„Marchewka z groszkiem”, czyli kupuj lokalnie

17 lutego

„Marchewka z groszkiem”, czyli kupuj lokalnie


Warzywa nasze, swojskie, ekologiczne, prosto z grządki kontra napompowane wspomagaczami zagraniczniaki, które delektują się zapachem pestycydów i pochodzą ze szklanych domów. W tle groźni Wegetarianie, potworny samochód i jeszcze bardziej przerażający Królik. Oto bohaterowie sensacyjnej opowieści dla najmłodszych „Marchewka z groszkiem” Aleksandry Woldańskiej-Płocińskiej. Historii o jarzynach, ekologii i różnych formach uprawy roślin.


„Marchewka z groszkiem” Aleksandra Woldańska-Płocińska, Czerwony Konik

Przyklaskuję idei książki. Nigdy nie jest za wcześnie, by pokazywać dzieciom, czym różni się zdrowa żywność od tej chemicznie przetworzonej, podrasowanej rozmaitymi ulepszaczami. Sama historia jednak nie porywa, sprawia wrażenie trochę naciąganej, dialogi nie brzmią naturalnie. Brakuje lekkości. Taka poprawna pisanina, która nie zapada w pamięć. Przeczytaliśmy ją wspólnie z dziećmi raz, powędrowała na półkę i przyznam szczerze, że o jej istnieniu przypomniałam sobie dopiero podczas pisania recenzji „Horroru” Madleny Szeligi i Emilii Dziubak (klik do recenzji).

„Marchewka z groszkiem” Aleksandra Woldańska-Płocińska, Czerwony Konik


Prościutka fabuła rozpoczyna się zgodnie z Hitchockowską zasadą od trzęsienia ziemi na miarę warzywniaka. Później niestety napięcie nie rośnie. Niby mamy pełną emocji wyprawę, niby coś się dzieje. Niby. Narracja posłużyła w tym przypadku raczej jako tło do pokazania różnic pomiędzy naszymi a obcymi, naturalnymi a sztucznymi. Tymi z grządki i tymi z plantacji. Kto z tej konfrontacji wychodzi zwycięsko? Chyba nie macie wątpliwości. Przekaz jest oczywisty i jak najbardziej wart propagowania. Kupuj lokalnie, jedz lokalne, najlepiej prosto z ogródka. Nawet straszny Królik nie chciał tknąć dziwacznej, pozbawionej zapachu i pewnie smaku Mr Chevki. Mądry zwierz.


„Marchewka z groszkiem” Aleksandra Woldańska-Płocińska, Czerwony Konik


Jednak to niby oczywiste przesłanie wcale nie wynika z tekstu. Momentami fabuła traci spójność, argumenty przemawiające za wyższością lokalnych upraw mogą zostać opacznie zrozumiane. Przykładem choćby świecenie w ciemnościach, właściwość między innymi pana Kim Czos Neka. Dorosły od razu odczyta przekaz, w świecie dziecka bycie naturalną latarką nie musi być odebrane jako coś złego. Wręcz przeciwnie. Nie wiem też, czy pestycydy autorka ocenia pozytywnie, czy negatywnie. Tekst sugeruje jedno, definicja drugie. Takich kwiatków w tekście znajdziemy dużo więcej.

Nie do końca również rozumiem figurę złego Wegetarianina. Po pierwsze nie wiem, czy zgodnie z intencjami autorki, ale przedstawia ona ludzi stroniących od produktów odzwierzęcych w negatywnym świetle.  Po drugie została użyta jako synonim człowieka w ogóle, czyli zagrożenia. To nielogiczne. Czy tylko jarosze jadają warzywa? Chyba niekoniecznie.

„Marchewka z groszkiem” Aleksandra Woldańska-Płocińska, Czerwony Konik

W książce widać również dbałość o jej walory edukacyjne. Efekty są jednak co najwyżej poprawne. Coś tam wyszło, coś nie. W tekście prosto, czasami aż zbyt, wyjaśnione zostały między innymi podstawowe terminy związane z uprawą warzyw. Dzieci dowiedzą się, czym są pestycydy, plantacje, kompost, na czym polega nawożenie. Jakość tych definicji jest niestety wątpliwa, czasami najzwyczajniej w świecie wprowadzają w błąd. Przykładem może być tłumaczenie terminu 'wegetacja'. Owszem, odpowiada ono ogólnemu znaczeniu tego słowa, nijak się jednak ma do bardziej właściwej w tym kontekście wegetacji roślin.

