„Legenda o Sally Jones”, czyli goryli blues

29 czerwca

„Legenda o Sally Jones”, czyli goryli blues


Piękna opowieść o przerażającym świecie. „Legenda o Sally Jones” Jakoba Wegeliusa nie pozostawia złudzeń co do ludzkiej natury. Rzeczywistość przedstawiona i poprzez tekst, i poprzez obraz poraża niesprawiedliwością, obojętnością, choć nie wszystko nazwane i pokazane zostało wprost. Tym, co jednak najbardziej przygnębia, jest przejmująca samotność. Wszystkich. I ludzi, i pewnej gorylicy, głównej bohaterki tej historii.

„Legenda o Sally Jones” Jakob Wegelius

W życiu Sally Jones pozytywnym wydarzeniem tak naprawdę były tylko jej narodziny, gdzieś w afrykańskiej dżungli, na wolności. Niestety, nad gorylicą od samego początku ciążyło fatum. Wyrwana ze swojego rodzinnego środowiska, rzucana przez los to tu, to tam, wykorzystywana, okłamywana, traktowana jak rzecz, dręczona, a nawet po prostu bita, szczęśliwa jedynie bywała, a i tak to szczęście wynikało z nadziei na lepsze dni, z zaufania pokładanego w kolejnych ludziach (i nie tylko), którzy stanęli na jej drodze. Zawsze jednak okazywało się, że znów złamano jej serce. Z każdym kolejnym rozczarowaniem siła jej ducha słabła. Bo po cóż wierzyć w lepszą przyszłość, jeśli świat to tak okrutne i beznadziejne miejsce? Bo po cóż się łudzić, że istnieją gdzieś ludzie o dobrym sercu, myślący nie tylko o sobie?

„Legenda o Sally Jones” Jakob Wegelius
Świat wokół Sally Jones można nazwać i dosłownie, i w przenośni dusznym, przytłaczającym. Burzowa noc narodzin gorylicy, tropikalny klimat kolejnych miejsc, do których zwierzę trafia jak zbędna paczka, gorąco parujące od kotłów parowców, brudne klatki, sznury służące do pętania. Nie ma tu w ogóle miejsca na oddech. Świat ludzi przygniata zaduchem i zgnilizną, odbiera nie tylko wolność, ale i nadzieję, choć czasami okrutnie się bawi, drwi, mamiąc złudnymi obietnicami. A Sally tak się stara. Zdobywa nowe umiejętności, poświęca się, stara się zadowolić innych, być dobrym przyjacielem. Staje się tak ludzka.
„Legenda o Sally Jones” Jakob Wegelius
Choć akcja książki toczy się w wielu różnych lokalizacjach, klimat opowieści przywołuje amerykańskie południe z początków dwudziestego wieku. Nowy Orlean, parowce wolno płynące po Missisipi, cyrk, odmieńcy, trochę zapuszczone, trochę egzotyczne bary, w których rozbrzmiewa blues. Pieśni smutne, przygnębiające, historie ludzi, których nie oszczędzał los. Jak Sally Jones.

„Legenda o Sally Jones” Jakob Wegelius
W konstrukcji świata przedstawionego Wegelius sprawnie wykorzystuje motywy, schematy fabularne charakterystyczne dla początków dwudziestego wieku. Wszystko to, co inne, wykręcone, dziwne. Gatunkowo „Legenda o Sally Jones” to przede wszystkim typowa powieść podróżniczo-przygodowa pozbawiona zbędnych opisów z treścią skondensowaną do maksimum. Urozmaica ją mocny wątek kryminalny, a także elementy romansowe gdzieś w (bardzo dalekim) tle.


„Legenda o Sally Jones” Jakob Wegelius

Prosty tekst skupiony na przedstawieniu akcji, wydarzeń dopowiadają sugestywne obrazy. Bez nich historia nie miałaby i głębi, i sensu. To właśnie ilustracje tworzą wyjątkowy klimat, dają niezbędny kontekst i tło. Czasami Wegelius po prostu zastępuje rozbudowane opisy słowne i graficznie przedstawia krajobraz, otoczenie, ludzi. Innym razem sięga po wyrazisty symbol, obrazowy skrót myślowy. Podróżniczy charakter opowieści oddają także stylizowane mapki.


„Legenda o Sally Jones” Jakob Wegelius

Warstwa wizualna zresztą to najmocniejsza strona tej pozycji - najwyższej próby powieści graficznej. Choćby nietypowy wąski i wysoki (skądinąd bardzo wygodny) format kojarzący się ze stylowym notatnikiem i płócienny grzbiet (przypominam, że płócienne grzbiety po prostu wielbię). Już kolaż ilustracji na okładce zwiastuje i dramatyzm opowieści, i jej sensacyjny charakter. Dalej jest jeszcze lepiej. Ciepła, lekko przytłaczająca kolorystyka, w której jako kontrapunkt pojawia się zimna szarość, miękka odrobinę staromodna kreska, zróżnicowany, często wręcz komiksowy układ tekstu i grafiki na poszczególnych stronach współtworzą duszny klimat historii. I te kulturowe smaczki, nawiązania, niemal cytaty z epoki. Miód. Choć przyznaję, że niektóre z nich raczej nie będą czytelne dla młodszych odbiorców.
„Legenda o Sally Jones” Jakob Wegelius

Czy to świat, który chcemy pokazywać dzieciom? Cóż, nawet gdy zakładamy, że ten świat taki nie jest, nie możemy zaprzeczyć, że jednak taki właśnie czasami BYWA. Ukrywanie tego faktu nic nie da, sięganie jedynie do pełnych optymizmu i wiary w dobro opowieści nie sprawi, że brud i zło znikną. 

