dziecku. W jakim wieku? Od pięciu lat wzwyż. Przedszkolaka dorosły pewnie będzie musiał w niektórych momentach wspomóc, dopowiadając i tłumacząc to i owo. Bo cóż złego kryje się w piciu soku malinowego. Przecież to samo zdrowie! Niektórym początkującym samodzielnym czytelnikom lekturę może także utrudniać zbyt mała czcionka (choć interlinie są w porządku).


Te drobne mankamenty blakną przy wyrazistej bohaterce, zgrabnej i ciekawej historii, okraszonej ciepłym humorem, a przede wszystkim przy wyjątkowo bogatym, jak na tak krótką opowieść, naszym, tutejszym kontekście kulturowym. Duży plus przyznaję za dostrzeżenie Polski nie z pierwszych stron gazet, literackie docenienie małych  wiosek i wioseczek, w których też się dzieje, toczy się życie. To przecież miejsca, w których kryje się magia.

Polubicie Babcochę, pokochacie psotne Orzechowe Licho. Uśmiech i od czasu do czasu wzruszenie gwarantowane.

Uwaga! „Babcocha” została nominowana do tytułu Książki Roku 2018 Polskiej Sekcji IBBY w kategorii literackiej.

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu
Poradnia K

BABCOCHA
Tekst: Justyna Bednarek
Ilustracje: Daniel de Latour
Haft na okładce: Maria de Latour
Wydawnictwo: Poradnia K
Data wydania: 2018
Okładka: twarda
Liczba stron: 128
Format/forma: klasyczne midi
Sugerowany wiek: 6+, dla każdego


„Psia kupa”, czyli dla każdego jest miejsce na tym świecie

20 listopada

„Psia kupa”, czyli dla każdego jest miejsce na tym świecie


Proszę o nieregulowanie monitorów. Na blogu dziś trochę fekalnie, ciut smrodliwie, ale nie w ujęciu biologicznym (układ wydalniczy i te sprawy), nie w wersji humorystycznej (typu pierdy, gówienka i tym podobne niewybredne żarty). O nie.  „Psia kupa” to książka zaskakująca. Kwon Jeong-saeng snuje opowieść, która naprawdę zadziwia filozoficzną niejednoznacznością, połączeniem intymności i uniwersalności, zwykłą prawdą o życiu i o nas samych.

„Psia kupa” Kwon Jeong-saeng, Jeong Seung-gak, Kwiaty Orientu


Przyznam szczerze, że tytuł i okładka z defekującym białym psiakiem w centralnej części może budzić podejrzliwość i cechuje się raczej minimalnym potencjałem marketingowym. W świecie dorosłych. Dzieci zarówno sześć lat temu, jak i dziś przyjęły historię spokojnie, bez większej ekscytacji główną (potencjalnie kontrowersyjną) bohaterką. No może pierwszej lekturze towarzyszyło lekkie zdziwienie. Tyle. Bez śmiechów, zniesmaczenia. Po prostu potraktowały nietypową historię normalnie, jak każdą inną książkę. I słusznie.

„Psia kupa” Kwon Jeong-saeng, Jeong Seung-gak, Kwiaty Orientu


Krótka, wręcz minimalistyczna i w formie, i w treści, opowieść o porzuconej w zaułku pod murem psiej kupie wzrusza, zmusza do myślenia o sprawach podstawowych. O naszym miejscu we wszechświecie, sensie życia. I o braku celu, poczuciu bezużyteczności, zbędności. Uczłowieczona sympatyczna kupa nie rozumie, po co w ogóle istnieje. Postrzegana jako brudna, nieprzyzwoita wydaje się być skazana na samotność i bezowocną egzystencję. Co więcej, otoczenie ją w tym utwierdza. Wszyscy, których spotyka, dają jej do zrozumienia, że jest tylko kupą. Nikomu niepotrzebnym odpadem. Do czasu, gdyż historia kończy się szczęśliwie. Kupa znajduje swoje przeznaczenie.

 „Psia kupa” Kwon Jeong-saeng, Jeong Seung-gak, Kwiaty Orientu


W posłowiu Lee Seung Young, koreański jogin i ekolog, wskazał na podstawowe, niemal literalne odczytanie przypowieści - wszyscy tworzymy pewien system, obieg, w którym każdy z nas ma do odegrania ważną rolę. Także nieszczęsna kupa - „naturalny produkt i najcenniejszy nawóz nieustannie powstający w żywych organizmach.”

