W moim sercu. Księga uczuć, czyli wielki bałagan w tajemniczym ogrodzie

31 sierpnia

W moim sercu. Księga uczuć, czyli wielki bałagan w tajemniczym ogrodzie

Uczucia. Tyle z nimi problemów. Emocje. Najlepiej schować je gdzieś głęboko, zakopać, położyć na nich kamień i nikomu nie pokazywać. Nikomu. Bo może są złe, nie takie jak trzeba, na pewno kłopotliwe i nie wiadomo, jak się zachować. Szczególnie gdy ktoś o nie pyta i patrzy, i ocenia, i coś sobie myśli. Nieważne, czy chodzi o radość, o gniew, czy o podekscytowanie lub zamyślenie. Coś się z nami dzieje, a my nie wiemy co.
„W moim sercu. Księga uczuć” Jo Witek i Christine Roussey

Nawet dorosłych uczucia potrafią zaskakiwać, pojawiać się ni stąd, ni zowąd. Mają wielką moc - mogą burzyć zastane i budować nowe. Mogą  też po prostu być, chwilę potrwać i zniknąć. Albo zmienić się diametralnie, w sekundę lub dwie. Wszystko możliwe, gdyż jeżeli zajrzymy do naszych serc, znajdziemy tam wielki bałagan, skrzynię pełną skarbów, tajemniczy ogród. Tak jak bohaterka „W moim sercu. Księgi uczuć” Jo Witek i Christine Roussey.
„W moim sercu. Księga uczuć” Jo Witek i Christine Roussey

„W moim sercu” to nietypowy katalog uczuć, które towarzyszą nam od dzieciństwa. Tych pozytywnych, pożądanych i tych złych, kłopotliwych. Narratorka - mała, rezolutna dziewczynka - oprowadza nas po wszystkim tym, co kotłuje się w jej sercu. Przyglądamy się tam nie tylko szczęściu, poczuciu niezwyciężenia, odwadze, ale i strachowi, złości, gniewowi. Na szczęście nie ma tam nienawiści - jednego z niewielu uczuć, na którym nie da się  budować niczego dobrego.
„W moim sercu. Księga uczuć” Jo Witek i Christine Roussey

Co ważne, żadne z nich nie zostało nazwane wprost - na kolejnych stronach dziewczynka opisuje po prostu, co w danej chwili odczuwa. Nie używa znanych nam nazw emocji, jakby nie umiała do końca ich określić. Posługuje się za to prostymi porównaniami do zdarzeń / przedmiotów / spraw z jej codzienności. Tak jakby jej samoświadomość właśnie się kształtowała, jakby budowała swoje własne narzędzia do radzenia sobie ze skomplikowanym światem uczuć. Umożliwia to czytającym dorosłym interakcję z dzieckiem-odbiorcą tekstu, stanowi świetny pretekst do rozmów, do pobawienia się w definiowanie, nazywanie emocji... bez zbędnych emocji. Rzadko mamy taką okazję. Każdy z nas niby wie, że o uczuciach trzeba rozmawiać także, a może przede wszystkim z dziećmi. Czy to robimy? Różnie z tym bywa.
„W moim sercu. Księga uczuć” Jo Witek i Christine Roussey

W szczerych rozmowach o uczuciach ogranicza nas często po prostu lęk przed oceną naszych najbardziej prywatnych przeżyć. Tutaj nikt nikogo nie ocenia, żadne z uczuć nie jest wartościowane, negowane bądź pochwalane. One po prostu się ot tak pojawiają i na równych prawach mieszkają w sercu dziewczynki. Dziecko zdaje sobie przy tym sprawę, że uczucia to sprawa intymna, nie przed każdym należy otwierać serce, które bezpiecznie „mieszka w domku na drzewie”, a wpuszcza się do niego tych, których się kocha. 
„W moim sercu. Księga uczuć” Jo Witek i Christine Roussey
„W moim sercu. Księga uczuć” Jo Witek i Christine Roussey
Zróżnicowanie świata uczuć oddają również świetne, proste i wyraziste ilustracje. Książka ma bardzo przejrzysty układ - każda strona to jedna emocja, każda emocja to jedna barwa - w tym samym kolorze narysowany jest również duży zajmujący niemal całą stronę symbol danego uczucia. Przykładowo radość to żółte słońce - gwiazda, smutek to szary słoń. Brzegi tych grafik tworzą tęczowe obramowania wyciętego trójwymiarowego serca zmniejszającego się w miarę przewracania kolejnych kart - odkrywania kolejnych uczuć. Dodatkowo rysunki utrzymane w nieco komiksowej stylistyce zawierają wiele czytelnych nawet dla małego dziecka odniesień (superbohaterka, Czerwony Kapturek, lekarz i wiele innych).

„W moim sercu. Księga uczuć” Jo Witek i Christine Roussey

Prosty język pełen czytelnych porównań wprost z dziecięcego świata, wyraziste ilustracje i atrakcyjna forma graficzna (można samodzielnie pogmerać sobie w sercu), a także grubszy tekturowy papier sprawiają, że to świetna propozycja już nawet dla dwulatków.

Uczucia istnieją niezależnie od tego, czy nadamy im nazwę, czy nie, czy je rozpoznamy i zrozumiemy, czy będziemy przed nimi uciekać. Nauczenie dzieci definiowania emocji, tych dziwnych według dziecięcej optyki stanów, to pierwszy i jeden z najważniejszych etapów budowania narzędzi, by w dorosłym życiu sprawnie radzić sobie z uczuciami - tymi, których pożądamy i tymi niechcianymi.


