„Mała biała rybka” kontra „Swimmy”, czyli samotność, bezkres oceanu i siła wspólnoty

29 stycznia

„Mała biała rybka” kontra „Swimmy”, czyli samotność, bezkres oceanu i siła wspólnoty


„Mała biała rybka” Guido van Genechten, Mamania, „Swimmy” Leo Lionni, Tatarak

Ocean to miejsce równocześnie fascynujące i przerażające. Piękne, ale i niebezpieczne. Jego bezkres onieśmiela i intryguje. Kusi przygodą, odstrasza ryzykiem. Pociąga tajemnicą, ale jednocześnie budzi lęk przed nieznanym. Jak świat z perspektywy dziecka. Nie dziwi więc, że motyw zagubienia się w morskich odmętach jest tak często eksplorowany w sztuce przeznaczonej dla najmłodszych. Wszyscy pamiętamy choćby historię Nemo, małego błazenka, i jego ojca, który wytrwale poszukiwał zaginionego syna.

Dziś dwie książki, których bohaterami są także małe rybki tak jak Nemo samotnie przemierzające niezmierzone przestrzenie oceanu. Każda inna i przeznaczona dla odmiennego odbiorcy. Prosta historia obrazkowa dla najmłodszych „Mała biała rybka” opowiedziana słowem i obrazem przez Guida van Genechtena i poetycki „Swimmy” Leo Lionniego dla bardziej zaawansowanych, co najmniej trzyletnich czytelników.

„Mała biała rybka” Guido van Genechten, Mamania

„Mała biała rybka” to nieskomplikowana historyjka dla najnajów wykorzystująca dość popularny motyw poszukiwania zagubionej mamy przez dziecko. Klasyka. Rybi maluch rozkładówka po rozkładówce spotyka kolejnych mieszkańców oceanu, uważnie się im przygląda, po czym stwierdza, że dany osobnik to jednak nie mama. I tak aż do szczęśliwego zakończenia.

Historia, choć nam może wydawać się dość banalna, trochę ponadrocznemu maluchowi naprawdę dostarczy wielu emocji. Wspólne poszukiwanie zaginionej mamy wraz z małą rybką po prostu wciąga, a zastosowanie powtarzających się pytań dodatkowo zwiększa zaangażowanie dziecka. „Mała biała rybka” Guido van Genechten, Mamania

Przy okazji, niepostrzeżenie młody czytelnik poznaje nazwy morskich stworzeń i uczy się rozpoznawania kolorów. Każdy bowiem z bohaterów reprezentuje inną barwę. Spotykamy czerwonego kraba, pomarańczową rozgwiazdę, żółtego ślimaka, zielonego żółwia, fioletową ośmiornicę. Niestety, teoretyczna niebieskość wieloryba wzbudziła w naszym domu wątpliwości - odcień dobrany został nieco niefortunnie i za bardzo wpada w fiolet.

„Mała biała rybka” Guido van Genechten, Mamania

Dodatkowy atut to wyraziste barwy. Nietypowo autor wybrał czarne tło, z którym dobrze kontrastują nasycone kolory. Szkoda tylko, że nie zdecydowano się na zastosowanie twardych stron, które na pewno spotkałyby się z uznaniem potencjalnych odbiorców lektury.
„Mała biała rybka” Guido van Genechten, Mamania

„Swimmy” to z kolei lektura dla bardziej wyrobionych czytelników, którzy nazwy kolorów mają w małym palcu. Bardziej abstrakcyjna, miejscami poetycka dotyka znacznie poważniejszych problemów, o których jednak mówi w czytelny sposób.
„Swimmy” Leo Lionni, Tatarak

Przede wszystkim tytułowy Swimmy traci swą rodzinę, bo tak można określić ławicę, w bardziej dramatycznych okolicznościach, zgodnych z prawami natury, wpisanych w cykl życia i śmierci. Szybszy, sprawniejszy niż reszta rybek, jako jedyny zdołał uciec przed paszczą tuńczyka. Został sam. Jak palec. Smutny i przerażony w bezkresnym oceanie.
„Swimmy” Leo Lionni, Tatarak

Swimmy nie szuka swej ławicy, gdyż wie, jaki los ją spotkał. Powoli jednak poznaje morskie tajemnice, mieszkańców podwodnego świata. Podziwia piękno głębin. Obserwuje, uczy się i w końcu trafia do nowej rodziny takiej jak ta, którą utracił. Bogatszy o nowe doświadczenia, mądrzejszy.
„Swimmy” Leo Lionni, Tatarak

Swimmy to wielowymiarowa opowieść o tym, że nawet dramatyczna przeszłość nie musi determinować przyszłości, że rozpamiętywanie ran nic nie zmieni. Mała rybka musi, czy tego chce, czy nie, przezwyciężyć swoje lęki i po prostu iść do przodu. Ale nie tylko. Historia ta udowadnia też, że odmienny nie oznacza gorszy. Nasze unikatowe cechy możemy zaoferować innym, by także mogli z nich skorzystać. Tylko działanie w grupie daje szansę na sukces, na przetrwanie i gwarantuje bezpieczeństwo. Lubię również wszechobecną w tekście zwykłą afirmację piękna świata. Mimo zagrożeń, mimo przejmującej samotności. Bardziej doświadczony czytelnik z kolei w końcowych scenach odnajdzie metaforę świadomego, odpowiedzialnego i po prostu mądrego przywództwa.
„Swimmy” Leo Lionni, Tatarak

Lionni oszczędnie używa tekstu. Każde słowo jest tu przemyślane, konkretne. Większość kontekstu niezbędnego do interpretacji historii dostarczają ilustracje. Nietypowe, rozmyte kształty bez wyraźnych konturów uzyskano poprzez zastosowanie pieczątek, odcisków gąbek, rozmazanych akwareli. Wszystko tu zaskakuje nieoczywistością, czerwone rybki przypominają z daleka małe serca, meduzy wyglądają jak najprawdziwsze galaretki, pojawiają się landrynkowe lasy i różowe palmy ukwiałów. Sceneria zadziwia swą onirycznością. To właśnie te niepowtarzalne, magiczne obrazy tworzą poetycki nastrój.
„Swimmy” Leo Lionni, Tatarak