Czy to w ogóle książka dla młodszego odbiorcy? Tak, choć miałam wątpliwości. Czytałam historię Sally Jones z siedmiolatkiem i dziewięciolatką. Łzy się w oczach szkliły, przeżywały, ale chciały więcej, nie pozwoliły przerwać lektury. Historia ta bowiem wciąga, przedstawia rzeczywistość bez lukru, taką, jaka bywa. Pozwala wreszcie przepracować negatywne emocje, ułatwia refleksje i wbrew pozorom daje nadzieję. Pojawia się tu przecież niespodziewany happy end, w którym nie tylko gorylica znajduje swe miejsce na ziemi.

Mimo lekko oldschoolowego sztafażu sytuacje przedstawione w książce wcale nie są obce zarówno współczesnym dzieciom, jak i dorosłym. Scenografia się zmienia, otoczenie również, ale pewne ludzkie zachowania niestety nie. Wyobcowanie ze względu na inność, chore ambicje, wykorzystywanie słabszych, nieszczera przyjaźń, udawanie uczuć, przedmiotowe traktowanie innych, zawiedzione nadzieje i nadużyte zaufanie, zdrada. To wszystko przecież w jakiejś formie znamy. I wszyscy przynajmniej od czasu do czasu czujemy się przeraźliwie samotni i potrzebujemy kogoś bliskiego. Przyjaciela.

Bo przecież blues, i ten o ludzkich uczuciach, i ten o gorylich losach, po coś powstał. 

LEGENDA O SALLY JONES
Tekst i ilustracje: Jakob Wegelius
Tłumaczenie: Agnieszka Stróżyk
Wydawnictwo: Zakamarki
Data wydania: 2015
Oprawa: twarda
Liczba stron: 108
Format/forma: chude i wysokie midi
Sugerowany wiek: +7, dla każdego

„Królewna chomik. Harriet niepokonana”, czyli pozytywne cechy klątwy

19 czerwca

„Królewna chomik. Harriet niepokonana”, czyli pozytywne cechy klątwy


Odcienie różu i fioletu oraz srebrzysty brokacik. Oto okładka godna opowieści o królewnie. Oto zwiastun słodkiej baśni, w której ona czeka aż on, książę piękny, przystojny i pewnie mądry, wyzwoli ją od tajemniczej klątwy. Czekamy na standard, ostrzymy zęby, by ponarzekać na stereotypy, klisze, dyskryminację, molestowanie (ten pocałunek) i tym podobne sprawy. A tu zonk. Wszystko wywrócone do góry nogami.
„Królewna chomik. Harriet niepokonana” Ursula Vernon

„Królewna chomik. Harriet niepokonana” Ursuli Vernon to ciekawa, śmieszna i wciągająca zabawa baśniowymi motywami, w której dodatkowo pojawia się  mocny akcent feministyczny. Tytułowa królewna nijak się nie wpisuje w klasyczny, kulturowo uświęcony schemat księżniczki. O nie. To wojowniczka, buntowniczka, która inteligentnie wykorzystuje słabości baśniowego świata i kpi sobie z determinizmu rządzącego rzeczywistością wróżek, królów, książąt, czarownic i innych magicznych postaci. Klątwa? E tam! Obróćmy ją na naszą korzyść. Żyjmy pełnią życia, na krawędzi. Nieważne, że krótko, ważne, że intensywnie.
„Królewna chomik. Harriet niepokonana” Ursula Vernon

W krzywym zwierciadle przedstawiono tutaj także świat sztywnych norm, konwenansów i oczekiwań społecznych. Główna bohaterka sama określa obowiązujące ją zasady zgodnie z przyświecającym jej credo "Jestem królewną i jeżeli biję potwory do nieprzytomności, oznacza to, że jest to coś, co robią królewny". Warto jednak podkreślić, że opowieść nie jest peanem na cześć anarchii i apoteozą bezmyślnego postępowania zawsze wbrew. Gdy wrota kolejnych zamków zatrzaskują się przed chomicznym nosem, Harriet przekonuje się, że życie niezgodne z przyjętymi przez otoczenie standardami niesie pewne konsekwencje. Czy należy się nimi przejmować? To już inna historia.

