„Niebo”, czyli życie

31 października

„Niebo”, czyli życie


Śmierć, która pojawia się stanowczo zbyt wcześnie. Śmierć, która zbiera swe żniwo nagle i niespodziewanie. Śmierć, która generuje odwieczne pytanie o to, co dalej. Bruno Gibert w dość zaskakującej książce obrazkowej „Niebo” próbuje udzielić jakiejś odpowiedzi. Przyjmuje przy tym dziecięcą perspektywę. O swoich przemyśleniach opowiada nam chłopiec, któremu zmarł dziadek.

„Niebo” Gibert Bruno, Wydawnictwo Wytwórnia


Zakładamy, że dziecko pytało lub ktoś zwyczajowo je pocieszał. Z pierwszego zdania książki dowiadujemy się bowiem, że „powiedziano mu”, iż dziadek poszedł do nieba. Klasyczna kwestia, najczęstsze wyjaśnienie. Takie oczywiste. Chłopcu to jednak nie wystarcza. Nie dopytuje jednak innych, ale wypełnia abstrakcyjne, nie wiadomo jakie niebo własną treścią, swoimi intymnymi doświadczeniami i swoją wiedzą o regułach świata. Tworzy wyobrażone, idealne miejsce do życia po życiu, rozważa kwestie wątpliwe, przewiduje problemy i je w teorii rozwiązuje.

„Niebo” Gibert Bruno, Wydawnictwo Wytwórnia



Uderza trafność dziecięcych spostrzeżeń, ich mądrość wynikająca z prostoty, niekomplikowania spraw, których komplikować nie trzeba. Niebo to miejsce, w którym na pewno są wszystkie współczesne wygody, wszystko jest tam w sam raz. Trafiają tam ludzie wszystkich religii, nikt nikogo nie wyklucza. Chłopiec dopuszcza przy tym inne możliwości, inne wersje tego, co po, jak choćby reinkarnację.


„Niebo” Gibert Bruno, Wydawnictwo Wytwórnia

Dziecko wspomina czas spędzony z dziadkiem. Zastanawia się nad nieuchronnością i nieprzewidywalnością śmierci, w pewnym momencie uświadamia sobie własną śmiertelność. Nie są to jednak pesymistyczne wizje. Owszem, podszyte smutkiem i czasami goryczą, refleksyjne, ale jednocześnie pełne ciepła.

„Niebo” Gibert Bruno, Wydawnictwo Wytwórnia


Najciekawsza jednak jest w tej pozycji warstwa graficzna - zaskakująca, nietypowa. W pierwszym odruchu, gdy książkę znałam jedynie z internetowych recenzji, uznałam ją z góry za wręcz niestosowną. Myliłam się.

„Niebo” Gibert Bruno, Wydawnictwo Wytwórnia


Ilustracje tworzą komplementarny przekaz. Piktogramy, infografiki, proste codzienne symbole porządkują nasze życie tu i teraz, wyznaczają reguły, wprowadzają ład, czasami coś tłumaczą. Prosto, czytelnie. Każdy je zna i rozumie. To właśnie z takich zwykłych znaków autor tka opowieść, przetwarza je, często dowcipnie, innym razem wydobywa ich ukryty refleksyjny potencjał i to już na stronie tytułowej. Zwróćcie na nią uwagę, gdyż to już tam rozpoczyna się opowieść i właśnie tam znajdziecie pierwszy interpretacyjny klucz.


„Niebo” Gibert Bruno, Wydawnictwo Wytwórnia


Największe wrażenie zrobiła na mnie rozkładówka poświęcona reinkarnacji. Reinkarnacja, recykling, krąg życia. Ciąg nieoczywistych skojarzeń, które okazują się nadzwyczaj trafne. Z kolei na następnej stronie znajdziemy jeden z najbardziej zabawnych kadrów z doskonałą polską wersją pewnego drogowskazu.