„Mała biała rybka” to dobra propozycja dla najmłodszych. Bez wątpienia roczne, dwuletnie dzieci polubią zarówno prosty, choć pełen emocji dostosowanych do ich wieku tekst i wciągającą historię, jak i wyraziste, dość oryginalne ilustracje. Dodatkowy plus to walor edukacyjny - odrobina wiedzy o morzach i kolorach. Ciekawe połączenie. Co więcej, książka ta stanowi część całkiem rozbudowanego cyklu, w którym znajdziecie jeszcze następujące tomy:
👉„Co umie mała biała rybka”, czyli opowieść o tym, że w każdym z nas drzemie jakiś talent
👉„Mała biała rybka liczy do 11”
👉„Mała biała rybka ma wielu przyjaciół”
👉„Mała biała rybka ma urodziny” 

„Swimmy” to pozycja niezwykła. Pięknym, zapadającym w pamięć ilustracjom towarzyszy mądry, pełen magii tekst. Mimo że wielowymiarowy, możliwy do odczytania na kilku poziomach, zrozumiały już dla przedszkolaków. Momentami liryczny, w kilku miejscach dramatyczny, zawsze budzący emocje i zmuszający do myślenia. Nie dziwi, że „Swimmy” na stałe wszedł do kanonu literatury dziecięcej. Choć polscy czytelnicy mogli poznać przygody małej rybki dopiero niedawno (2016), książka swoje pierwsze wydanie miała w latach 60. ubiegłego wieku.

MAŁA BIAŁA RYBKA
Tekst i ilustracje: Guido van Genechten
Tłumaczenie: Iwona Mączka
Wydawnictwo: Mamania
Data wydania: 2015
Oprawa: twarda, niestety miękkie wnętrze
Liczba stron: 24
Format/forma: midi
Sugerowany wiek: 1+


SWIMMY
Tekst i ilustracje: Leo Lionni
Tłumaczenie: Monika Perzyna
Wydawnictwo: Tatarak
Data wydania: 2016
Oprawa: twarda
Liczba stron: 36
Format/forma: midi
Sugerowany wiek: 3+


„Atlas mitów”, czyli włochaci ludzie, rogate węże i gadające rzeki

25 stycznia

„Atlas mitów”, czyli włochaci ludzie, rogate węże i gadające rzeki



Atlas okazuje się być bardzo pojemną formułą. Porządkuje wiedzę, pozwala przedstawić ją w klarowny i przejrzysty sposób. Może przytłaczać wielkością (zazwyczaj dominuje format gigant), nie onieśmiela jednak, nie zarzuca na wstępie tysiącem szczegółowych informacji. Pokazuje jakiś wybrany wycinek rzeczywistości, fragment wiedzy z lotu ptaka, czytelnik zyskuje ogólny pogląd i to on sam decyduje, czy warto poświęcić trochę więcej uwagi prezentowanej tematyce. Palcem po mapie wcale nie musi przy tym oznaczać jedynie odkrywania nowych lądów, miast, rzek i masywów górskich. Poznawać można niemal wszystko. Duchy i zjawy, historię, kulturę i zwyczaje, a także prastare legendy i wierzenia.

W dosłownie olbrzymim „Atlasie mitów” Thiago de Moraes zabiera małych czytelników w niezwykle zajmującą podróż po dwunastu mitologicznych krainach, w których mieszkają potwory, herosi i bogowie. Wciąż żywi i ci, których wyznawcy są obecni jedynie na kartach historii.
ATLAS MITÓW. POTWORY, HEROSI I BOGOWIE ORAZ MAPY DWUNASTU MITOLOGICZNYCH KRAIN, Thiago de Moraes, Nasza Księgarnia

Wędrówka zaczyna się od krainy oczywistej, przynajmniej w naszym kręgu kulturowym. Od starożytnej Grecji, pierwszego skojarzenia przeciętnego Europejczyka z hasłem mitologia. Dopiero później robi się ciekawiej. Poznajemy wierzenia Janomamów z Ameryki Południowej, Azteków i Indian z Ameryki Północnej, a także ludów Polinezji. Podróżujemy w czasie do starożytnego Egiptu. Odwiedzamy afrykańskie plemię Jorubów. Nie pominięto mitów japońskich i hinduistycznych. Nie zabrakło także panteonu naszych rodzimych bóstw słowiańskich, a także historii irlandzkich i nordyckich. To wszystko na zaledwie dziewięćdziesięciu sześciu stronach.
ATLAS MITÓW. POTWORY, HEROSI I BOGOWIE ORAZ MAPY DWUNASTU MITOLOGICZNYCH KRAIN, Thiago de Moraes, Nasza Księgarnia

Mimo bogatej treści nie ma tu w ogóle bałaganu. Cała książka podzielona została konsekwentnie na przejrzyste sekcje. Najpierw strona wstępu z krótką charakterystyką omawianej później mitologii i geograficznym jej umiejscowieniem. Potem wielka rozkładówka z ogromną mapą przedstawiającą wyobrażenie świata w danej kulturze. Piętra, dyski, wieże, wyspy, góry, gigantyczne żółwie, a na tym wszystkim umieszone sylwetki wybranych postaci - bogów, półbogów, herosów. Wokół grafiki zaś krótkie, jedno- lub dwuzdaniowe charakterystyki omawianych bohaterów, trochę powierzchowne, czasami uwypuklające jakąś wcale nie najważniejszą cechę.
ATLAS MITÓW. POTWORY, HEROSI I BOGOWIE ORAZ MAPY DWUNASTU MITOLOGICZNYCH KRAIN, Thiago de Moraes, Nasza Księgarnia

Na kolejnych stronach przedstawiono przykładowe opowieści, legendy w dość uproszczonej, dostosowanej do percepcji dziecka wersji i wybrane ciekawostki, często w postaci czytelnych wypunktowań. Co więcej, na założonego dziecięcego odbiorcę wyraźnie wskazuje podkreślony morał, nauka, wniosek z danej historii wynikający. Cały blok kończy część Stworzenia i artefakty, która zawiera dokładnie to, co sugeruje tytuł - portrety dodatkowych postaci, magicznych narzędzi, potraw o wyjątkowych mocach. Przyznam szczerze, że wybór czasami był nieco zaskakujący.