„Królewna chomik. Harriet niepokonana” Ursula Vernon

Zresztą obśmiane zostało tu niemal wszystko. Matka zamartwiająca się, czy znajdzie się ten właściwy książę. Ojciec, któremu sen z oczu spędzają sprawy praktyczne, na przykład odporność murów zamkowych na potencjalnie niszczycielskie działanie kolczastych krzewów. Wyższe sfery, jak choćby pretor, który przed powrotem do swojego królestwa wypycha kieszenie kanapkami. Wreszcie wykpiono tu także społeczne oczekiwania i kulturowe klisze. Harriet ratuje niezgodnie z obyczajem smoki przed niewiastami i niewiasty przed smokami, choć te ostatnie są raczej rozczarowane płcią wybawiciela. Na pewnego księcia rzucono klątwę, gdyż był ubrany w uroczy różowy strój odziedziczony po królewnie. I tak dalej.


„Królewna chomik. Harriet niepokonana” Ursula Vernon

Autorka wyśmienicie bawi się mnóstwem baśniowych motywów. Dekonstruuje nie tylko historię śpiącej królewny, pojawia się między innymi także Baba Jaga (skądinąd dość bezbarwna), Jaś i magiczna fasola, ogry, hydry, Szklana Góra w bardzo niekanonicznych wersjach. W roli magicznego artefaktu występuje przykładowo klamerka do bielizny. Ciekawie też rozprawiono się z baśniowym elementem potencjalnie erotycznym, czyli zdejmującym klątwę pocałunkiem. Wystarczają typowe powitalne buziaki w czółka i policzki w dodatku w ilościach hurtowych. Nic tu nie jest bowiem traktowane poważnie, dominuje komizm i dobra zabawa. Jeśli lubicie klimat Shreka, docenicie również wywrócony do góry nogami świat baśni stworzony przez Vernon.


„Królewna chomik. Harriet niepokonana” Ursula Vernon

Dość łatwy język, duża czcionka i spora interlinia, a przede wszystkim proste komiksowe wstawki urozmaicające tekst sprawiają, że „Królewna Chomik” świetnie nadaje się przede wszystkim dla początkujących samodzielnych czytelników (6-10 lat). Ale nie tylko. To także po prostu dobra literatura rozrywkowa do pochłonięcia na raz z sensownym przesłaniem gdzieś w tle także dla nieco starszych dzieci, co potwierdza moja dwunastoletnia córka. 
„Królewna chomik. Harriet niepokonana” Ursula Vernon

Niestety okładka znacznie zawęża krąg odbiorców. Doceniam jej aluzyjność i ironiczny wydźwięk. Super. Konia z rzędem jednak temu, kto namówi dziewięciolatka płci bardzo męskiej do sięgnięcia po ten tytuł. Ja poległam, choć wiem, że byłby zachwycony. Wartka akcja, gryzonie, humor. Cóż, on będzie czekał na kolejną „Mysią straż”, a damska część rodziny na polskie wydanie kolejnych czterech tomów przygód rezolutnej chomiczej królewny.


KRÓLEWNA CHOMIK. HARRIET NIEPOKONANA
Tekst i ilustracje: Ursula Vernon
Tłumaczenie: Barbara Łukomska
Wydawnictwo: Mamania
Data wydania: 2018
Oprawa: twarda
Liczba stron: 256
Format/forma: mini
Sugerowany wiek: 6+


„Mój dom”, czyli wewnętrzne życie pewnej nieruchomości

15 czerwca

„Mój dom”, czyli wewnętrzne życie pewnej nieruchomości


Gdy byłam dzieckiem uwielbiałam wizyty u 'kogoś', zwłaszcza gdy ten ktoś mieszkał w  jakimś dziwnym miejscu. Te kamienice, stare i nowe domy z mnóstwem nieoczywistych poziomów, werandy, składziki, garaże. Wszystko to, o czym człowiek mieszkający w standardowym małym bloku z wielkiej płyty mógł tylko pomarzyć. Nieznane bowiem po prostu fascynowało. Eksploracja starych szuflad i skrzypiących szaf, wędrówki po strychach i piwnicach, penetrowanie tajemniczych zakamarków choćby w domu dziadków czy rzadko odwiedzanej ciotki budziło ekscytację niemal taką jak odkrywanie nowych lądów.
„Mój dom”  Delphine Durand

Podobne uczucia wywołała we mnie książka „Mój dom”, której autorka Delphine Durand zaprasza czytelnika do zwiedzania pewnej dość specyficznej nieruchomości pełnej zagadek, dziwnych miejsc, niespotykanych i dość ekscentrycznych mieszkańców. Pokazuje dużo, pozwala wejść niemal wszędzie i poznać prawie każdego. Sama narratorka nieco przewrotnie stwierdza na wstępie, że jej dom nie rzuca na kolana. Oswojony i poznany nie jest naprawdę niczym specjalnym. Z jej punktu widzenia może i owszem. Z perspektywy zaintrygowanego czytelnika wygląda to zgoła inaczej.
„Mój dom”  Delphine Durand

Kluczowe wydaje się tu być słowo 'zaprasza'. Autorka przedstawia, pokazuje czytelnikowi mikroświat swojego domu, ale nie opowiada żadnej historii. Jedyne, co spaja poszczególne kadry, to adres. To odbiorca może, jeśli tylko chce, stworzyć własną narrację. Może, ale nie musi. Nie jest to także książka obrazkowa w rodzaju świetnej serii o miasteczku Mamoko Aleksandry i Daniela Mizielińskich, w której quasi-narrację, punkt zaczepienia do snucia opowieści stanowi czas i działanie bohaterów. Tutaj otrzymujemy jedynie scenografię i aktorów. Brakuje scenariusza. No może poza poszukującym buta panem Mustafą i panem Bławatkiem próbującym odnaleźć kota.