Młodsze dzieci z pewnością skorzystają z przejrzystej ściągi warzywnej, dzięki której nauczą się, czym różni się kalarepa od brukselki, a burak od brukwi.
„Marchewka z groszkiem” Aleksandra Woldańska-Płocińska, Czerwony Konik


Podobnie ostre przeciwstawienie lokalne-dobre, zagraniczne-złe nie do końca odpowiada prawdzie. To uproszczenie mogę jednak zaakceptować ze względu na założony wiek odbiorcy książki. Na bardziej złożone analizy przyjdzie czas trochę później.
„Marchewka z groszkiem” Aleksandra Woldańska-Płocińska, Czerwony Konik

Kilka rzeczy za to udało się autorce wyśmienicie. Śmieszą zmodyfikowane, dostosowane do warzywnej rzeczywistości związki frazeologiczne. Imiona przybyszów brzmią i zabawnie, i wystarczająco egzotycznie. Naprawdę zapadają w pamięć. Swojskiemu Burakowi odpowiada Los Burakos, Kalafiorowi Kala de Fior. Spotykamy jeszcze Ogórrasa, Mr Chevkę, Che Bulę, Elpomidora, Kartoflaka. Jednak moje serce skradł wspomniany wcześniej Kim Czos Neck, skośnooki, taki bielutki. Zupełnie inny niż pospolity, szarobury Czosnek. 

„Marchewka z groszkiem” Aleksandra Woldańska-Płocińska, Czerwony Konik


Aleksandra Woldańska-Płocińska to jednak przede wszystkim wyśmienita ilustratorka i tego powinna się trzymać. Sugestywne grafiki bawią, momentami zaskakują. Autorce dobrze udało się oddać drobnymi szczegółami różnice pomiędzy lokalnymi warzywami a ich zagranicznymi odpowiednikami. Z jednej strony niepozorni, niezbyt piękni, trochę przybrudzeni mieszkańcy tutejszych grządek, z drugiej skośnoocy, czystsi, o bardziej wyrazistych barwach i idealnych regularnych kształtach przybysze. 

※※※※※

„Marchewka z groszkiem” nie porywa, rażą nieścisłości i uproszczenia, zawodzi logika, warto jednak docenić jej ekologiczne przesłanie. Wielka szkoda, że wykonanie nie zachwyca, nie znam bowiem innej lektury, która próbuje w tak łopatologiczny sposób pokazać młodszym, że nie zawsze najpiękniejszy, najbardziej kształtny i czerwony pomidor jest tym najlepszym, że prawdziwą, przybrudzoną marchewkę doceni nawet marchewkowy ekspert, czyli Królik. I najważniejsze, że im krótszy łańcuch dostaw, tym lepiej dla świata. 

I nie polecam prób odczytania „Marchewki z groszkiem” na bardziej ogólnym poziomie. Nie szukajcie w niej drugiego dna, bo niechcący można dokopać się do nieakceptowalnych, dyskryminacyjnych treści. Nie sądzę, że takie były intencje autorki, to raczej wypadek przy pracy. Po prostu zapomniano, że każde dzieło w pewnym momencie zaczyna żyć własnym życiem, w oderwaniu od pierwotnego przekazu założonego przez twórcę.

MARCHEWKA Z GROSZKIEM
Tekst i ilustracje: Aleksandra Woldańska-Płocińska
Wydawnictwo: Czerwony Konik
Data wydania: 2011
Oprawa: twarda
Liczba stron: 44
Format/forma: midi
Sugerowany wiek: 5+


„Horror”, czyli w każdej kuchni czai się zło

15 lutego

„Horror”, czyli w każdej kuchni czai się zło


Na straganie w dzień targowy takie słyszy się rozmowy. O obdzieraniu żywcem ze skóry, o skalpowaniu, o przypiekaniu, o wbijaniu gwożdzików-goździków, o nacinaniu, o poddawaniu obróbce cieplnej za życia. W świecie warzyw i owoców dzieją się rzeczy niewyobrażalnie okrutne, tortury, z których wymyślności dumny byłby niejeden sadystyczny oprawca. „Zabójcze umysły” to przy tym pikuś, gdyż tam przynajmniej niemal każdy psychopata zostaje w jakiś sposób ukarany. W świecie mordowanych jarzynek wykreowanym przez Madlenę Szeligę w „Horrorze” nie znajdziemy żadnej nadziei. Tylko zemstę. Malusi odwet.

