„Bajki, bajki, bajki”, czyli zwierciadło dla trochę bardziej wyrośniętych

30 sierpnia

„Bajki, bajki, bajki”, czyli zwierciadło dla trochę bardziej wyrośniętych

Chciałoby się po prostu napisać: jakie to ładne, a jakie mądre. Czytajcie i wnioski wyciągajcie. I nie zżymajcie się na piękne, gładkie morały. Dorosłym odrobina inteligentnego moralizatorstwa nie zaszkodzi. Poza tym bez nich klasyczna bajka bajką by być nie mogła. Tako rzecze bowiem definicja gatunku. I mówię to całkiem poważnie. „Bajki, bajki, bajki” Ludwika Jerzego Kerna w nowej edycji wydawnictwa Warstwy pokochałam od pierwszego przekartkowania na targowym stoisku i z premedytacją kupiłam sobie. 

„Bajki, bajki, bajki” Ludwik Jerzy Kern, Daniel Mróz, Wydawnictwo Warstwy

I słuszną decyzję podjęłam, gdyż głównym adresatem tych krótkich opowiastek z morałem z całą pewnością nie są dzieci. Co również nie dziwi, zważywszy na historię gatunku. Publikowane w latach 50. w starym dobrym Przekroju początkowo miały być po prostu nowym tłumaczeniem klasycznych bajek Jeana de La Fontaine’a. Na szczęście stało się inaczej, Kern pokusił się o stworzenie zupełnie innych, współczesnych wersji. Owszem, bohaterowie w wielu przypadkach są tacy sami, autor jednak uwzględnia realia połowy ubiegłego wieku i właśnie one służą za tło poszczególnych historyjek. Dziś się okazuje, że ponad półwieczne utwory doskonale charakteryzują również świat pierwszych dziesięcioleci XXI wieku. 



Klasyczne narracyjne bajki, w której najczęściej zwierzęcy bohaterowie symbolizują pewne typy ludzkie (przyporządkowania cech jak najbardziej typowe - osły, myszy, koty, lwy itp.), opowiadają nie tylko o zwykłych człowieczych przywarach, takich jak próżność, zazdrość, egoizm, zachowawczość, niechęć do zmian, ośli upór, zgubna zachłanność. Ostrze satyry Kerna wymierzone jest również w świat bezdusznych instytucji, wobec których szare myszki są bezsilne, wyszydza absurdy biurokracji czy złe zarządzanie kadrami (naprawdę!). Wielokrotnie autor porusza jakże aktualny problem nieudanych prób życia niezgodnie z własną naturą, które zawsze ma co najmniej zabawne, a zazwyczaj tragiczne skutki. W zbiorze znajdziemy nawet bajkę o krwawych skutkach błędów wychowawczych. 

„Bajki, bajki, bajki” Ludwik Jerzy Kern, Daniel Mróz, Wydawnictwo Warstwy

Najczęściej jednak Kern opowiada o miłości. Nieszczęśliwej, niespełnionej. Próbuje zdiagnozować to, co poszło nie tak, dlaczego się nie udało. Rozpoznanie zawsze jest to samo: niedopasowanie. Ze związku kozy i roweru potomstwa raczej nie będzie, nawet najbardziej kosztowne zabiegi u utalentowanego malarza nie sprawią, by koń zakochał się w zebrze.

„Bajki, bajki, bajki” Ludwik Jerzy Kern, Daniel Mróz, Wydawnictwo Warstwy


Urzeka piękno polszczyzny, którą z wielką lekkością posługuje się Kern. Smaku dodają słowa i wyrażenia dziś już rzadko używane. Tu się tworzy dytyramby, lata aeroplanem. Olśniewają leksykalne zestawienia czasami zabawne (bombonierka myszek), innym razem ocierające się o kicz, ale zawsze użyte w odpowiednim kontekście i nigdy nie przekraczające granicy dobrego smaku (wonna koncha, otchłań podłości).

„Bajki, bajki, bajki” Ludwik Jerzy Kern, Daniel Mróz, Wydawnictwo Warstwy


Bajkom towarzyszą nieco surrealistyczne, niezwykle eleganckie czarno-białe ilustracje Daniela Mroza, grafika również związanego z Przekrojem. Pełne humoru w wielu przypadkach współtworzą wraz z tekstem historyjki, umożliwiają odczytanie właściwego przesłania (przykładem łypiący groźnie okiem sam Naczelnik). Artysta świetnie wykorzystuje z współczesnej perspektywy trochę niedzisiejszą, dającą lekko staroświecki klimat typografię (utrzymaną oczywiście w stylistyce typowej dla Przekroju). Przyznam, że wielkim sentymentem darzę charakterystyczny styl Mroza. To właśnie on zilustrował pierwszą przeczytaną przeze mnie we wczesnym dzieciństwie (czyli najważniejszą) książkę science-fiction. I nie była to twórczość Lema, to zbyt oczywiste, ale niepozorny zbiorek opowiadań „Posłanie z piątej planety” wydany przez Naszą Księgarnię. 