„Mój dom”  Delphine Durand

Domostwo, które odwiedzamy, nie przypomina zwykłego bloku. To istny labirynt pięter i półpięter, pokojów o dziwnym przeznaczeniu, zakamarków i mnóstwa szuflad. W tym otoczeniu toczy się powoli życie specyficznych mieszkańców, humanoidalnych stworów, które oglądają telewizję, gubią trzewiki, wymądrzają się, obchodzą urodziny, cierpią z powodu niskiego poczucia własnej wartości. Typowo, jak w każdej trochę przypadkowej społeczności.

„Mój dom”  Delphine Durand

Autorka obdarzyła większość bohaterów znaczącymi nazwiskami, stanowiącymi trafną i skrótową ich charakterystykę. Johnny Groza rzeczywiście budzi powszechne przerażenie, pani Rybka nie może żyć bez kąpieli, a pan Cowieto wie wszystko najlepiej. Potarganiec nic sobie nie robi z wielkiej nieuporządkowanej czupryny. Zgadnijcie jakiego koloru jest twarz pana Bławatka? Mieszkają tu także zwierzęta i te dziwne, i te zupełnie normalne, a także najbardziej pokręcone stwory zwane Gluciami.

„Mój dom”  Delphine Durand

Strony wypełniają „różne różności i klamoty”, rzeczy stare i nowe, notatki, reklamy, karteluszki, zabawki, jakieś urządzenia. Słowem przydasie maści wszelakiej. Jak w typowej szufladzie w komodzie, w której gromadzimy wszystko to, co niby dziś nie jest potrzebne, ale może kiedyś okaże się niezbędne. Ba, istnieje tu nawet specjalne miejsce do przechowywania rzeczy, z którymi nie wiadomo co zrobić, i pokój, w którym zamknięto potwory.

Wreszcie tę bajkową, surrealistyczną scenerię uzupełniają tak oczywiste urządzenia jak wrota międzywymiarowe, wehikuł czasu czy drabina do samego końca nieba. Niezbędne wyposażenie każdego dziecięcego pokoju



Cały ten niesamowity mikroświat przedstawiono głównie w formie wizualnej. Tekst pojawia się tylko jako uzupełnienie, podpis i dopowiada, interpretuje to, co czytelnik widzi na poszczególnych kadrach. Prawie każda rozkładówka przypomina kolaż komiksowych kadrów, malarskich ujęć parazdjęciowych, scenek rodzajowych. Wszystkie smaczki znaczeniowe, humor ukryto na szczegółowych, pełnych detali rysunkach w ciepłych, stonowanych barwach. Między innymi dzięki temu pozornie pełna bałaganu sceneria jest przyjazna, choć czasami może budzić niepokój. W całym otoczeniu dominuje obłość, nigdzie nie ma wystających kantów, wszystko jest bezpiecznie zaokrąglone, nawet szuflady. Słowem - to oswojona kraina dzieciństwa.

Nie ma tu jednak żadnej regularności, przewidywalności. Jednocześnie czytelnik nie pozostaje z poczuciem, że na kolejne strony wrzucono przypadkowe pod względem treści, wielkości czy kształtu formy. Rządzi tu bowiem nieposkromiona wyobraźnia, więc superbohater może współistnieć w jednej społeczności z syreną, dziecięce bazgroły nie gryzą się z dopracowanymi ilustracjami, a wielkie, paskudne ogry mogą wyleźć poza stronę. 

„Mój dom”  Delphine Durand

„Mój dom” nie od razu odkryje wszystkie swoje tajemnice, to książka, która aż woła, by czytać, oglądać, wertować ją wciąż i wciąż. Każda lektura to nowe doświadczenie, przygoda, której ważnym współtwórcą jest czytelnik. Co więcej, autorka sama zaprasza go do twórczej aktywności, zostawiając miejsce na jego własne kreatywne rozwiązania, puste kadry, które można zapełnić indywidualnymi rozwinięciami historii.