„Horror” Madlena Szeliga, Emilia Dziubak, Wydawnictwo Gereon

Uczłowieczone marchewki, kapusty, pomidory, pieczarki, jabłka, porzeczki i ananasy (i wiele innych) czują, mają marzenia, myślą, cierpią. Jak my. W dwudziestu krótkich, dwustronicowych i niestety napisanych według jednego schematu opowiadaniach autorka skrupulatnie, niezwykle sugestywnie opisuje tortury kończące się we wszystkich przypadkach zejściem głównego bohatera. Krok po kroku, po kolei, z aptekarską (a raczej sadystyczną) dokładnością kreśli przed czytelnikiem kolejne męczarnie, którym poddawane są warzywa i owoce. Robi to dobrze, piękną, niezwykle plastyczną polszczyzną. Wiarygodne aż do bólu sceny skalpowania, skórowania, topienia, gotowania naprawdę przemawiają do wyobraźni.

„Horror” Madlena Szeliga, Emilia Dziubak, Wydawnictwo Gereon

Niestety wiarygodność i sugestywność obrazu to w tym przypadku pułapka. Nie kupuję tej konwencji. Powtarzalność schematu fabularnego po prostu nuży. Po pięciu opowiadaniach już wiadomo, co znajdziemy w kolejnych. Brakuje elementu zaskoczenia, czegoś, co przełamie stosowany przez autorkę szablon. Owszem, pojawia się wolta, ostatnia historia wnosi coś nowego, świeżego, ale czytelnik musi wcześniej przebrnąć przez dziewiętnaście niemal identycznych opowieści.
„Horror” Madlena Szeliga, Emilia Dziubak, Wydawnictwo Gereon

Sugestywność poszczególnych scen wiąże się także ze zbytnią powagą. Niby w redakcyjnej notce wydawca określa książkę jako żart i owszem, gdzieniegdzie pojawia się humor, ale zabrakło dystansu, niedopowiedzenia. Komizm wpisany w tekst został zabity przez dosłowność. Wszystko podano wprost, na tacy, a raczej - na kuchennej desce. W najlepszych opowieściach grozy najbardziej zaś przeraża to, co ukryte między wierszami.

Oczekiwałam atmosfery, którą najlepiej oddaje przymiotnik creepy, makabreski w Goreyowym stylu, który wielbię, Burtonowskiego klimatu, historii w Gaimanowskiej poetyce. Absurdu podszytego grozą. Niby sam pomysł „Horroru” to niemal kwintesencja absurdu, jednak szybko zapominamy, że rośliny to tylko rośliny, przypisujemy im momentalnie ludzkie cechy i czar pryska. Szczególnie że personifikacja zostaje tu podkreślona przez konsekwentne rozpoczynanie nazw warzyw i owoców dużą literą. Nadajemy im imię, uczłowieczamy podwójnie, a dodatkowo sprawę ich śmierci opatrujemy nazwą rodem z pitawala. W efekcie otrzymujemy wręcz reporterską relację z działalności kuchennej inkwizycji. Ostre gore w wersji dla młodszych, codzienną masakrę nożem kuchennym. Przyznaję przy tym, że stylizowane na kryminalną kronikę tytuły naprawdę intrygują.

„Horror” Madlena Szeliga, Emilia Dziubak, Wydawnictwo Gereon

Co więcej, „Horror” to książka dla dzieci. Co najmniej dziesięcioletnich, ale jednak dzieci. A te owszem lubią opowieści z dreszczykiem, kręcą je treści zarezerwowane dla dorosłych. Sto lat temu kusiły mnie, teraz kuszą moje potomstwo. Nie jestem naiwna, kultura i popkultura, do której sięgają nawet wczesne nastolatki, to nie rajski ogród. Nie mam więc oporów przed dość brutalnymi obrazami (dostosowanymi choć z grubsza do wieku odbiorcy) w pozycjach dla niedorosłych, o ile czemuś one służą.