„Niebo” Gibert Bruno, Wydawnictwo Wytwórnia

Smierć, odchodzenie to jeden z najtrudniejszych tematów, nie tylko z punktu widzenia dziecka. To pytania bez odpowiedzi, smutek, strach, niepewność, rozpacz. Czy da się mówić o tym w lekki sposób na poziomie dostępnym dla wrażliwości kilkulatka? Z empatią, zrozumieniem, wyczuciem? Gibert próbuje i moim zdaniem jest to próba nadzwyczaj udana. Prosty język, czytelna forma, trafione w punkt symbole to nie jedyne elementy, który się sprawdzają. Przede wszystkim jednak wzrusza mnie to, że pisząc o śmierci, autor nie zapomniał o życiu, o pamięci, o wspomnieniu i o przyszłości. O odwiecznym cyklu.


„Niebo” Gibert Bruno, Wydawnictwo Wytwórnia
Zwróćcie uwagę również na nietypową czcionkę, za którą odpowiadała Anna Niemierko. Ona też znaczy.

NIEBO
Tekst i ilustracje: Bruno Gibert
Wydawnictwo: Wytwórnia
Data wydania: 2011
Tłumaczenie: Julian Kutyła
Liczba stron: 52
Oprawa: twarda
Format / forma: po prostu książka
Sugerowany wiek: 5+

„Eko song”, czyli chrońmy, bo wyginiemy

29 października

„Eko song”, czyli chrońmy, bo wyginiemy


„Eko song” napisany i narysowany przez Justynę Stefańczyk jest niepozorny. Ot, malutki zeszycik, notesik taki. I ten tytuł tak niby niedbale flamastrem napisany. I ta okładka taka makulaturowa, miękka, z resztek. I ten środek taki pozornie nieszczególny, takie faktów wyliczanie. Raz, dwa, trzy, następny wyginiesz ty.

„Eko song” Justyna Stefańczyk, Wydawnictwo Dzika Małpa

„Eko song” przypomina pieśń, zwykłą balladę, która choć prosta, działa jak emocjonalna bomba, jak granat rzucony w kierunku naszego dobrego samopoczucia. Eko song to protest, to pieśń rozpaczy, żałobny lament, wypominki za znikające gatunki, odchodzące w niepamięć ekosystemy i prośba, błaganie nawet, by działać, by chronić. Bo wyginiemy.

„Eko song” Justyna Stefańczyk, Wydawnictwo Dzika Małpa

„Eko song” Justyna Stefańczyk, Wydawnictwo Dzika Małpa

Tekst działa jak taran, zmusza do myślenia, siłę rażenia zawdzięcza ciągłym powtórzeniom, które brzmią jak mantra, a raczej złowieszcza przepowiednia. Emocje jednak kryją się nie tylko w nim, ale i w grafice, która współtworzy przekaz, wzmacnia przesłanie. Prosta kreska przypominająca naskalne rysunki lub dziecięce bazgroły i rozmazane gwaszowe plamy nadają całości pierwotny wymiar, najbardziej podstawowy, ziemski, sytuują człowieka w ekosystemie, w naturze jako jego ściśle integralną część. To świat, w którym jeden element zależy od drugiego. Znikanie generuje kolejne znikanie. 

„Eko song” Justyna Stefańczyk, Wydawnictwo Dzika Małpa

„Eko song” Justyna Stefańczyk, Wydawnictwo Dzika Małpa


Wszystko tu gra. Przekaz, tekst, grafika i surowa forma wydania tworzą spójną całość. Diagnozę i przestrogę. Mocny, choć na pierwszy rzut oka niepozorny picturebook. Dla każdego. Myślmy, chrońmy, działajmy. Może przetrwamy.