„Mój dom”  Delphine Durand

Można traktować przedstawiony dom dosłownie jako pełną absurdalnego humoru prezentację (to chyba najlepsze określenie), fantastyczną wizytę u dziwnego sąsiada. Dobra zabawa w snucie domysłów, grzebanie w szpargałach, podglądanie gwarantowana. Jednak ten pozorny chaos, bogactwo różnych typów postaci reprezentujących niemal wszystkie emocje, te zapomniane szufladki, pokoje, w których schowane są lęki, ta przestrzeń pełna wyobraźni, momentami konkretna, w innej chwili oniryczna, to wszystko sprawia, że dom ten przestaje być po prostu domem, a w warstwie symbolicznej odsyła do zupełnie innej rzeczywistości. Gdzie tak naprawdę został zaproszony czytelnik? Co pokazuje autorka? Jej dom? Jej świat? Jej wnętrze i wyobraźnię? Jej umysł? Podejmiecie wyzwanie i wyruszycie na wyprawę po tej nieoczywistej nieruchomości? Bez względu na to, ile macie lat, będzie to niezapomniane doznanie.  


MÓJ DOM
Tekst i ilustracje: Delphine Durand
Tłumaczenie: Marek Puszczewicz
Wydawnictwo: Entliczek
Data wydania: 2012
Oprawa: twarda
Liczba stron: 46
Format/forma: kwadratowe midi
Sugerowany wiek: 3+, dla każdego

„Atlas miast”, czyli palcem po (prawie) mapie

09 czerwca

„Atlas miast”, czyli palcem po (prawie) mapie

„Atlas miast”  Georgie Cherry obiecuje wiele.  Spójrzmy chociaż na kuszący podtytuł „Podróżuj po świecie z przewodnikiem po 30 miastach”. I rzeczywiście siedząc wygodnie na kanapie (lub dywanie), czytelnik może udać się na błyskawiczną wędrówkę po metropoliach rozsianych niemal po całym globie. Całkiem przyjemna to wycieczka, choć pozostawia duży niedosyt.
„Atlas miast. Podróżuj po świecie z przewodnikiem po 30 miastach” Georgia Cherry, Martin Haake


W tym przypadku nie jest on w żadnym razie wadą książki, a raczej dość ciekawym celowym zabiegiem. Atlas przypomina  bowiem trochę folder biura podróży z propozycjami niezwykle atrakcyjnych tras zwiedzania. Zachęca, ma zaintrygować, ale jeśli mały czytelnik chce dowiedzieć się czegoś więcej, musi skorzystać z oferty i pojechać na wycieczkę realną bądź wirtualną z tym właśnie przewodnikiem w dłoni.
„Atlas miast. Podróżuj po świecie z przewodnikiem po 30 miastach” Georgia Cherry, Martin Haake


Oferta obejmuje prawie cały świat. Zwiedzamy miasta europejskie (Lizbona, Barcelona, Londyn, Amsterdam, Paryż, Rzym, Berlin, Helsinki, Oslo, Kopenhaga, Sztokholm, Ateny, Praga, Budapeszt, Moskwa) i azjatyckie (Stambuł, Hongkong, Tokio, Seul, Mumbaj). Nie pominięto obu Ameryk (Montreal, Toronto, Chicago, Nowy Jork, San Francisco, Meksyk, Rio de Janeiro, Buenos Aires) i dalekiej Australii (Sydney). Chwała wydawcy za to, że w polskiej wersji językowej znalazło się miejsce dla Warszawy całkiem trafnie opisanej przez Annę Grabal. Szkoda zaś wielka, że nie ma tu ani jednego reprezentanta Afryki. Czyżby mało atrakcyjna destynacja?
„Atlas miast. Podróżuj po świecie z przewodnikiem po 30 miastach” Georgia Cherry, Martin Haake

Prezentacja każdej z metropolii obejmuje całą rozkładówkę. W rogu zawsze umieszczona jest  wizytówka miasta zawierająca naprawdę podstawowe informacje, bo ile ich może się zmieścić w dwóch, trzech zdaniach. Oprócz tego czytelnik dowie się, w jakim kraju dana miejscowość się znajduje, jakim językiem posługują się jej mieszkańcy i ilu ich jest. Nie zabrakło również flagi. Flaga w każdym porządnym atlasie nie tylko dla dzieci po prostu musi być!
„Atlas miast. Podróżuj po świecie z przewodnikiem po 30 miastach” Georgia Cherry, Martin Haake

Reszta strony to obrazkowy przegląd największych atrakcji turystycznych danego miejsca. Nie zawsze tych najbardziej oczywistych, czasami zaskakujących, ale za każdym razem ciekawych z punktu widzenia dziecka. Dlatego obok muzeów, galerii, zabytków, autorzy pokazują zaczarowany las, magiczne fontanny, miejsca, w których można spotkać obce formy życia, wikingów  czy policzyć gargulce. Dodajmy do tego cykliczne wydarzenia,  których wręcz nie wolno przegapić, dziecięce muzea i teatry, statki i kolejki, dinozaury, pokazy uliczne i ogrody, rolki, deskorolki i deski, puszczanie latawców i błogie lenistwo. Wakacyjny raj najmłodszych.