Tu nie widzę żadnej myśli, żadnego przesłania, a jeśli nawet gdzieś się ono skrywa, jest zbyt pokrętne, zupełnie nieczytelne, naciągane. Rozwijanie wyobraźni przez epatowanie okrucieństwem? Uczenie rozumienia konwencji literackich na przykładzie sadystycznych scen? W jakim celu? Nie wiem. Żart, zabawa nie są dla mnie wystarczającym uzasadnieniem. Cóż bowiem zostaje, jeśli potraktujemy tekst bardziej dosłownie? Przejście na bretarianizm? Z perspektywy rodzica dziecka, które mimo ponad dziesięciu lat na karku nadal uważa, że warzywo to największy wróg żołądka, to wcale nie jest abstrakcyjny problem.

Bardziej logiczna byłaby wersja „Horroru” ze zwierzętami w roli głównej, ale wtedy formuła książki byłaby nie do przejścia nawet dla najbardziej odpornych odbiorców.
„Horror” Madlena Szeliga, Emilia Dziubak, Wydawnictwo Gereon

Nie kupuję przy tym wyjaśnienia autorki, które odbieram jako asekuracyjne krygowanie się. Ech, ci rodzice, nic nie kumają. Cóż, „Happy” jednocześnie mnie przerażał i bawił, a cały sezon wciągnęłam w jeden wieczór, „Dextera” i „The Walking Dead” wielbię i tak mogłabym wymieniać i wymieniać, więc chyba jednak lubię się bać i coś tam kumam.

Może po prostu opisy zbrodni lepiej sprawdziłyby się jako przystawka w większej, spójnej fabule. Nawet najbardziej wyborne danie główne serwowane dwadzieścia razy po prostu przestaje smakować. Nie potrafię jednak definitywnie odradzić tej pozycji. Szeliga świetnie operuje językiem, umiejętnie, inteligentnie gra konwencją, w tekście znajdziemy sporo ciekawych i trafnych porównań, nawiązań, puent. Styl autorki urzekł mnie na tyle, że mimo moich uwag do tej konkretnej opowieści z wielką ciekawością sięgnę po inne jej książki. Problem leży bowiem gdzie indziej, w samym pomyśle, choć treść na pewno znajdzie wielu amatorów, którzy być może dokopią się do jakiegoś drugiego dna lub po prostu potrafią docenić naturalistyczne opisy tortur. Co kto lubi.


„Horror” Madlena Szeliga, Emilia Dziubak, Wydawnictwo Gereon

Ponarzekałam. A teraz będę rozpływać się z zachwytu. Warstwa graficzna tej książki wynagradza bowiem wszystko. Emilia Dziubak przeszła samą siebie, tworząc niepowtarzalny świat, w którym groza subtelnie puszcza do nas oko. W pierwszym momencie widzimy bezpieczną, bajkową krainę. To pozór. Wystarczy przyjrzeć się szczegółom, by zacząć się bać.

„Horror” Madlena Szeliga, Emilia Dziubak, Wydawnictwo Gereon

Czego tu nie ma. Uczłowieczone warzywa i owoce, których portrety pełne są emocji, najczęściej przerażenia, zaskoczenia. Zło symbolizowane przez pojawiającą się znienacka rękę sadysty, dłoń człowieka. Poszczególne obrazy aż kipią od szczegółów, szczególików. W roślinnych ornamentach inspirowanych barokowymi ozdobnikami łatwo wypatrzyć turpistyczne elementy, czaszki, piszczele, piekielne otchłanie. Już okładka zapowiada klimat, który odnajdujemy na kolejnych stronach. Konający kalafior, widelce jako włócznie, owady, ogryzki, szkielety. Słowem przewrotne dantejskie piekło. Obraz cierpienia, ale okraszony humorem. Scena rozkładu, ale dzięki odpowiedniemu dystansowi, zabawie cytatem zjadliwa i wciągająca. 


Dziubak sięga przy tym do różnorodnych estetyk, przywołuje kulturowe klisze, czerpie z literatury, sztuki i kultury. Wszystko tu gra, tworzy spójną całość, nad którą unosi się duch Hieronima Boscha. Spójrzcie na poszczególne scenki, na kolorystykę. Momentami człowiek wręcz zapomina, że to prace jak najbardziej współczesnej artystki, a nie dzieła wykradzione z muzeum.