W MOIM SERCU. KSIĘGA UCZUĆ

Tekst: Jo Witek
Ilustracje: Christine Roussey
Tłumaczenie: Anna Rosiak
Wydawnictwo: Mamania
Data wydania: 2016
Oprawa: twarda
Liczba stron: 28
Format/forma: midi z wycięciami
Rekomendowany wiek: 2+
Psy i koty pod lupą naukowców, czyli jak pies/kot z człowiekiem

29 sierpnia

Psy i koty pod lupą naukowców, czyli jak pies/kot z człowiekiem

Kotek lub piesek??? Nie ma mowy. A może świnka morska? A nie wystarczy hodowla patyczaków? Może królik? Nie, nie mamy warunków. Nie lubię kotów! Kot jest wykluczony! Może za rok. Ale ja marzę o piesku!!! A kto go będzie wyprowadzał? Ten słowotok to krótki wyciąg z zażartych dyskusji, które prowadziła z nami przez kilka lat nasza córka. Aż w końcu ulegliśmy. Na naszą zgubę. Dołączył do nas ON - nowy członek rodziny.  Pies, który rządzi nami wszystkimi.

Podejrzewam, że takie rozmowy toczą się w wielu polskich (i nie tylko) domach.  Bo prawie każde dziecko marzy o żywym stworzeniu do kochania. Jeśli i was dotyczy ten problem  (a także jeśli już w waszym domu zamieszkał pies lub kot), sięgnijcie wraz z dziećmi po książkę „Psy i koty pod lupą naukowców”. Napisał ją Antonio Fischetti, który choć jest fizykiem, zajmuje się również popularyzacją innych nauk. Zrealizował m.in. filmy o życiu morsów i krokodyli, o zwyczajach wielorybów, a także program telewizyjny właśnie o psach i kotach.

„Psy i koty pod lupą naukowców” Antonio Fischetti, Sébastien Mourrain„Psy i koty pod lupą naukowców” Antonio Fischetti, Sébastien Mourrain

Odwieczny spór o wyższości psa/kota nad kotem/psem autor rozwiązał w bardzo prosty sposób. Książka podzielona została na dwie w pełni autonomiczne części, z których każda opowiada o zwyczajach i cechach konkretnego gatunku. Bez wartościowania, rzetelnie, konkretnie. A ciekawostek, pozwalających lepiej zrozumieć domowe zwierzaki, dzieci znajdą tu mnóstwo.
„Psy i koty pod lupą naukowców” Antonio Fischetti, Sébastien Mourrain

Bardzo dużo miejsca poświęcono sposobom komunikowania się zwierząt - zarówno z ludźmi, jak i pomiędzy sobą, w stadzie lub quasi-stadzie. Momentami książka staje się przewodnikiem po mowie psów i kotów, i to zarówno po tym, co wyraża ich ciało (miny, ogony, wąsy, sierść i inne), jak i tym, co mogą oznaczać wydawane dźwięki - szczekanie, warczenie, mruczenie, miauczenie. Oczywiście nie zapomniano o psim węchu.

„Psy i koty pod lupą naukowców” Antonio Fischetti, Sébastien Mourrain

Autor przemyca też sporo wiedzy o historii udomowienia psów i kotów. Nie bójcie się - nie w formie nudnego wykładu. Historyczne wstawki służą do wyjaśnienia niektórych zachowań i zwyczajów dalekich kuzynów wilków i dzikich kotów. Różnice pomiędzy psami, które potrzebują stada, a kotami słynącymi ze swego indywidualizmu wynikają właśnie z genezy tych gatunków.
„Psy i koty pod lupą naukowców” Antonio Fischetti, Sébastien Mourrain

Choć niektóre z rozdziałów wydają się pozornie być dość zabawne, dotyczą poważnych, często naukowo udowodnionych spraw. Czy wiecie, jak należy właściwie głaskać kota? Za co odpowiadają ciałka Vatera-Paciniego? Czy ludzie odnoszą korzyści z kociego mruczenia? I jak wygląda psi Facebook? Albo dlaczego kot powinien mieć aż dwie kuwety?
„Psy i koty pod lupą naukowców” Antonio Fischetti, Sébastien Mourrain

Ja już wiem! I z ręką na sercu mogę powiedzieć, że psia część tej książki zawiera prawdę. Nawet jeśli wcześniej niektóre zachowania psów mojego życia (a było ich wiele) interpretowałam zupełnie inaczej. Niestety, kocie sprawy są mi zupełnie obce, więc wierzę autorowi na słowo.
„Psy i koty pod lupą naukowców” Antonio Fischetti, Sébastien Mourrain


„Psy i koty pod lupą naukowców” to książka skierowana do młodszego czytelnika. Wydawnictwo rekomenduje ją czytelnikom powyżej 9. roku życia. Moim zdaniem śmiało można ją czytać razem z 4-latkiem. Autor posługuje się prostym językiem dostosowanym do percepcji dziecka, nawet gdy odwołuje się do badań naukowych. Nie ma tu trudnej terminologii, za to lekturę urozmaicają liczne anegdoty, humor, nawiązania do codzienności, nieskomplikowane porównania.

Smaczku całości dodają lekkie, pełne humoru ilustracje, za które odpowiadał Sébastien Mourrain. 

Jeśli więc chcecie, by wasze dziecko świadomie uczestniczyło w rewolucyjnej skądinąd decyzji o poszerzeniu rodziny o czworonoga lub by lepiej zrozumiało zachowania domowego zwierzaka, koniecznie zajrzyjcie do tej pozycji.

PSY I KOTY POD LUPĄ NAUKOWCÓW

Tekst: Antonio Fischetti
Ilustracje: Sébastien Mourrain
Tłumaczenie: Sylwia Sawicka
Wydawnictwo: Polarny Lis
Data wydania: 2017
Oprawa: twarda
Liczba stron: 56
Format/forma: maksi
Rekomendowany wiek:
4+



Wszystko gra. Co tu jest grane? Co słychać? - Muzyczna trylogia

27 sierpnia

Wszystko gra. Co tu jest grane? Co słychać? - Muzyczna trylogia


Trzy niezwykłe książki o muzyce, trzy próby przełożenia dźwięku i harmonii na język liter i obrazu, w efekcie dwa popularnonaukowe majstersztyki i jedna po prostu dobra pozycja. Łączy je autorka tekstu - Anna Czerwińska-Rydel i świetna, nowatorska forma graficzna.