Wydawnictwo Warstwy przyzwyczaiło już czytelników do najwyższej jakości edytorskiej. Tak też jest w tym przypadku. Spójną, wysmakowaną całość tworzą: twarda oprawa, płócienny grzbiet i szeroka zakładka z tasiemki, intrygujące klimatyczne wyklejki i utrzymane w jednolitej stylistyce liternictwo. Jedyny mankament to stanowczo zbyt cienki papier, przez który przebijają grafiki z innych stron, co doskonale widać na zdjęciach.

„Bajki, bajki, bajki” Ludwik Jerzy Kern, Daniel Mróz, Wydawnictwo Warstwy

>>>><<<<
Zapraszam więc do podróży w czasie. Lata 50., 60. Przeszklona biblioteczka z barkiem w błyszczącym fornirze w kolorze orzechowym. Zasiadacie w fotelu przy ławie, na której jeszcze paruje herbata w szklance w metalowym koszyczku. Wieczorem umówieni jesteście z sąsiadami na „Kobrę” i brydżyka. Ech. Wolna chwila. Sięgacie po najnowszy numer Przekroju i pogrążacie się w lekturze. Po obowiązkowym profesorze Filutku przychodzi czas na bajkę. 

„Bajki, bajki, bajki” to bowiem propozycja dla dorosłych i starszej młodzieży. Przede wszystkim niektórych opowieści dzieci na szczęście nie będą jeszcze w stanie zrozumieć, odnieść do własnej rzeczywistości. Choćby bajki o „Lwie i kociaku” traktującej o wpływie miłości na autorytet szefa, czy jakże życiowej, dwuznacznej przypowiastki o jeżu, który postanowił zrobić karierę wchodząc do ... tam. Niestety, starsi, doświadczeni przez życie chciałoby się napisać, bez trudu odkryją wszystkie często niejednoznaczne (choć to trochę niezgodne z definicją gatunku) przesłania.

Jeśli nie boicie się spojrzeć w krzywe zwierciadło, wasza wrodzona inteligencja sprawia, że potraficie spojrzeć na własne odbicie bądź waszego otoczenia z dystansem, umiecie śmiać się z własnych przywar, polubicie moralne pouczenia płynące z przypowiastek Kerna. 

Nie przepadam za prostymi alegoriami, które stanowią istotę klasycznych bajek. W tym przypadku jednak wcale mi one nie przeszkadzają. Wręcz przeciwnie - dają wytchnienie, nie wymagają żmudnego i wyczerpującego zastanawiania się nad zagadkami bytu, tajemnicą istnienia, sensem wszystkiego, a po prostu przekazują podstawowe prawdy pozwalające przetrwać w świecie, wśród ludzi, wilków, osłów i żab. Nie odkładajcie więc klasycznych bajek wyłącznie na półki w dziecięcym pokoju. Niektóre niech zostaną w dorosłych biblioteczkach, najlepiej podręcznych.

BAJKI, BAJKI, BAJKI
Tekst: Ludwik Jerzy Kern
Ilustracje: Daniel Mróz
Wydawnictwo: Warstwy
Data wydania: 2018
Oprawa: twarda
Liczba stron: 148
Format/forma: midi/maksi
Sugerowany wiek: dla dorosłych, dla młodzieży

„Panna Kreseczka” i „Pan Motorek”, czyli autorski duet doskonały

25 sierpnia

„Panna Kreseczka” i „Pan Motorek”, czyli autorski duet doskonały


Kreska Bohdana Butenki i tekst Wandy Chotomskiej. Cóż więcej potrzeba, by znaleźć się w czytelniczym raju. Eden ten znajduje się jednak w trochę innej epoce i odrobinę trąci myszką, ale czy to wada? „Panna Kreseczka” i „Pan Motorek” to dwie historie, które kilka lat temu zyskały nowe życie dzięki wydawnictwu Muza i naprawdę udanej serii Muzeum Książki Dziecięcej Poleca, przypominającej pozycje z zamierzchłych czasów dzieciństwa starszych pokoleń (do których każdego dnia coraz bardziej z całą pewnością należy Mamobab).