Proekologiczna interpretacja, choć jak najbardziej słuszna i uprawniona, nie jest jednak jedyna. Siłą bowiem tej krótkiej historii jest jej wieloznaczność. To opowieść o utracie motywacji, poczuciu porażki (grudka ziemi), o zafałszowanym odbiorze rzeczywistości i skrzywionym obrazie samego siebie, o odrzuceniu ze względu na uprzedzenia, o okrucieństwie świata, o piekle, które mogą stworzyć nam inni, o stereotypach, którymi tak bezrefleksyjnie się posługujemy. I nie tylko. Odnajdziemy tu także tematy pozytywne, choćby siłę poświęcenia, współpracy. To wreszcie obraz zróżnicowanego świata, w którym każdy, nawet ten pozornie najbrzydszy, najbardziej odrzucony, znajduje swoje miejsce i swoją funkcję. Piękny obraz.

„Psia kupa” Kwon Jeong-saeng, Jeong Seung-gak, Kwiaty Orientu


Warstwa graficzna książki współgra z ekologiczną wymową historii. Jeong Seung-gak zdecydował się na naturalną kolorystykę ilustracji, w której dominują stonowane barwy ziemi. Urzekają postaci, a w szczególności to, w jaki sposób oddano ich emocje. Postać głównej bohaterki rozczula. W większości kadrów przywodzi na myśl samotne, przerażone dziecko. Po spotkaniu z mleczem pojawia się w jej oczach rozmarzenie, zaciekawienie, nadzieja. Grudka ziemi to uśmiecha się półgębkiem, to wydaje się być zakłopotana, wreszcie załamana. Uderza pełne szacunku skupienie, z jakim jedyna ludzka postać podnosi zagubioną bryłę gleby. Słowem, jest klimatycznie, nastrojowo, tekst i obraz tworzą spójną całość.

„Psia kupa” Kwon Jeong-saeng, Jeong Seung-gak, Kwiaty Orientu

Czasami warto odrzucić uprzedzenia, przyjrzeć się temu, co brzydkie, odpychające. Próba zrozumienia złożoności świata, celowości nim rządzącej, mądrości natury, która każdemu przygotowała jakąś rolę do odegrania, to niezwykle cenna lekcja. I dla najmłodszych (4+), i dla tych starszych. Warto. A że przy okazji możemy spojrzeć również w głąb siebie? Cóż, chyba większość z nas doświadczyła bądź doświadczy poczucia odrzucenia, osamotnienia. Ta opowieść przywraca nadzieję. Czyż nie?

PS. Psie kupy walające się po skwerach i chodnikach to mimo wszystko zło. Sprzątajmy po psiakach.

PSIA KUPA
Tekst: Kwon Jeong-saeng
Ilustracje: Jeong Seung-gak
Tłumaczenie: Edyta Matejko-Paszkowska
Wydawnictwo: Kwiaty Orientu
Data wydania: 2012
Oprawa: twarda
Liczba stron: 34
Format/forma: kwadratowe midi
Sugerowany wiek: 4+

„Alfabet Polski”, „Alfabet niepodległości”, czyli o Polsce bez zadęcia

09 listopada

„Alfabet Polski”, „Alfabet niepodległości”, czyli o Polsce bez zadęcia


„Alfabet Polski” i „Alfabet niepodległości” Anny Skowrońskiej to książki bardzo do siebie podobne, wykorzystujące identyczny schemat niby-słownika. Jednocześnie jednak różnią się od siebie znacząco podejściem do poruszanej tematyki. Pierwsza to zbiór migawek, subiektywnie wybranych haseł pokazujących czytelnikom Polskę i samą ideę polskości. Druga to zbliżenie na jeden szczególny wycinek naszej historii - odzyskanie przez nasz kraj niepodległości.

„Alfabet Polski”, „Alfabet niepodległości” Anna Skowrońska, Agata Dudek, Małgorzata Nowak, Joanna Gębal, Emilia Pyza

Różne perspektywy determinują zawartość. W „Alfabecie Polskim” dominuje bardzo ogólne spojrzenie z dość dużej perspektywy. Autorka uwzględnia taki nasz - mniej lub bardziej oczywisty - narodowy top, coś w rodzaju listy przebojów rzeczy, faktów i ludzi najbardziej wyjątkowych lub po prostu najlepiej charakteryzujących Polskę i polskość. Dzięki bogatemu doborowi tematyki mali czytelnicy otrzymują pozycję przypominającą przewodnik, folder biura podróży, co nie jest wadą, ale niesie ze sobą pewne konsekwencje, w tym momentami zbytnią skrótowość.