„Atlas miast. Podróżuj po świecie z przewodnikiem po 30 miastach” Georgia Cherry, Martin Haake
Autorzy nie pomijają atrakcji kulinarnych. Rządzą wszechobecne lody i pizza. Kuszą bagietki, gorąca czekolada, cynamonowe bułeczki i tarty. Przyznam szczerze, że na skosztowanie ślimaków i żabich udek raczej moich dzieci bym nie namówiła. Za żadne skarby. Orientalne potrawy także byłyby co najmniej podejrzane, skandynawskie zresztą też.


„Atlas miast. Podróżuj po świecie z przewodnikiem po 30 miastach” Georgia Cherry, Martin Haake
To nie wszystkie niespodzianki. Każda strona to również prosta wyszukiwanka konkretnego symbolu, rzeczy kojarzącej się jednoznacznie z danym miejscem. Przykładowo w Barcelonie ukryły się czerwone byki, w Rzymie kawałki pizzy, w Oslo renifery, a w Warszawie wiewiórki.

„Atlas miast. Podróżuj po świecie z przewodnikiem po 30 miastach” Georgia Cherry, Martin Haake

Aktywizująca z założenia jest również forma zwracania się do czytelnika. Z wszystkimi omawianymi  propozycjami wiąże się jakieś zadanie, dlatego opisano je w formie poleceń. Poznaj, pojedź, wybierz się, oszalej, obejrzyj, skosztuj. I tyle. Nic więcej. 

„Atlas miast. Podróżuj po świecie z przewodnikiem po 30 miastach” Georgia Cherry, Martin Haake


Oprawa graficzna książki, autorstwa Martina Haake, jest całkiem przyzwoita, momentami tylko zbyt monotonna. Na ilustracjach odnajdziemy charakterystyczne dla właśnie opisywanego miasta budowle, zabytki, potrawy, przedmioty i ludzi, nie tylko wielkie sławy. Niestety, nie wszystkie graficzne elementy mające symbolizować dane miasto, jego kulturę są podpisane. Choćby matrioszka. Dla nas to oczywistość, dla młodszych już niekoniecznie. Ot, jakaś laleczka.

Z tego też względu mój ośmioletni syn, który kupił „Atlas miast” za własne oszczędności, poczuł się trochę rozczarowany. To nie jest książka do samodzielnej wielokrotnej eksploracji także dla dzieci już czytających jak jego ukochane „Mapy” Mizielińskich.

Za to przedszkolaki, które będą poznawały poszczególne miasta wraz z rodzicami dopowiadającymi to i owo, powinny być w pełni zadowolone. A po lekturze ich potencjalny wkład w planowanie rodzinnych wypraw może okazać się zaskakujący. Zacznijcie już zbierać fundusze na wycieczkę do Hongkongu lub Nowego Jorku 😁

Stawiam dodatkowego wielkiego plusa za opis Berlina. W tym przypadku to miasto Einsteina. Po prostu. 

ATLAS MIAST. PODRÓŻUJ PO ŚWIECIE Z PRZEWODNIKIEM PO 30 MIASTACH
Tekst: Georgia Cherry
Tekst o Warszawie: Anna Garbal
Ilustracje: Martin Haake
Tłumaczenie: Anna Garbal
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Data wydania: 2017
Oprawa: twarda
Liczba stron: 64
Format/forma: maksi
Sugerowany wiek: 4-8 (według wydawnictwa 6-10)


„Sylaboratorium”, czyli raj erudyty (i słowotwórcy też)

05 czerwca

„Sylaboratorium”, czyli raj erudyty (i słowotwórcy też)

„Sylaboratorium, czyli leksykon młodego erudyty” to rzecz mądra i ciekawa, a ze względu na swój edukacyjny charakter na pewno spodoba się wszystkim rodzicom. Wieje nudą?
„Sylaboratorium, czyli leksykon młodego erudyty”  Paweł Pawlak, Justyna Bednarek, Agnieszka Frączek, Mikołaj Gołachowski, Roksana Jędrzejewska-Wróbel, Emilia Kiereś, Ewa Nowak, Zuzanna Orlińska, Zofia Stanecka, Marcin Wicha, Wojciech Widłak

Gdy usłyszałam po raz pierwszy o tej książce, myślałam, że będzie ona współczesnym odpowiednikiem pewnej pozycji w pomarańczowej okładce. Tomik z mojego dzieciństwa - „Wyrazy trudne, ważne i ciekawe. Leksykon dla dzieci i młodzieży” - budził we mnie sprzeczne uczucia - od zachwytu (tyle mądrych słów) po lęk (głupia ja, nie rozumiem niektórych definicji). Z jednej strony inspirował, z drugiej onieśmielał. I był taaaaki poważny jak lekcje WOS.