„Horror” Madlena Szeliga, Emilia Dziubak, Wydawnictwo Gereon

Wszystkie obrazy cechują się barokowym przepychem. Bujność, wręcz rozpasanie natury kontrastuje tu z rozkładem. Przetworzone też zostały przez XVII/XVIII-wieczny filtr motywy średniowieczne, choćby po prostu wyśmienity warzywno-owadzi dance macabre. Termin 'martwa natura' w „Horrorze” zyskuje dodatkowe, udosłownione znaczenie. Lubię to! Chcę! Gdybym dysponowała jadalnią, nad stołem z przekorą zagościłyby horrorowe plakaty. Jabłka, Porzeczki i Czereśnie utopione w oceanie, dzielny Ananas, któremu nie pomogła nawet zbroja i triumfująca Papryczka Chili.

„Horror” Madlena Szeliga, Emilia Dziubak, Wydawnictwo Gereon
Wielkie brawa należą się też wydawnictwu nie tylko za odwagę i opublikowanie tej potencjalnie kontrowersyjnej, a na sto procent nieoczywistej pozycji, ale i za znakomitą pracę edytorską. Książka cieszy oko pod każdym względem. Dodatkowa koperta chroniąca okładkę to strzał w dziesiątkę. Twarda oprawa w mrocznej kolorystyce, czarne brzegi - wszystkie te elementy współtworzą makabryczną atmosferę. Każdy szczegół został tu przemyślany, precyzyjnie dobrany. Efekt - piekielnie dobry. 

„Horror” Madlena Szeliga, Emilia Dziubak, Wydawnictwo Gereon

Ponarzekałam, powychwalałam. Czas podsumować. Książka zostaje z nami na zawsze. Nie oddam jej nikomu. Mimo moich zastrzeżeń do tekstu, nie sposób nie zauważyć, że to kawał dobrej roboty. Moje uwagi wynikają raczej z proporcji - niby smakuje, niby wszystko w porządku, współbiesiadnicy nie narzekają i nawet chwalą, a ja czuję, że jakiejś przyprawy świetny kucharz dodał za mało albo za dużo. Myślę, że poszczególne opowiadania czytane z doskoku, raz na jakiś czas, lepiej się sprawdzą, że może wtedy odnajdę w tych opowieściach to, czego tym razem zabrakło.

Ilustracje to z kolei wyśmienita turpistyczno-baśniowa poezja, pełna dodatkowych smaczków, cytatów, nawiązań. To doskonała zabawa konwencją, gra sprzecznościami. Studiowanie poszczególnych obrazów wciąga bez reszty. Cóż chcieć więcej? Autorskich książek obrazkowych Emilii Dziubak oczywiście.

Uwaga! Przed podaniem dziecku książkę koniecznie przeczytajcie sami. W tym przypadku sugerowany wiek powyżej dziesięciu lat to naprawdę sprawa bardzo umowna. Niejeden młodszy odbiorca nie odniesie żadnego uszczerbku na psychice i będzie się dobrze bawił, wielu dorosłych może po lekturze śnić koszmary. Kwestia osobnicza.


HORROR
Tekst: Madlena Szeliga
Ilustracje: Emilia Dziubak
Wydawnictwo: Gereon
Data wydania: 2018
Oprawa: twarda z dodatkową miękką kopertą
Format/forma: maksi
Liczba stron: 92
Sugerowany wiek: 10+


„Wyprawa Shackletona” i „Wilki z Nowego Meksyku”, czyli człowiek, zmiana i potęga natury

08 lutego

„Wyprawa Shackletona” i „Wilki z Nowego Meksyku”, czyli człowiek, zmiana i potęga natury


Dwie graficzne opowieści o potędze natury i o ludziach, którzy rzucili jej wyzwanie. „Wyprawa Shackletona” i „Wilki z Nowego Meksyku” młodego brytyjskiego rysownika Williama Grilla to w pierwszym przypadku opis pozornej porażki, która w ostatecznym rozrachunku przegraną wcale nie była, w drugim złudnego zwycięstwa, które okazało się punktem wyjścia radykalnej zmiany - poglądów, przekonań, postawy. Dwie, choć momentami trudno w to uwierzyć, prawdziwe historie przenoszą czytelnika do świata XIX i początków XX wieku, czasów, gdy człowiekowi wydawało się jeszcze, że przyrodę można okiełznać, że wszystko można podporządkować ludzkiej woli i ludzkim potrzebom.