Książkę kupicie na stronie wydawnictwa Dzika Małpa
Dostępna jest także wersja w języku angielskim.
EKO SONG
Tekst i ilustracje: Justyna Stefańczyk
Wydawnictwo: Dzika Małpa
Data wydania: 2019
Oprawa: miękka
Liczba stron:
Format / forma: mini we wszystkich wymiarach
Sugerowany wiek: 3+, dla każdego
„Tydzień Konstancji”, czyli zapach koloru

28 października

„Tydzień Konstancji”, czyli zapach koloru


Siedem dni z życia jednej dziewczynki, wyjątkowy symboliczny tydzień złożony z dni specjalnych, niezapomnianych, począwszy od pachnącej babciną szarlotką soboty, poprzez niedzielę o kawowym aromacie, lany poniedziałek, zalatujący rybą wtorek, czwartek, w którym unosi się woń papkowatego ryżu i domowych pączków, aż do kolejnej soboty, gdy spełniają się marzenia. O tym właśnie opowiada niewielka książka „Tydzień Konstancji” Olgi Masiuk - zabawna i wzruszająca, słodka (czasami za) i szczera.

„Tydzień Konstancji” Olga Masiuk, Ewa Stiasny, Dwie Siostry


Tytułowa Konstancja to ciekawa świata, trochę roztrzepana dziewczynka, która uwielbia słowa, choć z tymi trudniejszymi czasami sobie jeszcze nie radzi. Jak każde dziecko w jej wieku chce przede wszystkim doświadczać, czuć i wiedzieć. Pędzić na rowerze tak szybko, by poczuć wiatr. Zostać porządnie oblaną w wielkanocny poniedziałek. Niestety, w jej przypadku nie wszystko jest proste. Jeden ze zmysłów dziecka nie działa, Kostka nie widzi od urodzenia.

„Tydzień Konstancji” Olga Masiuk, Ewa Stiasny, Dwie Siostry


W tej pełnej niewymuszonego humoru opowieści autorce udało się w subtelny, lekki sposób pokazać nam, widzącym, z czym musi się mierzyć ktoś, kto nie widzi. To historia marzeń, które ze względu na to ograniczenie wydają się być niemożliwe do spełnienia. Czy to prawda? Odpowiedź znajdziecie w książce.

„Tydzień Konstancji” Olga Masiuk, Ewa Stiasny, Dwie Siostry


Pierwszoosobowa narracja dodaje wiarygodności. Poznajemy świat Konstancji jej oczami. I ten problem, który bystry czytelnik już wyłapał, przewija się przez całą książkę. Najlepiej oddaje to przezabawna rozmowa Kostki z wujkiem, dialog „ze ślepym o kolorach”, uzmysławiająca, jak bardzo nasz język jest przesiąknięty odwołaniami do leksemów związanych z wzrokiem. Wujek mówi, dziecko punktuje, ujawniając przy tym dystans do siebie i swojej niepełnosprawności. Niezręczność wynikająca z nieadekwatności leksyki, frazeologii kryjącej się w dosłownych znaczeniach stanowi punkt wyjścia do zabawnej próby oddania tego, co w tym przypadku wydaje się być niemożliwe do zrozumienia w typowy sposób.

„Tydzień Konstancji” Olga Masiuk, Ewa Stiasny, Dwie Siostry


W dzieciństwie byłam na zimowisku zorganizowanym w szkole dla głuchoniemych z świetnie wyposażoną (jak na tamte czasy) salą dyskotekową. Z prawdziwą kulą. Wszystkie dzieciaki były zdumione. Po co? Dlaczego? Jak? Do dziś pamiętam panią, która próbowała pokazać nam, w jaki sposób osoby niesłyszące czują dźwięk, muzykę, rytm. Podobnie w tej historii paradoksalnie świat dziewczynki wypełniają kolory definiowane przez odniesienia do rzeczywistości, którą ONA może poznać i zrozumieć. Barwy pachną, znaczą, są konkretne, przywołują wspomnienia, wydarzenia, emocje podobnie jak odsłaniające się dzięki dotykowi kształty. Zmysły, którymi dysponuje dziewczynka, kompensują ten jeden brak, starają się wypełnić lukę. Niestety, nikt z nas nie jest w stanie w pełni pojąć istotę tego procesu, nie możemy wejść w skórę osoby niesłyszącej/niewidzącej/niepełnosprawnej i tak naprawdę poczuć, jak to jest. Możemy tylko starać się zrozumieć.
„Tydzień Konstancji” Olga Masiuk, Ewa Stiasny, Dwie Siostry

Klimat książki tworzą również minimalistyczne, ale pełne treści ilustracje Ewy Stiasny. Przypominają cienie, sylwetki i kształty wyłaniające się gdzieś z mroku i doskonale dopowiadają treść.