Rozpocznijmy więc wielką muzyczną przygodę...
„Wszystko gra!” Anna Czerwińska-Rydel, Marta Ignerska

„Wszystko gra!”

Chaos, nieuporządkowanie, istna kakofonia, ciągłe kłótnie, przekomarzania. Każdy czuje się najważniejszy, niektórzy zbyt łatwo się obrażają. Jak to artyści. Nagle wkracza on, wykonuje nieczytelne dla laika ruchy, ale oni wiedzą, co mają robić. Każdy z osobna i wszyscy razem. W harmonii. Zaczyna się koncert.
„Wszystko gra!” Anna Czerwińska-Rydel, Marta Ignerska


Historię współtworzą niesamowite ilustracje Marty Ignerskiej w zależności od temperamentu, cech instrumentu nawiązujące do różnych stylistyk. Puzon i kontrabas przywołują od razu skojarzenia z klubem jazzowym z lat 30. Trochę diabelski fagot również preferuje ciemne, mroczne piwnice. Z dystansem, humorem bawią się muzyką, improwizują, choć kontrabas twardo stoi na ziemi. 

Co innego trąbka - funkcjonalna, skupiona na realizacji zadania, odpowiedzialna. Wszystko w niej jest celowe, każda jej cecha, nawet to, że błyszczy w słońcu. Ma być widoczna, ma ostrzegać. Nie dziwi również antyczna stylizacja flecisty - flet to przecież starożytny instrument pasterzy i bogów. Podobnie myśliwy z rogiem na polowaniu. Rytm stanowi podstawowy budulec muzyki o korzeniach afrykańskich - tak też kojarzy się perkusista rządzący kotłami. Gra na instrumentach perkusyjnych wymaga dużej krzepy i wyczerpuje fizycznie - nawet 6-latek zauważył, że znalazło to swoje odbicie na ilustracji. I tak dalej.
„Wszystko gra!” Anna Czerwińska-Rydel, Marta Ignerska

„Wszystko gra!” Anna Czerwińska-Rydel, Marta Ignerska

Dźwięk przedstawiono za pomocą wyrazistych, wręcz fluorescencyjnych kolorów - różowego i pomarańczowego. Grubość, rodzaj kreski oddaje jego siłę i natężenie. Od wielkiego, głębokiego, wypełniającego niemal całą stronę dudnienia kotłów, poprzez subtelne, świdrujące, cienkie dźwięki skrzypiec po ciszę obrażonych altówek. 

Lekturę zacznijcie koniecznie od wyklejki i dopiero na niej zakończcie. Skrywa się tam publiczność i jej emocje - te przed koncertem i euforia tuż po nim (choć nie na każdego podziałała magia muzyki klasycznej).
„Wszystko gra!” Anna Czerwińska-Rydel, Marta Ignerska

„Wszystko gra!” zasłużenie otrzymało najważniejszą nagrodę przyznawaną książkom dziecięcym - I miejsce Bologna Ragazzi Award w kategorii „Non Fiction”, a także nominację do nagrody Deutscher Jugendliteraturpreis 2014, książka została również wpisana na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej oraz na Honorową Listę IBBY.


„Co tu jest grane?” Anna Czerwińska-Rydel, Katarzyna Bogucka

„Co tu jest grane?”

Orkiestra symfoniczna nie ma już dla nas tajemnic, wiemy, kto jaką pełni funkcję, poznaliśmy istotę harmonii i wpływu muzyki na emocje widowni. Czas przyjrzeć się formie.

„Co tu jest grane?” Anna Czerwińska-Rydel, Katarzyna Bogucka
W tym celu Anna Czerwińska-Rydel wraz z ilustratorką Katarzyną Bogucką zabierają czytelnika do muzycznej cukierni, w której możemy skosztować między innymi drożdżowej fugi, pleśniaka sonatowego, ronda tortowego. Analogie pomiędzy tworzeniem dzieła muzycznego a pieczeniem ciasta, podobieństwa w strukturze, a nawet w cechach składników pozwalają łatwiej zrozumieć i zapamiętać budowę poszczególnych form. Pączki to nic innego jak etiudy i kaprysy, drobne pralinki przypominają preludia. Magia synestezji, przenikanie się zmysłów - słuchu, wzroku, smaku oddaje piękno i głębię sztuki, która działa na człowieka całościowo.
„Co tu jest grane?” Anna Czerwińska-Rydel, Katarzyna Bogucka

Na zmysł wzroku działają świetne ilustracje, nawiązujące do stylistyki lat 50. Dowcipne (zwróćcie uwagę na sklep znajdujący się pomiędzy cukiernią a warzywniakiem 😋😏), smakowite, pełne hedonistycznej radości z pochłaniania miliona muzycznych kalorii.
„Co tu jest grane?” Anna Czerwińska-Rydel, Katarzyna Bogucka

„Co tu jest grane?” Anna Czerwińska-Rydel, Katarzyna Bogucka

Warto skorzystać również z podpowiedzi autorki, otworzyć się na polecane w tekście dźwięki - przykłady omawianych form muzycznych. Fuga Bacha wysłuchana w towarzystwie świeżej, pachnącej, jeszcze ciepłej chałki - brzmi niezwykle kusząco.



„Co słychać?” Anna Czerwińska-Rydel, Monika Hanulak, Małgorzata Gurowska

„Co słychać?”

Muzyka skrywa się nie tylko w salach koncertowych, możemy odnaleźć ją wszędzie, we wszystkich naszych codziennych czynnościach.