„Wyprawa Shackletona” i „Wilki z Nowego Meksyku” William Grill, Kultura Gniewu, Krótkie Gatki


Debiutancka powieść graficzna „Wyprawa Shackletona” opowiada o ostatniej z wielkich Bohaterskich Wypraw Antarktycznych, które rozpalały wyobraźnię na przełomie XIX i XX wieku. Nieznany, niedostępny ląd, jedno z niewielu miejsc na ziemi, które skutecznie opierało się ludzkiej ekspansji, przyciągał śmiałków, kusił sławą odkrywcy. Uwiódł również Ernesta Shackletona, ambitnego człowieka, który chciał zrobić coś naprawdę wielkiego. Coś, co wsławi jego imię, uczyni nieśmiertelnym. Biegun został już zdobyty, trzeba więc było wymyślić inne wyzwanie.


„Wyprawa Shackletona” William Grill, Kultura Gniewu, Krótkie Gatki

Owszem, tak jak zamierzał Shackleton, jego nazwisko zapisało się w historii, jednak nie do końca tak, jak planował podróżnik. Właściwy cel - przemierzenie całej Antarktydy, od jednego jej krańca do drugiego przez biegun, nadal musiał czekać na kolejnego śmiałka. Już na samym początku ekspedycji lodowy kontynent pokazał całą swą potęgę i wyprawa z pełnej wyzwań, trochę awanturniczej i zuchwałej przygody przeobraziła się w dramatyczną misję ratunkową.

„Wyprawa Shackletona” William Grill, Kultura Gniewu, Krótkie Gatki

Nowy cel - ocalenie ludzkiego życia, przetrwanie na krze i bezpieczny powrót do domu wszystkich bez wyjątku - okazał się równie trudny, pełen niespodziewanych zwrotów akcji, zaskakujących pomysłów, tragicznych wydarzeń, niełatwych decyzji. Przede wszystkim walka z żywiołem oznaczała zmaganie się z ludzkimi ograniczeniami, słabościami. I z tej potyczki zarówno załoga statku „Endurance”, jak i jej kapitan wyszli zwycięsko.
„Wyprawa Shackletona” William Grill, Kultura Gniewu, Krótkie Gatki


Choć Grill opowiada o naprawdę tragicznych wydarzeniach, stosuje bardzo oszczędną, przypominającą reportaż narrację. Otrzymujemy trochę dziennik, trochę spis inwentarza. Prosty, konkretny język służy po prostu zrelacjonowaniu wszystkich zdarzeń. Bez cukrowania, bez podkręcania emocji zbędnymi epitetami. Nie ma bowiem takiej potrzeby. Niemalże suche fakty mówią same za siebie.
„Wyprawa Shackletona” William Grill, Kultura Gniewu, Krótkie Gatki


Czytelnik współuczestniczy w wyprawie od samego początku. Nie pominięto żadnego z najważniejszych elementów ekspedycji, którą opisano krok po kroku w porządku chronologicznym. Wszystko zaczęło się od samej idei, a potem klasycznie: zbieranie funduszy, wybór członków załogi i drugiego równie ważnego zespołu, czyli 69 wyjątkowo wytrzymałych psów. Dokładnie rozrysowano budowę statku, niezbędne wyposażenie i zapasy.

„Wyprawa Shackletona” William Grill, Kultura Gniewu, Krótkie Gatki


W końcu żagle zostały postawione i rozpoczęła się właściwa przygoda, podczas której bywało różnie - momentami sielankowo, czasami nudnawo (trzeba jakoś zabić czas), z reguły jednak, im bliżej końca, tym coraz bardziej dramatycznie. Warto przy tym podkreślić, że Grill oszczędza nieco młodszego czytelnika, nie serwuje drastycznych szczegółów, których istnienia domyśla się pewnie dorosły. Mimo tej cenzury ze względu na wpisanego w tekst odbiorcę i tak wiemy, kiedy jest naprawdę źle, czujemy te emocje także dzięki doskonałej warstwie graficznej.

„Wyprawa Shackletona” William Grill, Kultura Gniewu, Krótkie Gatki


„Wyprawa Shackletona” to bowiem pełnowymiarowa książka obrazkowa, graficzno-tekstowe opowiadanie. Na pierwszy rzut oka stworzone kredką i ołówkiem ilustracje wydają się proste, wręcz ascetyczne, niedbałe, takie od niechcenia. Wynika to między innymi z ograniczonej, zimowej palety barw, którą wykorzystuje twórca. Dominuje biel i różne odcienie niebieskiego. Śnieg i woda, lód i ocean. Pustka przełamana gdzieniegdzie zgaszonymi brązami drewna, odzieży i pozostałego ekwipunku.