„Alfabet Polski”, „Alfabet niepodległości” Anna Skowrońska, Agata Dudek, Małgorzata Nowak, Joanna Gębal, Emilia Pyza

Znajdziemy tu niemal wszystko, taki polski miszmasz. Kulturę współczesną (Paweł Althamer, wrocławskie krasnale, Wisława Szymborska, a nawet Grzegorz Rosiński i jego Thorgal), nieco dawniejszą (Koziołek Matołek, Olga Boznańska, Fryderyk Chopin, a raczej jego fortepian, Władysław Reymont, Julian Tuwim) i bardzo bardzo starą (drzwi gnieźnieńskie, obraz pewnej damy z łasiczką - nie przyjmuję do wiadomości, że to jednak gronostaj). Poznamy polską modę (Gosia Baczyńska) i naukę (Mikołaj Kopernik, polski wkład w rozwikłanie Enigmy i oczywiście Maria Skłodowska-Curie). Przemierzymy cały kraj od Giewontu po Bałtyk. Zwiedzimy warszawską Starówkę, Łazienki, Stadion Narodowy, krakowski rynek, Wawel, Wieliczkę i Zamość. Dowiemy się, jakie najważniejsze wydarzenia kształtowały naszą historię.
„Alfabet Polski”, „Alfabet niepodległości” Anna Skowrońska, Agata Dudek, Małgorzata Nowak, Joanna Gębal, Emilia Pyza
Autorka przybliża wybrane polskie obrzędy i zwyczaje (Andrzejki, lany poniedziałek, noc świętojańska, studniówkowy polonez). Nie mogło zabraknąć również polskich towarów eksportowych, czyli czarnego złota i wedlowskiej czekolady,  a także naszych symboli narodowych. 

„Alfabet Polski”, „Alfabet niepodległości” Anna Skowrońska, Agata Dudek, Małgorzata Nowak, Joanna Gębal, Emilia Pyza

Krótkie, napisane prostym językiem hasła zawierają tylko to, co najważniejsze. Czasami fakt, innym razem jakąś anegdotkę, ciekawostkę. Nie ma tu wnikania w szczegóły, wartościowania, spoglądania na prezentowane wydarzenia czy postaci z różnych perspektyw. W niektórych przypadkach aż się prosi, by hasła zostały choć trochę pogłębione. Przykładowo w tekście o wrocławskich krasnalach mamy tylko wzmiankę, że być może pojawiły się one w mieście w latach 80 i organizowały zabawne happeningi. Ani słowa, dlaczego w latach 80., ani wzmianki, czemu służyły te zabawne happeningi.

Słowem, jest patriotycznie, ale bez zadęcia, edukacyjnie, ale bez przegięcia. W sam raz dla dzieci w wieku wczesnoszkolnym.

„Alfabet Polski”, „Alfabet niepodległości” Anna Skowrońska, Agata Dudek, Małgorzata Nowak, Joanna Gębal, Emilia Pyza

„Alfabet niepodległości” to z kolei pozycja nieco poważniejsza. Skupienie się na wybranym okresie historycznym umożliwia pogłębienie treści zawartych w hasłach. Nieznaczne, ale jednak. Nadal autorka jak ognia unika wartościowania, oceniania, ogranicza lub całkiem pomija treści kontrowersyjne, dyskusyjne mogące zaburzyć wizję idealnego dwudziestolecia międzywojennego, zdjąć twórców współczesnej polskiej państwowości z piedestału. Cóż, taka była jej wola i koncepcja książki. Nie umniejsza to przy tym wartości tej pozycji jako wprowadzenia do tematyki odzyskania przez Polskę niepodległości. Dziesięcio-, dwunastolatki powinny być w pełni usatysfakcjonowane.