Prosta, wiarygodna narracja pełna zabawnych scenek, charakterystycznych ciepłych postaci sprawia, że książka czyta się sama i świetnie nadaje się do wspólnej lektury nawet z młodszymi dziećmi. Z naszych rodzinnych lektur pamiętam jednak, że jednemu ze słuchaczy trochę przeszkadzał nieco przesłodzony sposób mówienia głównej bohaterki. Nie do końca się z tym zgadzam, ale obowiązek recenzencki wymaga, bym o tym wspomniała. Z dużym uznaniem zaś spotkały się zabawne słowne przekształcenia, przejęzyczenia, językowe łamańce.

Historia Konstancji pokazuje przede wszystkim, że mimo różnego sposobu doświadczania świata wszyscy, niezależnie od naszej sprawności, jesteśmy tacy sami. Marzymy, lubimy dobre jedzenie, chcemy być akceptowani i samodzielni, tęsknimy za bliskimi, przeżywamy śmierć naszych zwierzaków. Jesteśmy po prostu ludźmi. 

Książki szukajcie w bibliotekach.

TYDZIEŃ KONSTANCJI
Tekst: Olga Masiuk
Ilustracje: Ewa Stiasny
Wydawnictwo: Dwie Siostry
Data wydania: 2008
Oprawa: twarda
Liczba stron: 132
Format / forma: kieszonkowa
Sugerowany wiek: 6+
„O chłopcu, który ujarzmił wiatr”, czyli siła charakteru

21 października

„O chłopcu, który ujarzmił wiatr”, czyli siła charakteru


Książkę „O chłopcu, który ujarzmił wiatr” wydawca określa jako połączenie biografii i powieści przygodowej. Nie do końca odpowiada to prawdzie. Mamy raczej do czynienia z autobiografią, która w wielu miejscach zbliża się do zaangażowanego społecznie quasi-reportażu. Prawdziwa historia chłopca, który po prostu mimo przeciwności realizował swoje marzenie, to także opowieść o realiach życia w biednej wiosce w Malawi na przełomie XX i XXI wieku, przejmująca kronika klęski głodu, to wreszcie kopalnia wiedzy z zakresu podstaw techniki i fizyki.




William Kamkwamba - główny bohater i jednocześnie narrator - to postać prawdziwa, utalentowany technicznie chłopiec z ubogiej afrykańskiej rodziny, który pewnego dnia odkrył, że nauka tłumaczy świat i może zmieniać lub chociaż ułatwiać życie. Od tej chwili marzył, by zostać naukowcem. Niestety, pochodzenie, bieda, klęska głodu, brak środków, by opłacić czesne w i tak dość kiepskiej szkole, spowodowały, że droga do realizacji tego celu była długa i kręta. Oczywiście zakończyła się sukcesem, co bystry czytelnik będzie wiedział już przed lekturą (ten tytułowy spoiler). Istotny jest jednak nie punkt dojścia, ale wszystko to, co wydarzyło się po drodze. Wyjątkowa determinacja, żądza wiedzy, pracowitość, przekonanie o słuszności i realności własnych pomysłów, drobna pomoc kilku przyjaciół i cała seria zbiegów okoliczności, które wcale nie wynikały z czystego przypadku, ale stanowiły efekt wcześniejszych działań. Historia Williama, który dosłownie ze śmieci stworzył turbinę wiatrową i podarował swoim bliskim prąd i niezależność, zaskakuje, motywuje i budzi podziw.