Często stosowane są również porządkujące treść odnośniki i wyliczenia.
ATLAS MITÓW. POTWORY, HEROSI I BOGOWIE ORAZ MAPY DWUNASTU MITOLOGICZNYCH KRAIN, Thiago de Moraes, Nasza Księgarnia




















Trudno pisać o starożytnych mitach, całkowicie pomijając okrutne i przerażające sceny. Nie da się. Autorowi jednak całkiem sprawnie udała się niemal niemożliwa sztuka przystosowania brutalnych czasami treści do dziecięcej wrażliwości. Częściowo to zasługa lekkiej, uproszczonej formy, częściowo wszechobecnego humoru osłabiającego wydźwięk najbardziej drastycznych wątków. Przykładowo informując czytelnika o azteckich ofiarach z ludzi, z jednej strony podano dość konkretną, kulturową i religijną motywację tego obyczaju, z drugiej dość dowcipnie skomentowano zwyczaje bogów i ludzkie o nich wyobrażenia. Granica dobrego smaku nie została przy tym przekroczona.
ATLAS MITÓW. POTWORY, HEROSI I BOGOWIE ORAZ MAPY DWUNASTU MITOLOGICZNYCH KRAIN, Thiago de Moraes, Nasza Księgarnia

Początkowo, szczególnie po lekturze rozdziału poświęconego Słowianom, krytycznie podeszłam do zbytnich uogólnień, nieuwzględniania wewnętrznego zróżnicowania omawianych kultur. Choćby baśń o Wasylisie nie charakteryzuje całego, niezwykle bogatego świata Słowian. Zarówno autor, jak i wydawca zdają sobie sprawę z tych ograniczeń, co wyraźnie zaznaczają już we wstępie. Książka nie ma bowiem na celu objaśnienia każdego aspektu danej cywilizacji. To jedynie punkt wyjścia do dalszych poszukiwań. Przy takim ujęciu to, co uznawałam za wadę, staje się zaletą tej pozycji. Znajdź punkt zaczepienia, barwną inspirację i drąż, szukaj, dociekaj. Im ich więcej, tym lepiej.
ATLAS MITÓW. POTWORY, HEROSI I BOGOWIE ORAZ MAPY DWUNASTU MITOLOGICZNYCH KRAIN, Thiago de Moraes, Nasza Księgarnia

ATLAS MITÓW. POTWORY, HEROSI I BOGOWIE ORAZ MAPY DWUNASTU MITOLOGICZNYCH KRAIN, Thiago de Moraes, Nasza Księgarnia

Atlas mitów to typowe tomiszcze do czytania w pozycji półleżącej. Ciężkie, średnio wygodne nie różni się niczym od klasycznych atlasów geograficznych. Forma ta jednak zachęca do eksplorowania map, odnajdywania na nich różnych szczegółów i szczególików. To raczej nie jest lektura na raz, a raczej książka, którą czyta się wciąż, na wyrywki. Pozycja, która wymaga wysiłku. Także fizycznego, gdyż mapy przedstawiono zarówno w pionie, jak i w poziomie i najzwyczajniej w świecie książkę trzeba czasami odwrócić.

ATLAS MITÓW. POTWORY, HEROSI I BOGOWIE ORAZ MAPY DWUNASTU MITOLOGICZNYCH KRAIN, Thiago de Moraes, Nasza Księgarnia

Dodatkowo całkiem ciekawe ilustracje dzięki zastosowanej przygaszonej kolorystyce świetnie współtworzą atlasowy klimat. Surowe, trochę przerysowane, często zabawne raczej wywołują uśmiech niż przerażają. Spójrzcie na chatkę Baby Jagi na kurzych nóżkach. Wygląda tak, jakby chciała uciec z książki.

ATLAS MITÓW. POTWORY, HEROSI I BOGOWIE ORAZ MAPY DWUNASTU MITOLOGICZNYCH KRAIN, Thiago de Moraes, Nasza Księgarnia

Wielki plus przyznaję za wieńczący całą książkę rozdział zawierający poprawną wymowę często bardzo egzotycznych nazw. Konia z rzędem temu, kto potrafi prawidłowo wypowiedzieć choćby azteckie imiona bóstw. Centzonhuitznahuac. Huitzilopochtli. Hochiquetzal.

ATLAS MITÓW. POTWORY, HEROSI I BOGOWIE ORAZ MAPY DWUNASTU MITOLOGICZNYCH KRAIN, Thiago de Moraes, Nasza Księgarnia

Czy to książka uniwersalna, która zainteresuje bardziej zaawansowanych czytelników, starszą młodzież i dorosłych? Szczerze mówiąc, nie wiem. Części poświęcone całkowicie mi nieznanym wierzeniom i narodom/plemionom naprawdę mnie zaciekawiły, ale dotyczyły one kultur, o których wiedziałam bardzo mało lub w ogóle nic. Jak dziecko rozpoczynające swoją przygodę z mitologią. Fragmenty odnoszące się do bliskich nam tradycji (starożytna Grecja, Skandynawia, Słowiańszczyzna) wydawały mi się zbyt uproszczone, za oczywiste, zupełnie niepogłębione. Oczywiście z punktu widzenia dorosłego. Z perspektywy sześcio-, siedmio-, a nawet dziesięciolatka wszystko to wydaje się nowe, zajmujące i bardzo wciągające. Domowy tester potwierdza i szczególnie poleca mitologię nordycką - odrobinę znaną, wystarczająco egzotyczną. Od niej właśnie zaczął lekturę.
ATLAS MITÓW. POTWORY, HEROSI I BOGOWIE ORAZ MAPY DWUNASTU MITOLOGICZNYCH KRAIN, Thiago de Moraes, Nasza Księgarnia

Ogień, powodzie i jaguary, czarodziejskie ptaki, wampiry, wilkołaki i zmiennokształtni, włochaci ludzie, rogate węże, gadające rzeki i walczące małpy, wybuchające jajka, olbrzymy i krasnoludy. I setki innych niesamowitych magicznych stworzeń i przedmiotów, dziesiątki wciągających opowieści w niczym nieustępujących współczesnym historiom fantastycznym. Nieustające źródło inspiracji i klucz do zrozumienia dzisiejszej kultury. Warto wiedzieć, że Thor to nie owoc wyobraźni scenarzystów Marvella.

Największą jednak zaletą tej publikacji, czymś, co wyróżnia ją spośród innych pozycji poświęconych mitom, jest uwzględnienie bardzo egzotycznych kultur. Tych, o których niemal nic nie wiemy. Ba, często nie zdajemy sobie sprawy, że istniały/istnieją. To chyba jedyna książka dla młodszego czytelnika, w której przeczytamy choćby o Jorubach czy Janomamach.


Dodatkowo wydawnictwo przygotowało specjalne karty zabaw, które możecie pobrać ze strony wydawnictwa Nasza Księgarnia. O tu!