Właśnie w ten sposób poprzez odniesienie do zwykłych, powtarzalnych rytuałów rodziny Allegrich autorka przystępnie tłumaczy trudne muzyczne terminy pochodzące z języka włoskiego. Podczas obiadu poznajemy muzyczne tempa jedzenia państwa Allegrich (od lento po allegro). Dyskusja o planach wakacyjnych to okazja do pokazania pojęć związanych z dynamiką (głośnością). Wieczór - tu ważna jest artykulacja, czyli sposób wydobycia dźwięku. Con amore kończy dzień.
„Co słychać?” Anna Czerwińska-Rydel, Monika Hanulak, Małgorzata Gurowska

„Co słychać?” Anna Czerwińska-Rydel, Monika Hanulak, Małgorzata Gurowska


„Co słychać?” Anna Czerwińska-Rydel, Monika Hanulak, Małgorzata Gurowska

Przyznam szczerze, że ostatnia część nie ujęła mnie tak bardzo jak dwie poprzednie. Nie zawsze bezpośrednio z tekstu wynikało znaczenie terminu (7-latek czasami się gubił), na szczęście na końcu znajduje się wyczerpujący słowniczek. Ale przede wszystkim  brakowało w niej emocji. To po prostu rzetelna, dość nowatorska w formie pozycja stricte edukacyjna ułatwiająca dzieciom zapamiętanie  tych wszystkich skomplikowanych nazw, które nawet nie wiadomo jak poprawnie wymówić (po lekturze nikt nie będzie już miał z tym kłopotu). Rysunki Moniki Hanulak i grafika Małgorzaty Gurowskiej - choć ciekawe i intrygujące - także wypadają trochę blado przy pełnych pasji ilustracjach Marty Ignerskiej i Katarzyny Boguckiej. Z drugiej strony wyraziste postaci skoncentrowane na jednej czynności zgodnie z zasadami mnemotechnicznymi pozwalają na lepsze zakotwiczenie omawianych pojęć w pamięci. Coś za coś.


„Wszystko gra” i „Co tu jest grane" to pozycje obowiązkowe w biblioteczce młodego melomana.
„Co słychać” przyda się każdemu dziecku, które myśli poważnie o tworzeniu muzyki.

WSZYSTKO GRA
Tekst: Anna Czerwińska-Rydel
Ilustracje: Marta Ignerska
Wydawnictwo: Wytwórnia
Data wydania: 2011
Oprawa: twarda
Liczba stron: 36
Format/forma: maksi
Rekomendowany wiek:
5+

CO TU JEST GRANE?
Tekst: Anna Czerwińska-Rydel
Ilustracje: Katarzyna Bogucka
Wydawnictwo: Wytwórnia
Data wydania: 2012
Oprawa: twarda
Liczba stron: 36
Format/forma: maksi
Rekomendowany wiek:
5+

CO SŁYCHAĆ?
Tekst: Anna Czerwińska-Rydel

Ilustracje: Monika Hanulak (rysunki), Małgorzata Gurowska (grafika)
Wydawnictwo: Wytwórnia
Data wydania: 2015
Oprawa: twarda
Liczba stron: 52
Format/forma: maksi
Rekomendowany wiek:
5+




Przepraszam, czy jesteś czarownicą? Herbert i skarpetki w paski

24 sierpnia

Przepraszam, czy jesteś czarownicą? Herbert i skarpetki w paski


Samotny, bezdomny czarny kot, który szuka swego miejsca na ziemi. Ciepła i przytulna biblioteka, a w niej najprawdziwsza „Encyklopedia czarownic" zawierająca klucz, podpowiedź, inspirację. I wreszcie poszukiwania oczywiście z happy endem.
„Przepraszam, czy jesteś czarownicą?” Emily Horn, Paweł Pawlak

„Przepraszam, czy jesteś czarownicą?” Emily Horn to prosta narracyjnie opowieść z odrobiną magii. Albo szczęśliwego zbiegu okoliczności, zwykłego przypadku. A może zakończenie to rezultat konsekwentnych poszukiwań? Bo wszystko zaczyna się układać, mimo trudnych początków, gdy kot Herbert rusza w świat, by odnaleźć swoją czarownicę. Przecież nie bez powodu jest akurat czarnym kotem.
„Przepraszam, czy jesteś czarownicą?” Emily Horn, Paweł Pawlak

Historia wykorzystuje między innymi nieskomplikowany schemat fabularny oparty na powtarzaniu jednej scenki w różnych wariantach (i oczywiście powtarzanemu pytaniu „Przepraszam, czy jesteś czarownicą?”) charakterystyczny dla książek dla najmłodszych, choć tu dużo bardziej rozbudowany. Z tego też względu pozycja ta świetnie nadaje się nawet dla dzieci 2,5-, 3-letnich.
„Przepraszam, czy jesteś czarownicą?” Emily Horn, Paweł Pawlak

Ciepła, momentami pełna humoru opowieść dotyka takich problemów jak potrzeba bliskości, samotność, a nawet stereotypy - te negatywne (nikt nie lubi czarnego kota) i te neutralne (czy wystarczy nosić skarpetki w paski, by być czarownicą), przy czym  przedstawia je w sposób bardzo czytelny nawet dla początkujących przedszkolaków. Starsze mogą jednak czuć pewien niedosyt, gdyż aż się prosi, by historia toczyła się dalej.
„Przepraszam, czy jesteś czarownicą?” Emily Horn, Paweł Pawlak

Ten drobny brak rekompensują bajeczne ilustracje Pawła Pawlaka, pełne szczegółów, które można odkrywać i odkrywać. Uwielbialiśmy analizować wyklejkę przedstawiającą prawdziwą dorosłą wiedźmę. A przede wszystkim trudno przejść obojętnie obok przesympatycznego kota. Pamiętam jeszcze towarzyszące lekturze głaskanie stron, gdy tylko pojawiał się Herbert.

Tym, co oprócz ilustracji ujmuje mnie w tej pozycji najbardziej, jest sposób przedstawienia biblioteki. To miejsce magiczne, pełne nie tylko książek, wiedzy, ale i ciepła, to przestrzeń, w której wszystko jest możliwe.

Jeśli w waszym domu przebywa 2-, 3- lub 4-letni wielbiciel czarnych kotów i czarownic, koniecznie sięgnijcie po wznowienie tej książki z 2015 opublikowane przez wydawnictwo Muchomor. Podobno Paweł Pawlak udoskonalił jeszcze bardziej - o ile to w ogóle możliwe - ilustracje 😏.

Uwaga! Na zdjęciach widnieją rysunki z pierwszego wydania z 2003 roku.