„Sylaboratorium, czyli leksykon młodego erudyty”  Paweł Pawlak, Justyna Bednarek, Agnieszka Frączek, Mikołaj Gołachowski, Roksana Jędrzejewska-Wróbel, Emilia Kiereś, Ewa Nowak, Zuzanna Orlińska, Zofia Stanecka, Marcin Wicha, Wojciech Widłak

Okazało się jednak, że tym razem nie ma zupełnie się czego bać, a nuda czytelnikom na pewno nie grozi. Po pierwsze „Sylaboratorium” przeznaczone jest dla odrobinę młodszego odbiorcy niż wspomniany leksykon. Po drugie autorzy spisali się na piątkę z plusem. Wszystkie hasła napisano w sposób jasny, zrozumiały i przezabawny. Lekko, z humorem i z dystansem do często dość poważnych terminów.
„Sylaboratorium, czyli leksykon młodego erudyty”  Paweł Pawlak, Justyna Bednarek, Agnieszka Frączek, Mikołaj Gołachowski, Roksana Jędrzejewska-Wróbel, Emilia Kiereś, Ewa Nowak, Zuzanna Orlińska, Zofia Stanecka, Marcin Wicha, Wojciech Widłak

Charakter książki zwiastuje już prześmiewczy ton iście naukowego wstępu pióra samego profesora Bralczyka. W dowcipny sposób rozprawia się on ze zbyt niezrozumiałą naukowością, z komplikowaniem rzeczy prostych, a przede wszystkim z definiowaniem nieznanego przez nieznane. Przypominam, w przypadku pozycji dla dzieci kategoria 'nieznane' może być bardzo szeroka.

„Sylaboratorium, czyli leksykon młodego erudyty”  Paweł Pawlak, Justyna Bednarek, Agnieszka Frączek, Mikołaj Gołachowski, Roksana Jędrzejewska-Wróbel, Emilia Kiereś, Ewa Nowak, Zuzanna Orlińska, Zofia Stanecka, Marcin Wicha, Wojciech Widłak

Słownikowy charakter widać już w niezwykle spójnym i przejrzystym układzie graficznym leksykonu. Każde hasło zajmuje jedną rozkładówkę, na której czytelnik znajdzie omawiane słowo podzielone na sylaby (tytuł w końcu zobowiązuje), wypunktowane łopatologiczne definicje jego najważniejszych znaczeń, a także literacki i obrazowy komentarz.
„Sylaboratorium, czyli leksykon młodego erudyty”  Paweł Pawlak, Justyna Bednarek, Agnieszka Frączek, Mikołaj Gołachowski, Roksana Jędrzejewska-Wróbel, Emilia Kiereś, Ewa Nowak, Zuzanna Orlińska, Zofia Stanecka, Marcin Wicha, Wojciech Widłak

I właśnie komentarze wyróżniają tę książkę spośród różnorodnych słowników i leksykonów dla dzieci. Każdy z autorów nadał im swój wyraźny styl. Marcin Wicha przedstawia kryminalne intrygi, w których detektywistyczne zagadki rozwiązuje inspektor Leksykon. Justyna Bednarek zabawnie rymuje, a Agnieszka Frączek prezentuje humorystyczne analizy (prawie) językoznawcze i ekwilibrystyczne językowo, trzeszczące rymowanki. Mikołaj Gołachowski ze swadą snuje lekkie popularnonaukowe wywody, a Emilia Kiereś - historyczną opowieść militarną w odcinkach (z prawdziwymi hiperlinkami). Roksana Jędrzejewska-Wróbel przygotowała między innymi smutną historię felczera, który przestał być potrzebny, magiczną legendę o Ikebanie. Całość uzupełniają przyjemne miniopowiadania Ewy Nowak, Zuzanny Orlińskiej i Zofii Staneckiej oraz stylowe teksty Wojciecha Widłaka.

„Sylaboratorium, czyli leksykon młodego erudyty”  Paweł Pawlak, Justyna Bednarek, Agnieszka Frączek, Mikołaj Gołachowski, Roksana Jędrzejewska-Wróbel, Emilia Kiereś, Ewa Nowak, Zuzanna Orlińska, Zofia Stanecka, Marcin Wicha, Wojciech Widłak

Różne formy - opowiadania, anegdotki i notki, liryczne i satyryczne rymowanki - spaja jedno. Wszystkie dodatkowo tłumaczą definiowane słowo, pokazują jego kontekstowe użycie, zabarwienie emocjonalne, czasami ludową etymologię. Najczęściej to sam termin jest po prostu bohaterem. W wielu tekstach autorzy bawią się formą, wyzyskują słowotwórczy potencjał języka, zwracają uwagę na synonimię. Za każdym razem bez zbędnej terminologii, na klarownych przykładach.

„Sylaboratorium, czyli leksykon młodego erudyty”  Paweł Pawlak, Justyna Bednarek, Agnieszka Frączek, Mikołaj Gołachowski, Roksana Jędrzejewska-Wróbel, Emilia Kiereś, Ewa Nowak, Zuzanna Orlińska, Zofia Stanecka, Marcin Wicha, Wojciech Widłak

Dobór słów wydaje się dość przypadkowy, ale zakładam, że tak właśnie miało być. Znajdziemy tu nie tylko wyrazy raczej znane i dość często używane jak apokalipsa, żeton, darmozjad, jawa czy cacko, ale i słowa, które już wyszły lub powoli wychodzą z użycia. To choćby smutna historia felczera, ciąg słów, którym bawi się Emilia Kiereś (capstrzyk, fortel, hołubiec, żagiew) lub wiorsta. Autorzy omawiają też terminy bardzo naukowe, jak wakuola, sinologia, hiperglikemia, neutron. W sumie leksykę polszczyzny reprezentuje tu pięćdziesiąt haseł z różnych dziedzin wiedzy - od historii, poprzez biologię, naukę o języku po kulturę, budownictwo i socjologię (i nie tylko).