ATLAS MITÓW. POTWORY, HEROSI I BOGOWIE ORAZ MAPY DWUNASTU MITOLOGICZNYCH KRAIN
Tekst i ilustracje: Thiago de Moraes
Tłumaczenie: Anna Nowak
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Data wydania: 2018
Liczba stron: 96
Oprawa: twarda
Format/forma: gigantyczne maksi
Sugerowany wiek: 6-10 lat



„Moja mama, mój tata”, czyli zwykły tandem doskonały

16 stycznia

„Moja mama, mój tata”, czyli zwykły tandem doskonały



Czy można zauroczyć się książką, widząc tylko jedną rozkładówkę gdzieś na internetowych stronach? Oczywiście, że tak! Dwie strony, dwa rysunki, dwa zdania i zostałam kupiona. 

Picturebook (podobno dla najmłodszych) pod w sumie niewyszukanym tytułem „Moja mama, mój tata” po prostu musiałam mieć. Tu i teraz. W całości. Nie zawiodłam się. Tekst Małgorzaty Swędrowskiej w połączeniu z ilustracjami Joanny Bartosik to rzecz kompletna, trafna, pełna niewymuszonego humoru, inteligentna książka obrazkowa pokazująca codzienność rodziny w zwykły, mądry i czuły sposób.
„Moja mama, mój tata”, Małgorzata Swędrowska, Joanna Bartosik, Wydawnictwo Wytwórnia


Już okładka sygnalizuje podejście autorek do tematu. Tandem, na którym jedzie i mama, i tata, czyli drużyna doskonała, to symbol bardzo czytelny. Każde na swoim siodełku, ale razem. Konsekwentnie w całej książce i w samym tekście, i w obrazie wykorzystywane są takie właśnie łatwo interpretowalne środki stylistyczne. Grę z frazeologią, łączliwością semantyczną podkreśla odpowiednio dobrana grafika, która albo wzmacnia, albo wywraca do góry nogami nasze pierwsze skojarzenia. Autorki wydobywają na wierzch wieloznaczność, bawią się nią w doskonały i zrozumiały dla najmłodszych sposób. Te językowe przekształcenia czasami śmieszą, innym razem zmuszają do refleksji. Nigdy zaś nie pozostawiają czytelnika obojętnym.

„Moja mama, mój tata”, Małgorzata Swędrowska, Joanna Bartosik, Wydawnictwo Wytwórnia
Mama i tata przedstawieni zostali z perspektywy dziecka, uważnego obserwatora, którego spostrzeżenia zaskakują trafnością i przenikliwością. Zwykłe czynności urastają do heroicznych czynów, choć rodzice czasami nie zdają sobie sprawy ze swych superbohaterskich mocy. Innym razem mama i tata to po prostu normalni ludzie, trochę zakręceni, czasami zmęczeni. Nie są doskonali, ale są najważniejsi. Starają się. Jak w życiu, jak co dnia. „Moja mama goni. Mój tata ucieka.” „Moja mama znika. Mój tata szuka.”

„Moja mama, mój tata”, Małgorzata Swędrowska, Joanna Bartosik, Wydawnictwo Wytwórnia
Prosta forma współgra z przyjaznym światem, w którym nie znajdziemy tradycyjnych podziałów na męskie i kobiece czynności. Mama i tata robią wszystko, tata gotuje zupę, mama lepi pierogi, tata przenosi góry (prania), mama maluje tęczę, pranie wywieszając. Rodzice to jeden organizm, działający wspólnie. Obydwoje kręcą dzielnie pedałami, by wprawić tandem w ruch. Nikt nie naciska mocniej, każdy robi to na swój sposób.

„Moja mama, mój tata”, Małgorzata Swędrowska, Joanna Bartosik, Wydawnictwo Wytwórnia

Po pobieżnym przekartkowaniu książki odniosłam wrażenie, że to portret pewnej konkretnej rodziny. Takiej fajnej, nowoczesnej. Jednak ilustracje pokazują jeszcze coś innego, niosą dodatkowy, uniwersalny przekaz ukryty w różnorodności. Poszczególne rozkładówki są jak fotografie. Każda z nich przedstawia inną parę rodziców, których łączy pojawiające się na ostatniej stronie przesłanie, spinające klamrą cały tekst: „Moja mama i mój tata są dla mnie całym światem.” 

„Moja mama, mój tata”, Małgorzata Swędrowska, Joanna Bartosik, Wydawnictwo Wytwórnia

Dziecięcy punkt widzenia ukrywa się już w samej formie książki. Proste zdania, przypominające podpisy pod zdjęciami w rodzinnym albumie i lekko rozmazane, celowo niedokładne jak spod ręki dziecka, zabawne rysunki tworzą jedną spójną całość i tylko razem mają sens.


„Moja mama, mój tata”, Małgorzata Swędrowska, Joanna Bartosik, Wydawnictwo Wytwórnia
„Moja mama, mój tata”, Małgorzata Swędrowska, Joanna Bartosik, Wydawnictwo Wytwórnia
Wielokrotnie podczas lektury zastanawiałam się, jakby wyglądała ta opowieść, gdyby funkcję narratora pełniło któreś z moich dzieci. Jakie moce miałabym ja, a które dzieciaki odnalazłyby w zachowaniach taty. Trochę odpowiedziała mi na to pytanie moja nastoletnia córka. Czytając książkę, komentowała każdą rozkładówkę „tak samo”, „na odwrót”, „inaczej”. Jej obserwacje - czasami sprzeczne z moimi odczuciami - momentami zaskakiwały. Rzadko mam okazję przejrzeć się w tak szczerym zwierciadle.

„Moja mama, mój tata”, Małgorzata Swędrowska, Joanna Bartosik, Wydawnictwo Wytwórnia
Jedna perspektywa dziecka. Dwa wpisane w tekst i obraz poziomy interpretacyjne. Ten najmłodszych i ten, z którym możemy skonfrontować się my, dorośli, rodzice. Pozorna prostota tej książki może sugerować, że to pozycja dla najnajów. Owszem, nic nie stoi na przeszkodzie, by czytać ją już z półtorarocznymi dziećmi. Jednak grę znaczeń, zabawę skojarzeniami, mądry przekaz docenią trochę starsi czytelnicy, co najmniej trzyletni, i ci, o których jest ta opowieść. 