PRZEPRASZAM, CZY JESTEŚ CZAROWNICĄ?

Tekst: Emily Horn
Ilustracje: Paweł Pawlak
Wydawnictwo: Muchomor
Data wydania: 2003, 2015
Oprawa: twarda
Liczba stron: 32
Format/forma: maksi
Rekomendowany wiek: 2-4 lata
Na szczęście mleko - Nawet ojciec może być bohaterem

16 sierpnia

Na szczęście mleko - Nawet ojciec może być bohaterem

I jak tu napisać w miarę obiektywną recenzję, gdy od kwietnia 1998 roku człowiek podejrzewa, że jest psychofanem autora? No jak? Weźcie to pod uwagę, czytając ten wpis. Lojalnie uprzedzam.

Mowa o Neilu Gaimanie, którego przedstawiać chyba nie muszę („Koralina”, „Amerykańscy Bogowie”, „Sandman” itd., itp.), i o jego trochę nieoczywistej książce „Na szczęście mleko”.

„Na szczęście mleko” Neil Gaiman

Zacznijmy od tego, że według Gaimana w literaturze ojcowie są jawnie dyskryminowani. Bardzo często po prostu umierają, aby życie ich dzieci stało się ciekawsze. Posłuchajcie zresztą sami.





I gdy się nad tym głębiej zastanowić, coś w tym jest. Do zliczenia recenzji na tym blogu wystarczą zaledwie dwie ręce, a już w jednej z omawianych pozycji odnajdujemy ten schemat (Amulet).

Dlatego też głównym bohaterem „Na szczęście mleko” Gaiman uczynił właśnie ojca, pozornie trochę gapowatego, błądzącego gdzieś myślami, odrobinę nieobecnego. I jednocześnie takiego, który choć na kanapie skrywa się za gazetą, tak naprawdę nad wszystkim ma kontrolę.

Oprócz mleka. Bo mleko się kończy i to w strategicznym momencie. Dzieci, śniadanie, płatki, brak mleka. Każdy rodzic zna ten schemat. Śniadanie-płatki-mleko, śniadanie-płatki-mleko. Nierozerwalne połączenia. Odejście od rytuału jest nieakceptowalne i grozi zaburzeniem całego kontinuum czasoprzestrzennego. 
„Na szczęście mleko” Neil Gaiman

Mamy nie ma, wyjechała na konferencję. Sytuację musi ratować ojciec, to on bohatersko wyrusza na wyprawę do pobliskiego sklepu, by ratować świat/śniadanie/własną herbatę (wszystko jedno).

Poszedł. Dzieci czekają. Czas się dłuży. Oj dłuży. Mijają „całe wieki wieków”. Wraca. W dłoni dzierży karton mleka. On. Ojciec. Bohater.

I tu zaczyna się właściwa opowieść, w której pojawiają się (kolejność występowania w tekście przypadkowa) śluzowaci zieloni obcy, międzygalaktyczna policja, królowa piratów wraz z załogą, wumpiry (nie żadne tam pospolite wampiry), gniewni bogowie wulkanu, oko Sploda, profesor Steg w wielkim balonie, a nawet na specjalne życzenie - niezwykle mądre kucyki. A przede wszystkim główny bohater całej tej historii - człowiek z mlekiem.
„Na szczęście mleko” Neil Gaiman

W tej krótkiej książce znajdziecie wszystko to, z czego słynie Gaiman. Niesamowitą wyobraźnię, świetne lekko ironiczne poczucie humoru i niezmierzone pokłady dystansu do wszystkiego - do siebie, do narratora, do bohaterów, do świata przedstawionego, do samej historii. Gaiman po raz kolejny udowadnia, że pożywką do snucia fantastycznych opowieści może być wszystko - oczywiście mleko, a nawet... (tego nie zdradzę). Jak w dzieciństwie, gdy zwykły patyk czy kamień zamieniał się w każdą rzecz, którą sobie wymarzyliśmy.

Mimo pozornego chaosu cała opowieść układa się w logiczną, spójną całość, a jeżeli pojawiają się jakieś odstępstwa, niewybaczalne nieścisłości w logice jak na przykład piranie w słonej wodzie, interweniuje i sprowadza fantazjującego ojca na dobrą drogę dziecko - starszy syn. Jak to nastolatek poddający w wątpliwość wszechwiedzę rodzica.

Polski wydawca zdecydował się na brytyjską wersję książki z doskonałymi ilustracjami Chrisa Riddela. I chwała mu za to. Czarno-białe rysunki pozornie wyglądające jak szkice pełne są smakowitych szczegółów, dopowiadają historię, kierują uwagę czytelnika na pewne interpretacyjne ścieżki, a nawet w formie komiksowych kadrów po prostu ją opowiadają. Spójrzcie na to, jak Riddell sportretował bohaterskiego ojca. Nie przez przypadek wygląda on jota w jotę jak sam autor. Zresztą swoje znaczenie ma tu każdy element typograficzny - zróżnicowane wielkość, krój i kolor czcionki, tło stron.
„Na szczęście mleko” Neil Gaiman

„Na szczęście mleko” świetnie się sprawdzi jako jedna z pierwszych samodzielnych dłuższych lektur i to nie tylko dzięki wciągającej akcji, wyrazistym bohaterom i problemom wprost z dziecięcego świata (każdy przeżył brak kluczowego elementu śniadania, a rodzice zawsze wracają za późno/za wcześnie). Dodajmy do tego jeszcze małą ilość tekstu na stronie i dużą czcionkę.

A przede wszystkim pamiętajcie, że „póki jest mleko, jest nadzieja".