„Sylaboratorium, czyli leksykon młodego erudyty”  Paweł Pawlak, Justyna Bednarek, Agnieszka Frączek, Mikołaj Gołachowski, Roksana Jędrzejewska-Wróbel, Emilia Kiereś, Ewa Nowak, Zuzanna Orlińska, Zofia Stanecka, Marcin Wicha, Wojciech Widłak

Nad tym, by graficznie wszystko grało i pasowało do siebie, czuwał Paweł Pawlak. I z zadania swego wywiązał się znakomicie. Już okładka i wyklejki sygnalizują bogatą i niezwykle barwną zawartość książki. Pełne koloru, rozmaitych fontów przyciągają wzrok i po prostu ciekawią. Bezbłędny grzbiet sprawia, że aż się chce ściągnąć leksykon z półki i wertować, i sprawdzać, i się bawić. Dalej jest jeszcze lepiej. Zróżnicowane stylistycznie ilustracje zawsze oddają ducha omawianego słowa. A to zabawna scenka, a to jakiś schemat, a to geometryczny kształt, a to feeria barw, a to stylowa sepia. Mimo tego pozornego bałaganu wszystko jest wizualnie spójne, na każdej rozkładówce pojawiają się konsekwentnie te same elementy typograficzne, a także zdjęcia autorów poszczególnych haseł.

„Sylaboratorium, czyli leksykon młodego erudyty”  Paweł Pawlak, Justyna Bednarek, Agnieszka Frączek, Mikołaj Gołachowski, Roksana Jędrzejewska-Wróbel, Emilia Kiereś, Ewa Nowak, Zuzanna Orlińska, Zofia Stanecka, Marcin Wicha, Wojciech Widłak

Teksty i ilustracje łączy przede wszystkim humor i przyznam szczerze, że nie wiem, co bardziej śmieszy. Czy historyjki, wiersze, czy komentarze graficzne Pawła Pawlaka. Zajrzyjcie choćby do hasła obstrukcja i przeczytajcie niezbędną w wielu wypadkach Instrukcję redukcji obstrukcji. A Bambuko dyfuzyjne, górnozaworowe, dwuwlotowe (z wymiennymi dyszorami)? Uwielbiam piękny inaczej landszaft i wąsatą rodzinę ciotki Paranteli.

Zgodnie z tytułową słowotwórczą grą książka ta to także językowe laboratorium, które zaprasza czytelników do wspólnej zabawy. Umieszczono tu między innymi notes erudyty aż w trzech wersjach - kratkowany dla ścisłowców, pięcioliniowy dla muzyków i liniowy dla humanistów (kombinacje dowolne). Małych twórców nowych słów zainspirują dołączone arkusze naklejek z różnymi formami liter i link do specjalnej strony Typo Polona, na której można trochę poeksperymentować z  liternictwem (klik). Tutaj efekt Mamobabowych prób ;-)


Uprzejmie informuję, że wszystkie egzemplarze „Sylaboratorium” są tu i tam pomazane długopisem. Naprawdę. O to destrukcyjne działanie oskarżyłam własne dzieci. Okazało się, że niesłusznie. Niby drobiazg, a naprawdę odczarowuje powagę przypisaną słownikom i pokazuje ich użytkowy charakter. A przede wszystkim ośmiela, zachęca do aktywnego korzystania z dodatków. 

Nieprzekonanym polecam krótki film prezentujący książkę.

„Sylaboratorium”  najbardziej docenią młodzi językoznawcy od szóstego do dziesiątego roku życia. Starsi kandydaci na erudytów powinni raczej sięgnąć po inną, choć podobną w duchu i wymowie, pozycję „Daję słowo, wędrówki po języku i literaturze” Grzegorza Leszczyńskiego (10+).


SYLABORATORIUM, CZYLI LEKSYKON MŁODEGO ERUDYTY
Tekst: Justyna Bednarek, Agnieszka Frączek, Mikołaj Gołachowski, Roksana Jędrzejewska-Wróbel, Emilia Kiereś, Ewa Nowak, Zuzanna Orlińska, Zofia Stanecka, Marcin Wicha, Wojciech Widłak
Ilustracje: Paweł Pawlak
Wydawnictwo: Egmont
Seria: Art
Data wydania: 2017
Liczba stron: 160
Oprawa: twarda
Format/forma: kwadratowe midi
Sugerowany wiek: 6-10 lat

Copyright © 2017 Mamobab czyta