„Alfabet Polski”, „Alfabet niepodległości” Anna Skowrońska, Agata Dudek, Małgorzata Nowak, Joanna Gębal, Emilia Pyza

Historia oczywiście zaczyna się od zamachu na arcyksięcia Ferdynanda. Klasycznie, jak w każdej narracji o tym okresie (dodatkowo sprzyja temu alfabet). Dalej czytamy między innymi o sytuacji na świecie po zakończeniu pierwszej wojny światowej, zabiegach politycznych różnych znamienitych osób o uwzględnienie suwerenności Polski w nowym porządku geopolitycznym. Autorka uwzględnia niespokojny okres kształtowania się granic naszego państwa, pierwsze wybory. Pojawiają się oczywiście takie postaci jak między innymi Paderewski, Piłsudski, Dmowski, Witos. Bez kontrowersji, bez wnikania w szczegóły. W haśle poświęconym śmierci pierwszego polskiego prezydenta Gabriela Narutowicza zasygnalizowano jedynie, że nie wszystko było proste, że ścierały się różne frakcje, stanowiska.


„Alfabet Polski”, „Alfabet niepodległości” Anna Skowrońska, Agata Dudek, Małgorzata Nowak, Joanna Gębal, Emilia Pyza

Niestety, Polska międzywojenna jawi się tu trochę jak kraina mlekiem i miodem płynąca. Co najmniej dziwnie wybrzmiewa wzmianka o tym, jak to „Polacy cieszyli się wolnością i jeśli tylko mogli, chodzili na bale, rauty, dancingi". A po „teatrze czy koncercie obowiązkowo maszerowali do restauracji”. Naprawdę? W żaden sposób autorka nie zaznacza, że taki styl życia dostępny był tylko dla wybranych.
„Alfabet Polski”, „Alfabet niepodległości” Anna Skowrońska, Agata Dudek, Małgorzata Nowak, Joanna Gębal, Emilia Pyza

Oprócz dat, historycznych wydarzeń, spraw ważnych i poważnych autorka często przytacza anegdotki, ciekawostki. Czy wiecie, co łączy Eskadrę Kościuszkowską z King Kongiem? Dlaczego Zofia Stryjeńska rozlała pomidorową na obiedzie u Mortkowiczów? I co połączyło Paderewskiego z jednym z późniejszych prezydentów USA? I właśnie te drobne smaczki nadały lekkości narracji, sprawiły, że naprawdę polubiłam tę książkę. Nie jest to bowiem nudny wykład, klasyczne wyimki z podręcznika, a pełna życia historia (trochę zbyt uładzona).

Najbardziej jednak ucieszyło mnie hasło o znamiennym tytule Wbrew zwyczajom. Owszem może i wbrew zwyczajom, ale i z duchem czasu. To dwie strony poświęcone kobietom. Tym, które również przyczyniły się do odzyskania przez Polskę niepodległości, zaangażowanych, twórczych, ale zapomnianych. Dobrze, że zostały wyciągnięte ze zbiorowej niepamięci. Dziękuję.

„Alfabet Polski”, „Alfabet niepodległości” Anna Skowrońska, Agata Dudek, Małgorzata Nowak, Joanna Gębal, Emilia Pyza


Dużym plusem obu pozycji jest ciekawa forma graficzna. Spójna, choć w obu tomach odpowiadały za nią różne osoby („Alfabet Polski” - Agata Dudek, Małgorzata Nowak, „Alfabet niepodległości” - Joanna Gębal, Emilia Pyza). Twarda oprawa, gruby, mięsisty, lekko żółtawy papier, przygaszone kolory nadają jej odrobinę historycznego sznytu. Ilustracje nie przekazują treści wprost, autorki bawią się formą, czytelnymi nawiązaniami.

Zarówno „Alfabet Polski”, jak i jego młodszy brat, „Alfabet niepodległości”, to książki dobre, ciekawe, choć nie są pozbawione wad. Pierwsza zaintryguje raczej młodsze dzieci, druga świetnie uzupełni szkolny trochę nudny wykład o początkach II Rzeczpospolitej. Obie opcje testowaliśmy w domu. O polskości można mówić lekko, bez zbędnego nadęcia i patosu, choć z szacunkiem zarówno do historii, jak i do czytelnika.

ALFABET POLSKI
Tekst: Anna Skowrońska
Opracowanie graficzne: Agata Dudek, Małgorzata Nowak
Wydawnictwo: Muchomor
Data wydania: 2015
Oprawa: twarda
Liczba stron: 92
Forma/format: midi
Sugerowany wiek: 6+

ALFABET NIEPODLEGŁOŚCI
Tekst: Anna Skowrońska
Ilustracje: Joanna Gębal
Opracowanie graficzne: Emilia Pyza
Wydawnictwo: Muchomor
Data wydania: 2018
Oprawa: twarda
Liczba stron: 70
Forma/format: midi
Sugerowany wiek: 10+

Copyright © 2017 Mamobab czyta