MOJA MAMA, MÓJ TATA
Tekst: Małgorzata Swędrowska
Ilustracje: Joanna Bartosik
Wydawnictwo: Wytwórnia
Data wydania: 2018
Oprawa: twarda
Liczba stron: 48
Format/forma: midi
Sugerowany wiek: 2+
 „A królik słuchał” kontra „Kolorowy potwór”, czyli emocje do kwadratu

14 stycznia

„A królik słuchał” kontra „Kolorowy potwór”, czyli emocje do kwadratu

Dwie książki dla najmłodszych o emocjach i uczuciach. Podobne, ale każda z nich przekazuje trochę inne treści. „A królik słuchał” Cori Doerrfeld to pozycja bardziej do czytania, „Kolorowy potwór” Anny Llenas - bardziej do działania. Obie - do wspólnej rozmowy, do nauki trudnej sztuki rozpoznawania naszych stanów emocjonalnych i sposobów radzenia sobie z nimi, głównie z tymi kłopotliwymi i niechcianymi. Choć te chciane, pożądane także mogą zadziwić i trochę przerazić, szczególnie gdy pojawiają się pierwszy raz. W książce Doerrfeld dzieci znajdą także ciekawą i wciągającą historię, a w drugiej zabawne, nieoczywiste ilustracje.

„A królik słuchał” Cori Doerrfeld. „Kolorowy potwór” Anny Llenas, Wydawnictwo Mamania

Najprościej rzecz ujmując, „A królik słuchał” to książka o frustracji. Wyobraźcie sobie kilka sytuacji. Piszecie ważnego maila, ślęczycie kilka godzin, mozolnie wpisując liczby w tabele, cyzelujecie cały dzień wykresy w prezentacji, dodajecie ostatni składnik do ciasta i następuje krach. Totalna katastrofa. Mail ginie gdzieś pomiędzy serwerami, zamiast zapisać tabelę niechcący wciskacie klawisz 'delete', wyłączają prąd i slajdy wracają do stanu z wczoraj, a jajko okazuje się zbukiem. W takiej chwili niektórzy z nas mają ochotę siąść i płakać, inni z wściekłości zaraz eksplodują, jeszcze inni wyżywają się na najbliższej rzeczy lub siarczyście klną. Repertuar możliwych reakcji jest wręcz nieograniczony.

„A królik słuchał” Cori Doerrfeld


W takim właśnie dziwnym, niepokojącym stanie emocjonalnym znalazł się mały chłopiec. Taylor miał plan i konsekwentnie go realizował. Klocek po klocku, warstwa po warstwie budował swoje dzieło. Już kończył, już podziwiał, gdy stało się to, co najgorsze. Tragedia. Niemal idealna konstrukcja runęła.
„A królik słuchał” Cori Doerrfeld

Przychodzą zwierzęta. Takie mądre, takie doświadczone. Każde z dobrą radą, wiedzą przecież, co należy teraz czuć, zrobić, itd. Żadne nie dopuszcza Taylora do głosu. Stoją i gadają, wygłaszają. Nie słuchają. I dziwią się, że chłopiec jakoś nie wyraża zainteresowania oferowaną (niby)pomocą. Odchodzą więc po kolei i zostawiają osamotnione dziecko mierzące się z sytuacją, z którą nawet dorosły często nie potrafi sobie poradzić.


Dopiero Królik po prostu słucha, tylko i aż jest tuż obok. Pojawia się przestrzeń na myśli Taylora, na rozładowanie napięcia, na wyrzucenie z siebie emocji. Królik bowiem rozumie. Nie naucza, nie poucza i nie ocenia. Pozwala na samodzielne przeżycie wszystkich uczuć. Po kolei.
„A królik słuchał” Cori Doerrfeld


W tej krótkiej, napisanej bardzo prostym i konkretnym językiem historii, autorka doskonale oddała wszystkie najczęstsze sposoby emocjonalnego radzenia sobie z frustracją, gniewem, zwątpieniem. Te pozytywne, konstruktywne, i te, które niekoniecznie pochwalamy, ale z ich istnienia zdajemy sobie sprawę. Podoba mi się delikatne przemycenie tego problemu, nieoceniające, lecz tylko sugerujące, że odwet na bogu ducha winnym 'innym' to tak naprawdę żadne rozwiązanie.

„A królik słuchał” Cori Doerrfeld


Niezwykła relacja pomiędzy chłopcem a Królikiem pokazuje samą istotę prawdziwej przyjaźni, uczy, jak my - rodzice, opiekunowie, koledzy, będący obok, powinniśmy zachowywać się w takich momentach. Recepta jest prosta, zrozumiała już dla najmłodszych. Wystarczy być obecnym, wysłuchać, pozwolić samodzielnie przeżyć, przytulić (gdy druga strona na to pozwala) i w żadnym wypadku nie oceniać. Kluczem zawsze będzie bezwarunkowa akceptacja i zwykła, ludzka empatia.

„A królik słuchał” Cori Doerrfeld


Czytelne, dopowiadające historię ilustracje nie wyróżniają się niczym szczególnym, są po prostu sympatyczne, za to dobrze spełniają swoją funkcję i w punkt oddają emocje bohaterów. Jedynym odstępstwem - niezwykle wyrazistym na tle klasycznych w formie obrazów - są ptaki. Dziwne, niepokojące, niszczycielskie. Oszczędnie rozmieszczono na stronach zarówno tekst, jak i rysunki. Puste miejsca, strony pełne światła pozwalają zatrzymać się na chwilę, przemyśleć. Dzięki temu prostemu zabiegowi historia, choć dynamiczna, nie pędzi do przodu bez chwili przerwy. Pojawia się czas na skupienie.


„Kolorowy potwór” Anna Llenas


Kolejna pozycja „Kolorowy potwór” zgodnie z tytułem aż kipi od różnorodnych barw, aż buzuje od emocji. Nie znajdziemy tu wciągającej opowieści, to książka-wyliczanka, w której po prostu poszczególnym uczuciom przypisane są konkretne kolory. Symbolicznie, zgodnie z naszymi kulturowymi przyzwyczajeniami. Radość żółta jak słońce, smutek błękitny jak morze, złość czerwona jak ogień, strach czarny jak ciemność, spokój zielony jak natura. I to ostatnie uczucie, jeszcze nienazwane, dopiero rozpoznawane. Różowe. Koncept prosty, czytelny i dający naprawdę wiele możliwości do rozmowy, do działania, do rozmyślań o splątanym potworze, który mieszka gdzieś w nas.
„Kolorowy potwór” Anna Llenas


Pozornie w warstwie narracyjnej niewiele się tu dzieje. Dziewczynka spotyka tytułowego potwora, kłębek kolorowych nitek, miszmasz kolorowych plam. Stwór się pogubił we własnych uczuciach. Nie potrafi ich ani zidentyfikować, ani tym bardziej nazwać. Cóż, trzeba mu pomóc. 