„Panna Kreseczka” i „Pan Motorek” Wanda Chotmska, Bohdan Butenko, Muzeum Książki Dziecięcej Poleca

Obie historie pierwotnie ukazywały się w Świerszczyku. „Panna Kreseczka” towarzyszyła czytelnikom pisma w latach 1958-1959, a „Pan Motorek” w latach 1960-1961. I ta cykliczność w dużym stopniu determinuje kształt opowieści. W obu przypadkach tytułowych bohaterów los rzuca to tu, to tam, ich kolejne przygody przypominają odcinki serialu, które dzięki temu książkowemu wydaniu przeobrażają się w pełnometrażowy film.

„Panna Kreseczka” i „Pan Motorek” Wanda Chotmska, Bohdan Butenko, Muzeum Książki Dziecięcej Poleca

Drugie skojarzenie to komiksowe paski gazetowe. Kompozycyjnie obie książki przypominają bowiem Koziołka Matołka, który przecież również błąkał się po świecie. Pod każdym uchwyconym kadrem, narysowaną scenką znajduje się rymowany czterowersowy tekst. 

„Panna Kreseczka” i „Pan Motorek” Wanda Chotmska, Bohdan Butenko, Muzeum Książki Dziecięcej Poleca

Zgrabne, odrobinę zwariowane rymowanki Wandy Chotomskiej nadal zachwycają. Autorka doskonale bawi się słowem. często wykorzystuje homonimy, synonimy, fonetyczne właściwości języka (i wcale nie chodzi tylko o zwykłe onomatopeje). Czasami głoski aż trzeszczą, kiedy indziej nagromadzenie zmiękczeń spowalnia akcję. 

Moja ulubiona słowna gierka brzmi tak:

Siedzę w pudle z pieskiem pudlem
i pudlowi loczki kudlę.

„Panna Kreseczka” i „Pan Motorek” Wanda Chotmska, Bohdan Butenko, Muzeum Książki Dziecięcej Poleca

Dynamiczna rytmiczność czterowersowych strofek dobrze oddaje tempo wydarzeń przedstawionych w tekście. A dzieje się tu sporo. Sytuacja zmienia się z kadru na kadr, akcja ani na chwilę nie zwalnia. Niemal każda strona to inna scenografia, nowi bohaterowie drugoplanowi, niesamowite przygody, kolejne katastrofy. W obu książkach wszystko pędzi, gna do przodu tak wartko, że naprawdę trudno przerwać lekturę. Wyobrażam sobie męki czytelników Świerszczyka, którzy na kolejne przygody musieli cierpliwie czekać aż cały tydzień.
„Panna Kreseczka” i „Pan Motorek” Wanda Chotmska, Bohdan Butenko, Muzeum Książki Dziecięcej Poleca


Niestety, o ile „Panna Kreseczka” skradła serca naszej rodziny i przez kilka tygodni utrzymywała się na liście ulubionych pozycji do czytania przed snem (wiek 4-5 lat), to lekturę „Pana Motorka” dokończyć musiałam już samodzielnie.

„Panna Kreseczka” i „Pan Motorek” Wanda Chotmska, Bohdan Butenko, Muzeum Książki Dziecięcej Poleca


W pierwszej części urzeka przede wszystkim przesympatyczna, żywiołowa główna bohaterka. Niby kilka kresek, niby takie nie wiadomo co, a jednak! Po drugie przedstawiono tu świat bliski dziecku, który dodatkowo wcale się nie zestarzał. To kraina absurdu i niczym nieskrępowanej zabawy, w której wszystko jest możliwe. Żonglowanie aspiryną, spacery z psokotem, balonowe sady, klomby z nutami, ćwikłowe rzeki i fruwające płotki, lasy iglaste i szpilkowe. Rządzi tu bowiem wyobraźnia.

„Panna Kreseczka” i „Pan Motorek” Wanda Chotmska, Bohdan Butenko, Muzeum Książki Dziecięcej Poleca


Dzięki uniwersalnym i ponadczasowym odniesieniom w tekście pierwszej książki znajdziemy stosunkowo mało archaizmów i anachronizmów (oczywiście z perspektywy współczesnego dziecięcego odbiorcy). No może do tej kategorii zaliczyć możemy grzybka do łatania pończoch. Z drugiej strony na jednej z plansz proroczo pojawia się protoplasta grafficiarza.


„Panna Kreseczka” i „Pan Motorek” Wanda Chotmska, Bohdan Butenko, Muzeum Książki Dziecięcej Poleca

Trochę inaczej wygląda sprawa z panem Motorkiem. Nowy towarzysz panny Kreseczki nie wzbudził niestety takiej ekscytacji, brakowało mu lekkości, nieobliczalności poprzedniczki. To taki konkretny, racjonalny typ, który stawia na funkcjonalność. Nie do końca również czytelne było nazwisko głównego bohatera (to jednak może być kwestia indywidualna wynikająca z ówczesnego zasobu leksykalnego moich dzieci).