NA SZCZĘŚCIE MLEKO
Tekst: Neil Gaiman
Ilustracje: Chris Riddell
Tłumaczenie: Piotr W. Cholewa
Wydawnictwo: Galeria Książki
Data wydania: 2013
Oprawa: twarda
Liczba stron: 160
Format/forma: mini
Rekomendowany wiek: 7+

nieMAPA - Sto lat! I chodźmy na spacer

11 sierpnia

nieMAPA - Sto lat! I chodźmy na spacer


Dwa lata temu 11 sierpnia 2015 w mieście Łodzi narodziła się nieMAPA. W tym samym dniu w pobliskiej Warszawie zaczęła się akcja przeprowadzka. 13 sierpnia 2015 roku Mamobab wraz z rodziną przewiózł ostatnie swoje graty i definitywnie rozpoczął wielką łódzką przygodę. Oczywiście wraz z nieMAPĄ, która szybko stała się pełnoprawnym członkiem naszej rodziny.
NIEMAPA. ŁÓDŹ. ŁÓDZKIE, GDYNIA

Wiecie, jak to jest. Nowe miasto, nowe życie. Trzeba się zorganizować. Google dwadzieścia cztery godziny na dobę. I gdzieś pomiędzy adresem przychodni a sprawdzaniem tras autobusów trafiłam na wpis o niej, o nieMAPIE. Musiałam ją zdobyć. I udało się. Na wszelki wypadek wzięłam od razu dwa egzemplarze, bo co jeśli jeden się zgubi? A jej już nie będzie. Nigdzie. 

Po dwóch latach eksploracji Łodzi z nieMAPĄ w torebce powiem jedno, ona mogła powstać tylko tu.  Tak jak to miasto jest cudownie nieoczywista. Nie liczcie, że przedstawia program - jakby pozornie mogło się wydawać - jednodniowej wycieczki. Prawie każde z przedstawionych miejsc można poznawać, poznawać i znowu poznawać na nowo. W kółko. Gdyż Łódź się zmienia na moich oczach w tak błyskawicznym tempie, że aż trudno w to uwierzyć. Gdy powstawała nieMAPA, w EC1 nie działało prawie nic. Dziś już można podziwiać pokazy w planetarium. Lada moment otworzy swe podwoje Centrum Nauki i Techniki. Nie wspomnę o planowanym Muzeum Komiksu, którego nie mogę się doczekać. W samym Lesie Łagiewnickim można spędzić godziny. A podwórka przy Piotrkowskiej? Do tej pory nie odkryliśmy wszystkich ich tajemnic. Dwa lata w Łodzi, a nie zeszliśmy jeszcze do podziemnego kanału Dętka. Wstyd. Ale już powoli zaczynamy odkrywać cały region wraz z nieMAPĄ - ŁÓDZKIE

Zapytacie, po co kolejna mapa Łodzi? To przecież NIE-mapa, to miniprzewodnik, turystyczne wyzwanie dla dzieci i całej rodziny. Stąd marszrucie towarzyszą proste (ale ciekawe) zadania, a przede wszystkim ilustrowany słownik łodzianizmów. To dzięki niemu dumna jak paw po tygodniu mieszkania w Łodzi na krańcówce kupowałam migawkę :-)


Zaczęło się skromnie od Łodzi, ale nieMAPA opanowała już wiele innych polskich miast - RZESZÓW, WROCŁAW, LUBLIN, GDYNIĘ, WARSZAWĘ, KIELCE, POZNAŃ. Na witrynie NIEMAPA znajdziecie je wszystkie, także w formie gotowej do ściągnięcia (pdf). Warto jednak kupić wersję papierową. Piękna grafika, porządny gruby papier i dołączona pocztówka naprawdę cieszą oczy.

nieMAPĘ wymyśliły dwie łódzkie mamy (stąd dziecięca perspektywa), zilustrował Maciej Blaźniak, a w świat puściło wydawnictwo Ładne Halo. nieMAPY poszczególnych miast zawsze współtworzą lokalni rodzice.  

Między innymi dzięki nieMAPIE pokochaliśmy Łódź! Dziękuję za wspólne dwa lata 💗💙💚💛. A jej twórcom życzę zniemapowania wszystkich polskich miast!

P.S.
Tydzień temu kupiliśmy gdyńską nieMAPĘ i nie zawahamy się jej użyć.

Drzewo. Mity słowiańskie i inne opowieści - Na początku było jajo

10 sierpnia

Drzewo. Mity słowiańskie i inne opowieści - Na początku było jajo

- Mamo, a ty piszesz na tym blogu o książkach dla dzieci takich jak ja?
- Mhm. No tak.
- Poczekaj.
Poczekałam, pewna, że przytarga któryś z komiksów.
- Masz. Musisz to opisać. To najfajniejsza książka, jaką mam.

Niniejszym nieco przymuszona przez 8-latka opisuję „Drzewo. Mity słowiańskie i inne opowieści” Łukasza Wierzbickiego.
„Drzewo. Mity słowiańskie i inne opowieści”  Łukasz Wierzbicki

„Drzewo” to książka przedziwna w dobrym tego słowa znaczeniu. Jej główny trzon stanowi opowieść o stworzeniu świata i człowieka według słowiańskich wierzeń uzupełniona o kilka najbardziej znanych legend - o Marzannie, Jutrzence i - ku mojemu zaskoczeniu - o Kościeju Nieśmiertelnym, którego kojarzę bardziej z folklorem rosyjskim niż z mitologią Słowian (tak wiem, Rosja to też słowiańszczyzna ;-).

Narrator przyjmuje pasującą do konwencji pozę barda, bajarza, który gdzieś przy ognisku snuje powolną, utrzymaną w poetyckim stylu gawędę. Kim był, czy uczestniczył w opisywanych wydarzeniach, czy tylko przyglądał się im z boku? A może tylko w każdej wiosce opowiadał zasłuchanej gawiedzi zasłyszane gdzieś historie? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie w tekście.
„Drzewo. Mity słowiańskie i inne opowieści”  Łukasz Wierzbicki

Taka konstrukcja narratora przyciąga uwagę - częste zwroty do czytelnika, włączenie go w tok opowiadania poprzez sformułowania typu 'wyobraź sobie', 'spójrz', przywoływanie sugerowanych pytań, które odbiorca tekstu mógłby zadać, wzmacniają obrazowość tekstu, zwiększają zaangażowanie dziecka. Zdziwiłam się, jak wiele rzeczy mój syn zapamiętał, jak bardzo treści poruszyły jego emocje. Chylę czoła przed autorem, Łukasz Wierzbicki naprawdę potrafi trafić do młodego czytelnika.
„Drzewo. Mity słowiańskie i inne opowieści”  Łukasz Wierzbicki