„Wyprawa Shackletona” William Grill, Kultura Gniewu, Krótkie Gatki

W rzeczywistości jednak obrazy pełne są szczegółów, uzupełniają tekst nie tylko na  poziomie emocji, nastroju, ale i dopowiadają konkretne informacje. Spójrzmy choćby na dokładnie rozrysowane wyposażenie wyprawy. Grill stosuje przy tym, w zależności od potrzeb, różne formy - od pełnych rozkładówek, by oddać choćby monumentalność statku i bezkres antarktycznych pejzaży, poprzez mapy i ikonografiki, po prawie komiksowe kadry, w których opowiada jakieś wydarzenie, historię. Czasami patrzy z oddali, innym razem z bliska przygląda się drobiazgom. A przede wszystkim doskonale i w pełni świadomie gra przestrzenią i pustką. Choćby Endurance - wielki, dumny (o ile możemy tak powiedzieć o statku), gotowy do działania w scenie stawiania żagli, mały, wręcz mikroskopijny, gdy wpływa na wody Morza Weddella.
„Wyprawa Shackletona” William Grill, Kultura Gniewu, Krótkie Gatki
„Wilki z Nowego Meksyku” William Grill, Kultura Gniewu, Krótkie Gatki


Kolejna pozycja - „Wilki z Nowego Meksyku” - przenosi nas w zupełnie inny świat. Ale to tylko pozór. Rozległe równiny XIX-wiecznego Nowego Meksyku tak naprawdę niewiele różnią się od arktycznych pustkowi. Fakt, że stanowią lepsze (bo w ogóle możliwe) miejsce życia ludzi. Nadal jednak rządzi tu natura, przyroda, która nie poddaje się łatwo ludzkiej ekspansji. Walczy, gryzie, kąsa. Nie pozwala się ujarzmić. Symbolizują ją wilki. Drapieżcy, choć przewrotnie w tej opowieści najgroźniejszym drapieżcą okazuje się być człowiek.


„Wilki z Nowego Meksyku” William Grill, Kultura Gniewu, Krótkie Gatki

Książka ta to adaptacja autobiograficznego opowiadania „Lobo: Król Currumpaw” Ernesta Thompsona Setona z klasycznego zbioru z 1898 roku „Zwierzęta, które znałem”. W XV wieku, przed erą białego człowieka, w Ameryce Północnej na wolności żyło pół miliona wilków. Niestety, ekspansja nowych osadników oznaczała jednoczesną eksterminację tych zwierząt. Wilcze stada postrzegane były jako zagrożenie nie tylko dla bydła, ale i dla ludzi. W taki też sposób traktowano w XIX wieku pewną watahę, której przewodził majestatyczny, na wpół legendarny Lobo - postrach doliny Currumpaw. Mimo nagrody żadnemu z łowców nie udało się pokonać zwierzęcia. Do momentu, gdy Lobo znalazł się na celowniku Ernesta Setona.

„Wilki z Nowego Meksyku” William Grill, Kultura Gniewu, Krótkie Gatki

Opowieść o Lobo i Setonie można czytać na wielu poziomach. Jedni odnajdą w niej nieco romantyczną wizję dzikiej, nieujarzmionej natury, inni opowieść o miłości i oddaniu, pierwotnej więzi łączącej Lobo i Blankę. Niektórzy zwrócą głównie uwagę na proekologiczny wydźwięk tej pozycji i krótką historię narodzin ruchów obrony zwierząt. Z mojej perspektywy to przede wszystkim historia wewnętrznej przemiany człowieka, który przewartościowuje cały swój system wartości. Człowieka, który się uczy, obserwuje i ze zdobytej wiedzy wyciąga wnioski. A gdy nie zgadzają się z jego dotychczasowymi wyobrażeniami, nie nagina rzeczywistości do własnych założeń, tylko zmienia siebie, potrafi przyznać się do tego, że popełnił błąd. To wielka sztuka.