Przeraża Afryka widziana oczami dziecka. Trudna, surowa, bezwzględna, tak różna od naszej komfortowej europejskiej rzeczywistości. Tu nauka współistnieje z magią, nowoczesność z zabobonem. Tu nadal wierzy się w klątwy, wykształcenie jest rzeczą rzadką. Okazuje się, że dostęp do wody, elektryczności wcale nie jest tak powszechny i oczywisty. Niby zdajemy sobie z tego sprawę, niby wiemy, ale kto z nas rozumie, co jeszcze wcale nie tak dawno oznaczał na polskiej wsi przednówek? William zrozumiałby, gdyż on, jego rodzina, sąsiedzi, większość kraju wciąż żyją w cyklu od zbiorów do zbiorów, który tak łatwo może się załamać. O tym też opowiada ta książka, o klęsce głodu i o tym, jak destrukcyjny dla całej społeczności jest brak dostępu do żywności. Nawet ci, którzy przeżyli, przez lata muszą się mierzyć z jej skutkami. Jak William.

Tym jednak, co najbardziej uderzyło mnie w historii chłopca, tym, co wydaje się być najbardziej aktualne, jest podejście do rzeczy, do zasobów, które najlepiej oddaje poniższy cytat: „Tam, gdzie reszta świata widzi śmieci, Afryka widzi surowce wtórne. Gdzie świat widzi odpady, Afryka widzi odrodzenie.” To właśnie z wysypiska, złomowiska chłopiec pozyskuje części do swych konstrukcji. Nie ma środków, by je kupić, rozgląda się więc wokół siebie. Kombinuje, przetwarza, daje temu, co zepsute, wyrzucone, zbędne, drugie życie. Owszem, motywuje go bieda, a nie troska o stan planety, nie zmienia to jednak przesłania, że można, że śmietnik to wielkie składowisko materiałów, które aż proszą się o ponowne wykorzystanie.

Cieszy również wielokrotnie podkreślana rola niedużej wiejskiej biblioteki, w której William, zmuszony do rezygnacji z klasycznej, szkolnej edukacji, samodzielnie zdobywa wiedzę. To tam, dzięki książkom, znajduje potwierdzenie własnych doświadczeń, weryfikuje swoje pomysły. Stamtąd czerpie inspiracje.

Nie lubię biografii, w których zastosowano pierwszoosobową narrację. Wolę ten złudny obiektywizm, szerszą perspektywę możliwą tylko wtedy, gdy opowiadacz znajduje się trochę z boku historii. Tym razem jednak konwencja się sprawdza, autorom, Williamowi Kamkwambie i Bryanowi Mealerowi, udało się uniknąć pułapki braku dystansu. Chłopiec podchodzi do swoich dokonań dość krytycznie, choć zawsze jest przekonany, że ma rację, że obrał słuszny kierunek. Opisuje nie tylko swoje sukcesy, ale i porażki, także te osobiste. Zyskuje przy tym na wiarygodności.

Trochę zawodzi konstrukcja książki, która stanowczo powinna skończyć się wcześniej. Niepotrzebnie w głównej narracji pojawiły się końcowe wyliczenia, podsumowania, plany na przyszłość. Aż prosi się, by ta część została wyodrębniona choćby w epilogu. Zabrakło po prostu wyraźnej kropki nad i, zdania, wydarzenia, które wieńcząc dzieło, zostałoby z czytelnikiem na dłużej.


„O chłopcu, który ujarzmił wiatr” opowiada historię, która nie tylko uczy, ale i wzrusza, szczególnie gdy czytelnik uświadomi sobie, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. I choć momentami odrobinę nudziły mnie drobiazgowe opisy poszczególnych projektów, tych wszystkich turbin i innych konstrukcji, postać samego chłopca, jego siła, determinacja, nieustająca wiara w przyszłość i przejmujące opisy afrykańskich realiów naprawdę dawały mi sporo czytelniczej satysfakcji. To zaskakująco aktualna pozycja nie tylko dla rówieśników głównego bohatera, ale i dla nieco starszych odbiorców. (12+)