To nie wszystko. „Drzewo” to nie tylko baśniowa opowieść, udaje ono także książkę naukową. Nie, to nie zarzut, a raczej zaleta. Łukasz Wierzbicki przekornie sam przyznaje, że dopuścił się „wszystkich błędów i nadużyć, jakie tylko autor podobnego opracowania może popełnić”. Dość swobodne interpretacje mitów inspirowane różnymi ich wersjami  powstały, by pobudzać wyobraźnię, zachęcić do własnych poszukiwań, dlatego w drugiej części znajduje się dość obszerny dział przeznaczony dla chcących wiedzieć więcej, w którym autor nie tylko opisuje motywy powstania książki, własną metodologię. Każda opowiedziana w pierwszej części historia zostaje tu dodatkowo wyjaśniona, umieszczona w szerszym kontekście. Nie za szerokim - dziecko spokojnie wszystko zrozumie. Jeszcze bardziej  dociekliwy czytelnik może skorzystać z naprawdę bardzo bogatej bibliografii wieńczącej całą pozycję

Niestety „Drzewo” udaje także edytorską perełkę. Twarda oprawa, dość ładna (z daleka)  i przyciągająca wzrok okładka, na której użyto ciekawej typografii, pergaminowa karta z odpowiednim cytatem na początku, kredowy papier.  I choć sama koncepcja oprawy graficznej - kolaż łączący fotografie z grafikami - była dość ciekawa, wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Grafiki przypominają te z tandetnych wydań powieści fantasy z lat 90. Szkoda, bo momentami jest pięknie. Spójrzcie tylko na słomianego człowieka i porównajcie to zdjęcie z resztą. Gdybym kupowała książkę stacjonarnie, prawdopodobnie odłożyłabym ją na półkę i pozbawiłabym syna szansy przeczytania „najfajniejszej książki, jaką ma”.
„Drzewo. Mity słowiańskie i inne opowieści”  Łukasz Wierzbicki

„Drzewo. Mity słowiańskie i inne opowieści”  Łukasz Wierzbicki

Dlatego mimo tej ilustracyjnej wpadki książkę bardzo polecam. Warto, by dzieci poznały Świętowita, Welesa, Peruna. Wąpierze, smoki i inne demony z naszej ludowej tradycji to dodatkowa atrakcja, równie przemawiająca do wyobraźni jak trolle czy orki. „Drzewo. Mity słowiańskie i inne opowieści” to po prostu świetny wstęp do poznania rodzimego, często niedocenianego dziedzictwa. Prosty baśniowy język autora, duża wyraźna czcionka sprawiają, że to również dobra propozycja do samodzielnej lektury.

DRZEWO. MITY SŁOWIAŃSKIE I INNE OPOWIEŚCI
Tekst: Łukasz Wierzbicki
Ilustracje: Wojciech Nawrot
Wydawnictwo: Pogotowie Kazikowe
Data wydania: 2016
Oprawa: twarda
Liczba stron: 145
Format/forma: midi
Rekomendowany wiek: 8+


Morze. Zadaniariusz - A może nad morze?

08 sierpnia

Morze. Zadaniariusz - A może nad morze?

Przyznaję, jestem szczurem lądowym. Bardzo lądowym. O morzach, oceanach nie wiem prawie nic. Plaże, muszelki, bursztyn o poranku i upiorne stwory w głębinach. Malownicze klify i piękne żagle w oddali. Albo kontenerowce, o tak, te odróżnię. I ryby - łososie,  dorsze - mniam.  Marynarze ćmiący fajki i piraci. To tyle. Za resztę dziękuję, wolę czuć twardy grunt pod stopami. A raczej wolałam, gdyż trafiła w moje ręce książka niezwykła „Morze. Zadaniariusz”. 
„Morze. Zadaniariusz” Ricardo Henriques, Andre Letria

Niech was nie zwiedzie podtytuł. To solidny leksykon w całości poświęcony słowom związanym z morzem. Z portugalskiej perspektywy, gdyż z tego właśnie kraju pochodzą autorzy, Ricardo Henriques (tekst) i Andre Letria (ilustracje), omówiono tu aż 206 pojęć, od tych najprostszych znanych nawet takim laikom jak ja (np. ahoj, lodołamacz, port,  rozgwiazda, rybak, Moby Dick) po tak egzotyczne jak naktuz, naupatia, malakologia, klipfisk. Czy wiedzieliście, że zapach morza podczas odpływu ma własną nazwę?
„Morze. Zadaniariusz” Ricardo Henriques, Andre Letria

„Morze. Zadaniariusz” pozwala również zanurzyć się w historii i kulturze Portugalii nieodłącznie związanej z oceanem, odkryciami geograficznymi i dorszem. Dowiemy się, czym jest fado, o czym opowiadają Luzjady, kim byli Henryk Żeglarz, Manuel I, czy Pedro Nunes, co możemy zobaczyć w miasteczku Ilhavo, a co zjeść w barze Peter.
„Morze. Zadaniariusz” Ricardo Henriques, Andre Letria

Autorzy opisali i narysowali także statki małe i duże, współczesne i te, które możemy zobaczyć już jedynie w muzeach, przyrządy wykorzystywane dziś i dawniej w żegludze,  mnóstwo przykładów morskiej fauny i flory. W formie przejrzystych grafik przedstawili również m.in. budowę żaglowca, rangi oficerskie i wiele innych rzeczy. Nie omówili jednak wszystkiego, do czego zresztą sami się przyznają, umieszczając na końcu listę słów „oburzonych i wykluczonych”. Zadaniariusz liczy przecież jedynie 56 stron (choć dużego formatu).
„Morze. Zadaniariusz” Ricardo Henriques, Andre Letria