„Kolorowy potwór” Anna Llenas


Ciekawie wygląda również warstwa graficzna książki. Plamy, kolaże, wyklejanki, nierówne kreski, mazaje, bazgroły - wszystko to przypomina prace przedszkolaków. W pozornym bałaganie panuje jednak duży porządek. Gdy pojawia się konkretne uczucie, wszystko przybiera właściwy mu kolor.

„Kolorowy potwór” Anna Llenas


Siła tej książki tkwi w jej warsztatowym potencjale. Aż się prosi, by wziąć kolorowe kredki i rysować, kreślić, poprzez barwę wyrażać to, co tkwi gdzieś w środku nas. Można również podążać za radami bohaterki książki, odnaleźć w kuchni zwykłe słoiki, mozolnie rozdzielać plątaninę nitek-uczuć i wkładać je do odpowiednich pojemników. Pomysłów na twórcze wykorzystanie koncepcji uczuć-kolorów jest mnóstwo. Nie bez powodu pozycja ta zawojowała rynek hiszpański i jest bardzo chętnie wykorzystywaną szczególnie w przedszkolach pomocą dydaktyczną. Nie dziwię się. Autorka na co dzień zajmuje się arteterapią. 

„Kolorowy potwór” Anna Llenas


Tytułowa 'kontra' w przypadku tych dwóch książek nie ma racji bytu. To różne pozycje, odpowiadające na odmienne czytelnicze i wychowawcze potrzeby. Obie traktują o emocjach, obie edukują, każda w właściwy sobie sposób. „A królik słuchał” skupia się na konkretnym uczuciu. W atrakcyjny sposób pokazuje metody jego oswojenia. To także intymna opowieść, która odkrywa przed najmłodszymi siłę pewnej szczególnej relacji - przyjaźni opartej na empatii i zrozumieniu.
Barwny, pełen życia i ekspresji „Kolorowy potwór” pozwala za to spojrzeć na emocje ogólniej, rozpoznać je, zdefiniować. A przecież odczytanie tego, co czujemy, to pierwszy, niezbędny krok do zrozumienia siebie i świata. Warto postawić go jak najwcześniej. Dzięki prostej formie zarówno językowej, jak i graficznej obie pozycje nadają się już dla najmłodszych mniej więcej 2-letnich czytelników, choć zaciekawią także dzieci w wieku przedszkolnym.


W ofercie wydawnictwa Mamania znajduje się jeszcze jedna świetna pozycja poświęcona uczuciom. To „W moim sercu. Księga uczuć” Jo Witek i Christine Roussey, nietypowy leksykon emocji, o którym pisałam już na blogu o tu

A KRÓLIK SŁUCHAŁ
Tekst i ilustracje: Cori Doerrfeld
Tłumaczenie: Zofia Raczek
Wydawnictwo: Mamania
Data wydania: 2018
Liczba stron: 40
Oprawa: twarda
Format/forma: kwadratowe midi
Sugerowany wiek: 1,5+




KOLOROWY POTWÓR
Tekst i ilustracje: Anna Llenas
Tłumaczenie: Jowita Maksymowicz-Hamann
Wydawnictwo: Mamania
Data wydania: 2018
Liczba stron: 48
Oprawa: twarda
Format/forma: kwadratowe midi
Sugerowany wiek: 1,5 +


„Bangsi”, czyli niedźwiadek, troll i wioska wikingów

10 stycznia

„Bangsi”, czyli niedźwiadek, troll i wioska wikingów


Najzimniejsza z zim. Mroźny klimat, nieskazitelnie czysty krajobraz północy. Bezkres śniegu i lodu, czyli tego, „co jest nad nami i przed nami, i z tyłu, i z prawej, i z lewej strony”. Biel wszędzie, aż po horyzont. W takiej magicznej, rzadko dziś spotykanej pod naszą szerokością geograficzną, scenerii Hubert Klimko-Dobrzaniecki umieszcza akcję trochę nietypowej opowieści „Bangsi”.

„Bangsi” Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Marcin Dopieralski, Wydawnictwo Format


Przyznam szczerze, że najbardziej w tej pozycji cenię jej wyjątkową oprawę graficzną. Minimalistyczną, pozornie prostą, a jednocześnie stylową i świetnie wpisującą się w samą opowieść. Zachwyca już sama okładka, twarda, kartonowa z wyciętymi literami tytułu, spod których prześwituje jasnoszara wyklejka ze śnieżkami. Rozczulają łagodne, zaokrąglone brzegi. Ciekawy efekt daje nietypowy szarozielony kolor czcionki. Wielka szkoda, że na okładce nie znalazło się nazwisko autorki projektu graficznego, Julity Gielzak.

„Bangsi” Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Marcin Dopieralski, Wydawnictwo Format



Dość specyficzne ilustracje Marcina Dopieralskiego dobrze oddają śnieżny, zimowy klimat tej historii. Na pełnych światła stronach nakreślone czarną kreską postaci i elementy scenografii przyciągają i dopowiadają opowieść. Wszystko wydaje się tu być miękkie, puszyste jak śnieg, dominują obłe kształty. Z wyczuciem oddane są także emocje i uczucia towarzyszące bohaterom - miłość, przywiązanie, ciekawość, niepokój. I te szczegóły! Charakterystyczne dla tamtych rejonów dachy budynków porośnięte trawą. Wzrok owcy patrzącej spode łba na pewnego wikinga. Mina Trolla w ostatecznej rozgrywce.
„Bangsi” Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Marcin Dopieralski, Wydawnictwo Format


Przejdźmy do treści. Tytułowy Bangsi to mały niedźwiadek polarny, który przez podstępnych ludzi zgubił w Bezkresie swoją mamę. W wyniku różnych zbiegów okoliczności zwierzak trafia na wyspę Grimsey do  sympatycznej osady Wikingów wygnanych z Norwegii za to, że myli zęby, i staje się niemal członkiem rodziny Grimura, który zamiast rogatego hełmu na głowie nosi metalowy czajnik. Życie w wiosce płynie powoli, trochę sielankowo. Opowiada się tu bajki, popija zdrową herbatkę ziołową (nie tylko) i delektuje suszonymi rybami. Do czasu. Gdyż na wyspę w pewnym momencie pada blady strach. 