O CHŁOPCU, KTÓRY UJARZMIŁ WIATR
Tekst: Wiliam Kamkwamba, Bryan Mealer
Tłumaczenie: Katarzyna Iwańska
Wydawnictwo: Edgar
Seria: Kapitan Nauka
Data wydania: 2019
Oprawa: miękka
Liczba stron: 296
Format / forma: klasyczna książka
Sugerowany wiek: 12+


„Zwierzaki cudaki”, „Zwierzaki zwyklaki”, czyli (nie)adekwatność tytułów

09 października

„Zwierzaki cudaki”, „Zwierzaki zwyklaki”, czyli (nie)adekwatność tytułów



„Zwierzaki cudaki” mieszkają z nami od dawna, „Zwierzaki zwyklaki” dołączyły do naszej domowej biblioteczki kilka miesięcy temu. Tworzą świetną, uzupełniającą się parę, choć mamy drobny kłopot z adekwatnością tytułów. Nie wszystkie cudaki są aż tak cudaczne, nie wszystkie zwyklaki są aż tak zwykłe. Wszystkie za to są jedyne w swoim rodzaju, po prostu niesamowite.


„Zwierzaki cudaki”, „Zwierzaki zwyklaki” Bibi Dumon Tak, Fleur van der Weel. Wydawnictwo Dwie Siostry


Przyroda to fascynujący temat, o którym można pisać na tysiąc sposobów. Poważnie lub zabawnie, skupiając się na szczegółach lub kreśląc ogólny rys, systematycznie lub podając przypadkowe fakty, nudno lub wciągająco. Bibi Dumon Tak zdecydowała się na formę gawędy. W każdym z krótkich rozdziałów snuje opowieści o kilku wybranych ciekawostkach dotyczących poszczególnych zwierząt. Taka formuła to strzał w dziesiątkę. Anegdota zawsze jest atrakcyjna, skupia uwagę nawet najbardziej opornego czytelnika, wciąga.


„Zwierzaki cudaki”, „Zwierzaki zwyklaki” Bibi Dumon Tak, Fleur van der Weel. Wydawnictwo Dwie Siostry

W sumie w obu tomikach znajdziemy aż osiemdziesiąt gatunków mniej i bardziej znanych przedstawicieli fauny scharakteryzowanych w nieoczywisty, zabawny sposób. Autorka nie koncentruje się na ogólnie znanych faktach, ale sięga głębiej. Z całej masy danych wybiera to, co intrygujące, inne. W jej ujęciu nie tylko cudaki zgodnie z nazwą zaskakują. Zwyklaki również. Czy zdajecie sobie sprawę, że stonogi oddychają skrzelami ukrytymi w tylnych odnóżach, a śledzie rozmawiają ze sobą, puszczając bąki?

„Zwierzaki cudaki”, „Zwierzaki zwyklaki” Bibi Dumon Tak, Fleur van der Weel. Wydawnictwo Dwie Siostry

Ziemska fauna to świat zapierający dech w piersiach. Tak różnorodny, że czasami wydaje się aż niemożliwy. Tutaj rządzi instynkt przetrwania gatunku, czyli miłość, namiętność w różnych wydaniach. Niektórzy na udany związek muszą solidnie zapracować, jak choćby altannik, inni mogą liczyć na bezinteresowną pomoc całego stada (te przemiłe surykatki) lub żyją w społeczności, w której rządzą pieszczoty (te bonobo). Podziw budzi wierność niektórych par i bezgraniczne zaufanie. Któżby bowiem dał się partnerowi zamurować za życia jak samiczka dzioborożca wielkiego. Niestety często zdarza się, że miłość oznacza śmierć. Cóż, życie.

„Zwierzaki cudaki”, „Zwierzaki zwyklaki” Bibi Dumon Tak, Fleur van der Weel. Wydawnictwo Dwie Siostry


Bywa jednak, że dziwne zwyczaje zwierząt budzą grozę. Opis związku pani matronicy z panem matronicą przyprawia o gęsią skórkę. Nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby spotkać na swojej drodze strzela bombardiera, wampira czy natknąć się w morskich głębinach na wyjątkowo cierpliwego pożeracza czarnego lub w pobliskim jeziorze na pospolitego szczupaka. Węgorza elektrycznego lepiej unikać nawet po jego śmierci. Niby martwy, a wciąż groźny, gdyż może porazić prądem.
Dodajmy również, że autorka nie ucieka od jakże lubianej przez młodszych tematyki fekalnej. Kupa czasami stanowi wręcz fundament życia, a dowody znajdziecie oczywiście w tych książkach.