Nie jest to przy tym zwykły leksykon prezentujący suche fakty i szczegółowe nudne dane. Treść podano przystępnie, sporo tu anegdot, humoru, nieoczywistych ciekawostek i luźnych skojarzeń. Choć przyznam, że czasami pojawiają się dość trudne terminy, co może czynić książkę trochę nieprzystępną dla najmłodszego odbiorcy. Przykładem habitat. Owszem ma on nawet swoje własne hasło, ale pojęcie to zostało użyte w innej definicji i - niestety - nie zastosowano odnośnika. Ale od czego są rodzice!
„Morze. Zadaniariusz” Ricardo Henriques, Andre Letria

Hasłom towarzyszą aż 92 różnorodne zadania - oczywiście od plastycznych począwszy na prostych eksperymentach (z dokładnymi instrukcjami) i zabawach ze słowem skończywszy. Niektóre z nich wymagają wyjścia w teren, nadmorski a jakże (np. rozmowa z surferem), odwiedzenia różnych miejsc nie tylko w Portugalii (ach te wielkie portugalskie wakacje), ale i w Polsce! Czasami trzeba skorzystać z nowoczesnych technologii (blog - dziennik pokładowy, wyszukanie różnych informacji), a od czasu do czasu coś upichcić. Autorzy przewrotnie zachęcają również do aktywności fizycznej (moje ulubione zadanie - weź mopa, sprzątaj co godzinę, by przekonać się, jak ciężką pracę wykonywali chłopcy okrętowi).
„Morze. Zadaniariusz” Ricardo Henriques, Andre Letria

Niesamowity klimat oceanu, jego ogrom - intrygujący, zagadkowy, a niekiedy przerażający - oddają również ilustracje. Już na okładce widzimy macki wielkiej ośmiornicy porywające statek, który wydaje się tak mikroskopijny. Cała szata graficzna książki utrzymana jest w typowo morskiej gamie kolorów - błękit w różnym nasyceniu, biel i czerń, często lekko rozmyte jakby wytrawione przez słoną wodę i morską bryzę.

„Morze” spodoba się nie tylko wilkom morskim, ale i zatwardziałym szczurom lądowym. Śmiało możecie odkrywać je już z 7-latkiem, choć musicie się przygotować na ciągłe pytania „A co to znaczy...”. I to, co najlepsze - to książka na lata. Nie znudzi nawet nastolatka.

Książka zdobyła w 2014 roku wyróżnienie w kategorii non fiction na najważniejszych targach książki dziecięcej w Bolonii.

MORZE. ZADANIARIUSZ
Tekst: Ricardo Henriques
Ilustracje: André Letria
Przekład: Jakub Jankowski
Wydawnictwo: Tako
Data wydania: 2015
Oprawa: miękka
Liczba stron: 56
Format/forma: maksi
Sugerowany wiek: 8+

Pop-up dla najmłodszych - Kto się kryje w lesie?

06 sierpnia

Pop-up dla najmłodszych - Kto się kryje w lesie?

Pop-up to format, który dzieci (i niektórzy dorośli) kochają najbardziej na świecie. Ten element zaskoczenia, gdy otwiera się kolejne strony po raz pierwszy. Co wyskoczy, co się odkryje? Niestety, to droga, wymagająca technika, więc wciąż stosunkowo mało na polskim rynku tego typu książek-niespodzianek, szczególnie dla najmłodszych. Dlatego tak mnie ucieszyło wydawnictwo Mamania i „Kto się kryje w lesie”  Eryla Norrisa (tekst). Za trójwymiarowe rozkładanki i ilustracje odpowiadał Andy Mansfield.
pop-up dla najmłodszych „Kto się kryje w lesie” Eryl Norris, Andy Mansfield

Prosta historia trochę przypomina tę znaną z wiersza „Stefek Burczymucha” Marii Konopnickiej w scenerii „ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie”. I o treści więcej nic nie napiszę, gdyż po pierwsze - nie chcę psuć niespodzianki i zamieszczać spoilerów, a po drugie - to nie ona jest istotna.
pop-up dla najmłodszych „Kto się kryje w lesie” Eryl Norris, Andy Mansfield

Cała frajda kryje się w wyskakujących nagle trójwymiarowych zwierzakach. To różni mieszkańcy lasu, niektórzy rzeczywiście prowadzący nocny tryb życia. Akcja dzieje się bowiem właśnie w nocy, stąd wszechobecna czerń. To dzięki niej żółte ślepia nie wiadomo kogo wydają się jeszcze bardziej intrygujące. Powiedziałabym przerażające, ale końcówka rozładowuje całą grozę sytuacji i przekonuje dzieci, że tak naprawdę nie ma się czego bać. 
pop-up dla najmłodszych „Kto się kryje w lesie” Eryl Norris, Andy Mansfield

pop-up dla najmłodszych „Kto się kryje w lesie” Eryl Norris, Andy Mansfield

Podoba mi się ascetyczność tej książki - czarny, żółty i biały to jedyne kolory, na poszczególnych stronach nie ma też zbędnego tła, które odciągałoby uwagę od głównej atrakcji.

Wydawca poleca ze względu na małe elementy książkę dzieciom powyżej 3. roku życia, ale śmiało można ją zaproponować i młodszym. Rozkładanki są bardzo proste i dość wytrzymałe. Tylko uwaga, prawdopodobieństwo przetrwania pop-upów w nienaruszonej formie zbliża się wtedy do zera. Moim zdaniem mimo wszystko warto - nie jest to w przeciwieństwie do bardziej zaawansowanych dzieł inżynierów papieru droga pozycja.

W tej serii ukazało się jeszcze „Kto się kryje w wodzie” całe niebieskie i oparte na tym samym pomyśle. 

KTO SIĘ KRYJE W LESIE?

Tekst: Eryl Norris
Ilustracje i inżynieria papieru: Andy Mansfield
Wydawnictwo: Mamania
Rok wydania: 2016
Oprawa: twarda
Liczba stron: 16
Format/forma: bardzo mini pop-up
Rekomendowany wiek: 3+


Copyright © 2017 Mamobab czyta