„Bangsi” Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Marcin Dopieralski, Wydawnictwo Format


Bangsi to przede wszystkim opowieść o miłości, rodzinie i przyjaźni. Postawy bezinteresowne, szlachetne przewijają się przez całą historię. Taka jest i miłość matczyna, i (trochę ryzykanckie) poświęcenie się dla dobra wspólnoty, i zaskakująca pomoc udzielona przez ludzi Bangsiemu. Ludzie w świecie niedźwiedzi są przecież wyłącznie źli, spotkanie z nimi oznacza śmierć, gdyż człowiek chce futer i sadła. A tu niespodzianka. Zdarzają się tacy, którzy wcale tego nie potrzebują, wręcz przeciwnie. Choć ogólny przekaz jest jak najbardziej pozytywny, trochę zabrakło tu pokazania, że eskimoscy myśliwi nie byli okrutni tak ot, bez powodu. Motywowała ich przecież biologia i instynkt przetrwania. 

Autor porusza również temat skutków nałogu, który wyniszcza nie tylko jednostkę - tu uzależnionego od hazardu wikinga Lali, ale i zagraża istnieniu całej społeczności. Pojawia się także kościół i refleksje na temat religii. Czy wnoszące coś do fabuły? Z mojej perspektywy nic, choć doceniam delikatne, nienachalne podejście do zagadnienia. 
„Bangsi” Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Marcin Dopieralski, Wydawnictwo Format

Znający kulturę islandzką jak własną kieszeń Klimko-Dobrzaniecki buduje swą opowieść trochę przewrotnie. Pokazuje nie tylko lokalny koloryt wioski wikingów (suszone śledzie, wełniane sweterki itd.), zawieszonej pomiędzy światem tutejszego folkloru (trolle) a nowożytnością (religia chrześcijańska). Przekształca również klasyczne baśniowe motywy zagadki i zakładu. Z tym złym oczywiście. I doskonale udaje mu się oddać zimową atmosferę opowieści. Jednocześnie mroźną i ciepłą.


„Bangsi” Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Marcin Dopieralski, Wydawnictwo Format



W tej nieco absurdalnej historii odnajdziemy także dużo sympatycznego, bezpiecznego humoru. Niestety, o ile banicja za mycie zębów rozśmieszy już przedszkolaka, to dyskusja o zamianie wina w ocet może dzieci po prostu nudzić.

Z drugiej strony to książka opowiadająca również o dorastaniu, poznawaniu świata, nauce odróżniania tego, co dobre, od tego, co złe. Autor nie stroni więc od poważnych pytań, które zadaje ciekawski niedźwiadek. Odpowiedzi jednak często przypominają złote myśli dla najmłodszych, gotowe, podane na talerzu, przetworzone. Nie prowokują do własnych przemyśleń.

„Bangsi” Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Marcin Dopieralski, Wydawnictwo Format


Przyznam szczerze, że z tekstem zaprzyjaźnialiśmy się kilkukrotnie. Pierwsze podejście było kompletnie nieudane. Dopiero kolejne lektury, lepsze zrozumienie dość egzotycznego z naszego punktu widzenia, północnego kontekstu, pozwoliły odnaleźć trochę smaczków, punktów zaczepienia, pozwalających historię polubić.

Trochę wynika to z przyjętej przez autora konwencji - filozoficznej, miejscami nieco patetycznej przypowieści połączonej z prostą, momentami infantylną historią. Przede wszystkim zaś to efekt mnogości poruszanych zagadnień i wątków, które nie zawsze układają się w spójną, czytelną całość. Czasami mniej naprawdę znaczy więcej, szczególnie w książce skierowanej do przedszkolaków.

Z tego też powodu „Bangsi” dość często trafia na moją półkę książek do puszczenia w świat. I zawsze z niej powraca. Nie umiem rozstać się z magiczną okładką, uwielbiam na nią patrzeć. To wyjątkowa forma graficzna rekompensuje wszystkie mankamenty fabuły. Tylko tyle i aż tyle.

I na koniec rzecz najważniejsza. Doskonale ujęła to w okładkowej notce Natasza Goerke: „Bangsi reprezentuje rzadką w dzisiejszej bajce postawę non violence: z nikim się nie bije, nikogo nie nienawidzi, a pazernego trolla sprytnie pacyfikuje za pomocą siły, którą jest miłość. Jakie to proste i jakie niezwykłe.” Nie sposób się z tym nie zgodzić.

Książki szukajcie w antykwariatach i bibliotekach.

BANGSI
Tekst: Hubert Klimko-Dobrzaniecki
Ilustracje: Marcin Dopieralski
Wydawnictwo: Format
Data wydania: 2012
Oprawa: twarda
Liczba stron: 64
Format/forma: midi z zaoblonymi rogami
Sugerowany wiek: 4+
„Atlas zjaw i potworów z całego świata", czyli wyprawy bliższe i dalsze tylko dla odważnych

02 stycznia

„Atlas zjaw i potworów z całego świata", czyli wyprawy bliższe i dalsze tylko dla odważnych


Wielki świat zamieszkany przez duchy, nieumarłych i różne dziwaczne stwory, cała kula ziemska opanowana przez zmiennokształtnych, dżiny i krwiożercze bestie. Oto rzeczywistość przyprawiająca o gęsią skórkę przedstawiona w ogromnym (dosłownie) „Atlasie zjaw i potworów z całego świata", wciągającym leksykonie prezentującym nam, ludziom, tych, którzy żyją (w różnej formie) tuż obok nas. Bo żyją. To jest przecież pewne. Pokolenia nie mogą się mylić, legendy nie kłamią. Poza tym to takie fajne uczucie - bać się bania, drżeć ze strachu przed strachem. 

„Atlas zjaw i potworów z całego świata” Federica Magrin, Laura Brenlla, Wydawnictwo Bajka

Autorka, Federica Magrin, podeszła do sprawy całkiem poważnie i zdecydowała się na przejrzystą formę atlasu. Prawdziwego, z mapkami wszystkich kontynentów, na których symbolicznie zaznaczono występowanie poszczególnych potworów. Wędrujemy po Europie, Bliskim Wschodzie, Azji, Afryce, obu Amerykach, Australii, nurkujemy w odmętach oceanów. Nie mamy się jednak czego obawiać. W tych podróżach z dreszczykiem, eskapadach rodem z horroru towarzyszy bowiem czytelnikom najsłynniejszy na świecie pogromca wampirów i specjalista od najstraszniejszych stworów - profesor Abraham van Helsing, który zawodowe szlify zdobywał między innymi w starciu z Drakulą.