„Panna Kreseczka” i „Pan Motorek” Wanda Chotmska, Bohdan Butenko, Muzeum Książki Dziecięcej Poleca

Najwięcej interpretacyjnych kłopotów sprawiał jednak anachroniczny, nieznany świat przedstawiony. Trudno wytłumaczyć współczesnemu dziecku, które klasyczny telefon z tarczą widuje co najwyżej w skansenie, dlaczego fryzjera tak zdziwiła elektryczna maszynka do strzyżenia, panią domu olśnił dziś pospolity odkurzacz i dlaczego pralka automatyczna aż tak zmieniła świat. Doprecyzowania wymagała także przygoda kolejowa - komedia omyłek z parowozem w roli głównej. Śmieszna. Dla mnie, dinozaura, który na wakacje do babci jeździł jeszcze prawdziwym dymiącym pociągiem.
„Panna Kreseczka” i „Pan Motorek” Wanda Chotmska, Bohdan Butenko, Muzeum Książki Dziecięcej Poleca


Nie oznacza to w żadnym wypadku, że „Pan Motorek” to książka, której miejsce znajduje się jedynie na muzealnych półkach. Dla tych nieco starszych to lektura nostalgiczna, młodszym za to świetnie pokazuje, jak zmienił się świat od przecież nie aż tak odległych czasów dzieciństwa dziadków. Zachwycił mnie choćby obraz żniw, takich jak dawniej bywały. Z kosami, cepami i prawdziwymi stogami, w których można się było schować. Jak przez mgłę kojarzę z filmów i lektur gramofon z korbką, pamiętam z dzieciństwa maszynę do szycia napędzaną pedałem stojącą niemal u każdej babci, ale naprawdę zdziwiło mnie w ten sam sposób wprawiane w ruch dentystyczne wiertło.


Wszystko to sprawia, że w przeciwieństwie do „Panny Kreseczki” trudno nazwać lekturę „Pana Motorka” płynną. Niemal każdą historyjkę trzeba dodatkowo wyjaśnić, wytłumaczyć, dopowiedzieć, przygotować się na szok i niedowierzanie. Potencjał niebanalnej lekcji historii jest jednak tego wart.

„Panna Kreseczka” i „Pan Motorek” Wanda Chotmska, Bohdan Butenko, Muzeum Książki Dziecięcej Poleca

Obie książki zostały pięknie wydane - duży, czytelny format, twarda oprawa, zróżnicowana faktura okładek (lakierowane elementy), gruby, kremowy, mięsisty papier (kilka razy byłam wręcz przekonana, że to sklejone strony 😉). I ilustracje Bohdana Butenki. Miód. Gdy trzeba kreska jest nowoczesna (nawet jak na dzisiejsze standardy), dynamiczna, oszczędna, w innych kadrach ilustrator maluje sielskie widoczki niemal jak Chełmoński. Podobnie jak w warstwie tekstowej także grafika „Panny Kreseczki” wcale nie zdradza, że od jej powstania upłynęło już pół wieku. „Pan Motorek” znowu niestety okazał się mniej odporny na upływ czasu. Dziwne przedmioty w tle, niedzisiejsze stroje, fryzury zdradzają, że mamy do czynienia z dość leciwą pozycją.

„Panna Kreseczka” to wciągająca historyjka idealna do wspólnej lektury nawet z młodszym dzieckiem (2+). Tekst Wandy Chotomskiej czyta się niemal sam i pozwala odkryć aktorski talent nawet u rodziców pozornie pozbawionych szczególnych umiejętności interpretacyjnych (TO O MNIE!). To książka tak wciągająca, że mimo dość sporej objętości, za każdym razem musieliśmy dotrzeć aż do ostatniej strony. „Pan Motorek” z kolei trochę się przykurzył. Warto mu jednak dać szansę, ale próbujcie raczej ze starszymi przedszkolakami, które już wiedzą, że świat kiedyś wyglądał nieco inaczej.

P.S. Przez cały czas towarzyszy mi pewne złudzenie (i jak to złudzenie oczywiście nierealne), że Herve Tullet czytywał przygody panny Kreseczki i pana Motorka. A potem napisał „A gdzie tytuł?”.