„Zwierzaki cudaki”, „Zwierzaki zwyklaki” Bibi Dumon Tak, Fleur van der Weel. Wydawnictwo Dwie Siostry


Autorka próbuje zaangażować czytelnika, zwraca się do niego bezpośrednio, zadaje mu pytania. To duży atut tej pozycji. Prosty, wręcz potoczny język, ogrom humoru sprawiają, że nawet najbardziej trudne zagadnienia wchodzą do głowy same. Dlaczego na moich lekcjach biologii nauczyciele nie opowiadali w ten sposób? Dlaczego? Niestety, w drugim tomiku w kilku miejscach zdarzają się niefortunne sformułowania, na przykład pindrzenie się.


„Zwierzaki cudaki”, „Zwierzaki zwyklaki” Bibi Dumon Tak, Fleur van der Weel. Wydawnictwo Dwie Siostry

Ciekawym zabiegiem są pojawiające się na kolejnych stronach gdzieś na marginesie dodatkowe informacje o omawianych zwierzakach. Z jednej strony trochę utrudniają one lekturę (to punkt widzenia dorosłej zrzędy), z drugiej jednak uatrakcyjniają ją, pomagają lepiej zapamiętać ciekawostki. Skłaniają do zadawania pytań typu Czy pamiętasz?. Dzieciaki to lubią.

„Zwierzaki cudaki”, „Zwierzaki zwyklaki” Bibi Dumon Tak, Fleur van der Weel. Wydawnictwo Dwie Siostry


Rzucające się w oczy, wręcz fluorescencyjne okładki nie zapowiadają tego, co kryje się wewnątrz książki. To piękne, minimalistyczne linoryty autorstwa Fleur van der Weel. Czarno-białe, na pierwszy rzut oka przypominają ilustracje w starych atlasach przyrodniczych. Przyjrzyjcie się jednak dokładniej, a dostrzeżecie pełne humoru scenki rodzajowe z opisywanymi zwierzakami w roli głównej.

„Zwierzaki cudaki”, „Zwierzaki zwyklaki” Bibi Dumon Tak, Fleur van der Weel. Wydawnictwo Dwie Siostry


Wydawca rekomenduje obie pozycje czytelnikom powyżej 7. roku życia. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, by eksplorować świat niezwykłych i zwykłych zwierząt  ze starszymi przedszkolakami, jeśli wiedzą już to i owo o rozmnażaniu i łańcuchu pokarmowym, nie boją się potworów, a ich rodzice nie rumienią się, czytając o seksualności ślimaka czy słysząc straszne słowo siusiak. Na przykład ze szczoteczkami. Do wymiatania. Zdziwieni? Takich ciekawostek znajdziecie w tych książkach naprawdę sporo.

ZWIERZAKI CUDAKI
Tekst: Bibi Dumon Tak
Ilustracje: Fleur van der Weel
Tłumaczenie: Jadwiga Jędryas
Wydawnictwo: Dwie Siostry
Data wydania: 2011
Liczba stron: 88
Oprawa: twarda
Format/forma: mini
Sugerowany wiek: 7+ (według wydawnictwa), Mamobab czytał z 5-latką i był szał


ZWIERZAKI ZWYKLAKI
Tekst: Bibi Dumon Tak
Ilustracje: Fleur van der Weel
Tłumaczenie: Jadwiga Jędryas
Wydawnictwo: Dwie Siostry
Data wydania: 2019
Liczba stron: 92
Oprawa: twarda
Format/forma: mini
Sugerowany wiek: 7+

Copyright © 2017 Mamobab czyta