„Atlas zjaw i potworów z całego świata” Federica Magrin, Laura Brenlla, Wydawnictwo Bajka


Galeria stworów naprawdę imponuje. Znajdziemy tu te najbardziej oczywiste, znane niemal wszystkim, jak choćby Yeti, Nessie, Drakulę, ogry, trolle i gobliny. Polskę reprezentuje swojski Smok Wawelski. Najciekawsze jednak są części poświęcone bardziej egzotycznym rejonom. Na Bliskim Wschodzie możemy spotkać nie tylko ghule (o dzięki ci Smallworldzie, że choć je znaliśmy), nikt z nas nie miał pojęcia o istnieniu choćby Marida, Bahamuta (nie mylić z Behemotem), Huwawy i wielu innych. Równie zaskakująco prezentuje się zestaw azjatycki, z którego kojarzyliśmy oczywiście wyłącznie człowieka śniegu. W Afryce nie znaliśmy nikogo. Dosłownie nikogo. Nawet niepozornego wampira Adze grasującego w Ghanie i Togo czy kongijskiego Mokele-Mbembe przypominającego słodkiego diplodoka.

„Atlas zjaw i potworów z całego świata” Federica Magrin, Laura Brenlla, Wydawnictwo Bajka

Nieco bezpieczniej czulibyśmy się w Ameryce. W przeciwieństwie do mojego potomstwa, z racji wieku doskonale wiem, jak poradzić sobie z gremlinami, o Wielkiej Stopie i King Kongu słyszał zaś chyba każdy. Zdaję sobie sprawę, że należy unikać starych opuszczonych cmentarzy, gdyż błąkają się tam czarownice czy mało przyjaźni klauni. Jednak już na południu przepadłabym z kretesem. Nie jestem kozą, nie muszę obawiać się Chupacabry, ale reszty zjaw, potworów po prostu nie potrafiłabym zidentyfikować.
„Atlas zjaw i potworów z całego świata” Federica Magrin, Laura Brenlla, Wydawnictwo Bajka

Osobne rozkładówki autorka poświęciła potworom wywodzącym się z mitologii greckiej - poznamy między innymi syreny, cyklopów, centaurów, Ketosa i Karkinosa, Hydrę, Bazyliszka, Chimerę i Minotaura, oraz potworom wodnym i słynnym zjawom.

„Atlas zjaw i potworów z całego świata” Federica Magrin, Laura Brenlla, Wydawnictwo Bajka

Mimo mnóstwa dość szczegółowych danych, trudnych do wymówienia dziwacznych nazw (kilka przykładów: Aspidochelon, Yara-Ma-Yha-Who, Aigamuchab) książkę czyta się lekko, tekst napisany został prostym, przejrzystym językiem, sporo tu niewymuszonego humoru i zdrowego dystansu. Lekturę ułatwia niezwykle czytelny układ książki. Każdy potwór został opisany według jednego schematu: miejsce występowania, krótka charakterystyka i w niektórych przypadkach bardzo przydatne informacje o tym, jak go pokonać. Kilka najbardziej znaczących postaci doczekało się odrębnych rozkładówek z dodatkowymi ciekawostkami, m.in. przykładami ich funkcjonowania w świecie popkultury.

„Atlas zjaw i potworów z całego świata” Federica Magrin, Laura Brenlla, Wydawnictwo Bajka

Z założenia budzącej grozę treści towarzyszą bajkowe ilustracje. Laura Brenlla stworzyła świat przyjazny, zmiękczony, przywodzący na myśl Pixarowe animacje. Łagodzi on czasami dość mocny przekaz i sprawia, że książkę spokojnie można wręczyć już młodszym dzieciom (6+). Bardziej zaawansowani znawcy tematu mogą poczuć się jednak odrobinę rozczarowani. To pozycja skrojona raczej pod dzieci w wieku wczesnoszkolnym, choć przyznam, że mnie (dużo+) wciągnęła bez reszty część egzotyczna.

Dodatkowo atlas został przepięknie wydany. Wzrok przyciąga ogromny, imponujący format, a foliowana okładka imituje elegancką płócienną oprawę.
„Atlas zjaw i potworów z całego świata” Federica Magrin, Laura Brenlla, Wydawnictwo Bajka

Książkę można czytać na wiele sposobów. Ciurkiem, choć wtedy łatwo się pogubić w równoległym świecie. Regionami, zalecana forma. Na wyrywki, równie ciekawa, lub czysto użytkowo w miarę potrzeb. Kusząca propozycja to zapakowanie tomiszcza do naprawdę wielkiego plecaka i wyprawa (realna lub w wyobraźni) śladem wszystkich 136 kreatur.

Wyprawa pełna przygód, która uświadomi jej uczestnikom, że tak naprawdę ludzkie lęki są tożsame na całym świecie, niezależnie od kultury, z której wyrastają. Potwory, duchy, zjawy, wampiry znajdują się wszędzie. Tuż obok i na końcu świata. Budzące grozę i wręcz przeciwnie - nastawione przyjacielsko. Podobne do ludzi, do zwierząt lub będące hybrydami. Obojętne na doczesne pragnienia i wiecznie głodne, wciąż nienasycone. Istoty zmarłe, prawie umarłe i prawdopodobnie żywe. Zawieszone na granicy światów lub żyjące tu i teraz. I pod każdą szerokością geograficzną istnieją domy, zamki, budynki, w których straszy.

Przy okazji mali czytelnicy poznają także elementy folkloru, wierzeń, kultury z różnych zakątków globu. I trochę ortografii. Naszej, polskiej, również budzącej przecież grozę i strach.


PS. Na blogu pisałam o innej książce wykorzystującej podobny pomysł („Wampiry, potwory, upiory i inne nieziemskie stwory”). Nadal nie polecam. Jeśli jednak potrzebujecie solidnego, ciekawego i dobrze zredagowanego leksykonu o strachach, duchach i innych kreaturach, „Atlas zjaw i potworów z całego świata" bierzcie bez wahania.


ATLAS ZJAW I POTWORÓW Z CAŁEGO ŚWIATA
Tekst: Federica Magrin
Ilustracje: Laura Brenlla
Tłumaczenie: Ewa Nicewicz-Staszowska
Wydawnictwo: Bajka
Data wydania: 2018
Oprawa: twarda
Format/forma: maksi
Liczba stron: 96
Sugerowany wiek: 6+
Copyright © 2017 Mamobab czyta