„Wilki z Nowego Meksyku” William Grill, Kultura Gniewu, Krótkie Gatki

Zdaję sobie przy tym sprawę, że wolta przekonań przedstawiona jest w zbyt uproszczony, trochę naiwny sposób, brakowało mi bardziej solidnego jej umotywowania, pokazania procesu, który doprowadził Setona do przeobrażenia się z zdeklarowanego myśliwego, łowcy, ba, drapieżnika w wrażliwego obrońcę praw zwierząt. Rozumiem jednak, że to skrót myślowy, pewien fabularny schemat korzystny z punktu widzenia konstrukcji książki przeznaczonej mimo wszystko dla nieco młodszego niż ja czytelnika. Z drugiej strony opowieść cały czas tkwi w mojej pamięci, wciąż zastanawiam się nad postawą Setona. I ciągle przychodzą mi do głowy nowe pytania. Między innymi o szczerość intencji, o wiarygodność takich zmian. Może właśnie taki cel przyświecał Grillowi? Zmusić czytelnika do myślenia.

„Wilki z Nowego Meksyku” William Grill, Kultura Gniewu, Krótkie Gatki

Tak jak w przypadku poprzedniej pozycji także w tym przypadku autor oszczędnie posługuje się słowem, równorzędną rolę w budowaniu klimatu i kształtowaniu fabuły odgrywają ilustracje. Tym razem dominuje ceglasta, przygaszona czerwień, brązy. Kolorystyka, która doskonale oddaje pełną słońca atmosferę Nowego Meksyku. Na rysunkach aż czuć pierwotną surowość krajobrazu Dzikiego Zachodu. Grill znowu bawi się perspektywą, pokazuje i ogół, bezkresną przestrzeń, i szczegół. Tak jak na rozkładówce, na której widzimy przemierzającą prerię watahę. Niby kilka kresek, zaledwie parę pozornie niedbałych mazajów, a ładunek emocjonalny i znaczeniowy ogromny.

„Wilki z Nowego Meksyku” William Grill, Kultura Gniewu, Krótkie Gatki

⦖⦕⦖⦕⦖⦕⦖⦕⦖⦕

Warto podkreślić niezwykłą staranność wydania obu książek. Twarde okładki ozdabiają lakierowane elementy, płócienne grzbiety nadają im klasycznego charakteru, w środku całości dopełnia gruby, mięsisty, matowy papier. Oba wydania wzbogacono o krótki słowniczek trudniejszych terminów. Niestety, biała okładka „Wyprawa Shackletona” (pierwsze wydania) w magiczny sposób przyciąga brud, warto więc ją obłożyć. Czymś przezroczystym oczywiście.

⦖⦕⦖⦕⦖⦕⦖⦕⦖⦕

Obie książki traktują swego niedorosłego odbiorcę poważnie. Autor sprytnie unika najbardziej drastycznych obrazów i zdaje się na inteligencję i wrażliwość czytelnika. Choć pojawiają się uproszczenia, opowieści nie są infantylne, budzą emocje dostosowane do wieku dziecka. Historie wzruszają, wciągają i zmuszają do przemyśleń. Różnych. Czy zawsze warto za wszelką cenę dążyć do celu? Czym jest wygrana, czym porażka i czy zawsze są to kategorie oczywiste? Jaki powinien być przywódca (Shackleton i Lobo)? A przede wszystkim obie pozycje zadają pytania o jedną z najbardziej pokręconych, niezrozumiałych i absurdalnych relacji w świecie. Człowiek a natura. Przyroda a ludzie. Dzikość a cywilizacja. Pytania, na które odpowiedzi wydają się oczywiste, choć nadal do niektórych z nas to nie dociera.

Książki te uderzyły też w pewną moją osobistą, sentymentalną nutę. Przypomniały mi o świecie, który uwielbiałam eksplorować jako dziecko, ale do którego nigdy nie odważyłam się powrócić. Ze strachu przed rozczarowaniem, obawy, że zamiast magii, obietnicy przygody dostanę nudne ramotki. May, Curwood, London czekają, aż się z nimi ponownie zmierzę. Ciekawa jestem efektu.

WYPRAWA SHACKLETONA
Tekst i ilustracje: William Grill
Tłumaczenie: Agata Napiórska
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
Seria: Krótkie Gatki
Data wydania: 2015
Oprawa: twarda
Liczba stron: 72
Format/forma: midi/maksi
Sugerowany wiek: 7+

WILKI Z NOWEGO MEKSYKU
Tekst i ilustracje: William Grill
Tłumaczenie: Agata Napiórska
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
Seria: Krótkie Gatki
Data wydania: 2017
Oprawa: twarda
Liczba stron: 80
Format/forma: midi/maksi
Sugerowany wiek: 7+


Copyright © 2017 Mamobab czyta