PANNA KRESECZKA
Tekst: Wanda Chotomska
Ilustracje: Bohdan Butenko
Wydawnictwo: Muza
Seria: Muzeum Książki Dziecięcej Poleca
Data wydania: 2013
Oprawa: twarda
Liczba stron: 66
Format/forma: maksi
Sugerowany wiek: 2+


PAN MOTOREK
Tekst: Wanda Chotomska
Ilustracje: Bohdan Butenko
Wydawnictwo: Muza
Seria: Muzeum Książki Dziecięcej Poleca
Data wydania: 2014
Oprawa: twarda
Liczba stron: 40
Format/forma: maksi
Sugerowany wiek: 4+
„Wampiry, potwory, upiory i inne nieziemskie stwory”,  czyli byki, kiksy i lapsusy

14 sierpnia

„Wampiry, potwory, upiory i inne nieziemskie stwory”, czyli byki, kiksy i lapsusy



Gdy w twoim domu mieszkają niedorośli fani grozy, strachów i różnych dziwnych stworzeń, gdy co chwila musisz odpowiadać na pytania typu Mamo, a jak wygląda kraken, oczywistym jest, że półka z leksykonami, glosariuszami, słownikami o różnych mitologiach, światach równoległych, fantastycznych uniwersach pęka w szwach. I zawsze, ale to zawsze okazuje się, że czegoś brakuje.

Dlatego po przejrzeniu spisu treści pozycji o obiecującym tytule „Wampiry, potwory, upiory i inne nieziemskie stwory” wiedziałam, że to książka, którą po prostu musimy mieć. Zgromadzona do tej pory literatura przedmiotu jakoś pomijała poltergeista, boogeymena, gremliny, nekromantę czy ghule.

Kupiłam więc, tania nie była, a teraz zastanawiam się, co z nią zrobić. Dzieciom nie dam, sama do niej już nigdy nie zajrzę, a sumienie by mnie zagryzło, gdybym cudo to komuś oddała lub odsprzedała. I nie chodzi tu wcale o przerażającą z założenia tematykę, o nie. My lubimy się bać. W tej książce straszy bowiem coś zupełnie innego.


„Wampiry, potwory, upiory i inne nieziemskie stwory” Sylwia Błach, Paulina Daniluk, Albus


Zacznijmy jednak od plusów. Z całą pewnością należy do nich oprawa graficzna książki. Ilustracje Pauliny Daniluk świetnie wprowadzają odpowiedni klimat. Czytelnik może poczuć dreszczyk emocji, pojawia się groza, ale dzięki pewnej umowności przekazu obrazy za bardzo nie straszą. W końcu to książka przeznaczona dla młodszego odbiorcy. Mroczna atmosfera uzyskana jest poprzez zastosowanie minimalistycznej, ciemnej kolorystyki. Dominuje czerń, często wypełniająca nawet tło strony, różne odcienie szarości i krwista czerwień jako kontrapunkt. Grafiki nie są przy tym dosłowne, a raczej wykorzystują skrót, symbol. Reinterpretują opisywane stwory, czasami pojawia się humor, niekiedy autorka uzyskuje ciekawy efekt poprzez użycie zwykłych kresek, plam, kropek.


„Wampiry, potwory, upiory i inne nieziemskie stwory” Sylwia Błach, Paulina Daniluk, Albus

Również sama idea książki jest genialna w swej prostocie. Pokażmy dzieciom budzące lęk postaci rządzące światem popkultury. Te wszystkie potwory, które pojawiają się w baśniach, powieściach, opowiadaniach, filmach, grach, słowem w rzeczywistości, w której funkcjonują dzieci. Autorka tekstu, Sylwia Błach, zdecydowała się opisać trzydzieści siedem postaci i moim zdaniem z reguły dokonała słusznego wyboru wśród stworów tych rzeczywiście złych bądź za takie uważanych.

„Wampiry, potwory, upiory i inne nieziemskie stwory” Sylwia Błach, Paulina Daniluk, Albus

Podoba mi się także konsekwentny i przejrzysty układ. Każdemu potworowi poświęcono oddzielny rozdział, w którym przedstawiono jego pochodzenie (z uwzględnieniem mitologii, religii lub folkloru), szczególne właściwości, cechy i zachowania, czasami miejsce występowania. Tym, co skusiło mnie do sięgnięcia po książkę, była jednak przede wszystkim zapowiedź krótkiej analizy tego, jak dany stwór funkcjonuje w popkulturze. W większości przypadków rzeczywiście autorka przywołuje taki kontekst. Czy udanie? To już inna sprawa.

Wszystko to tworzy nietypowy leksykon, w którym o mrocznym świecie opowiada jego przedstawicielka. Narratorką bowiem jest nie kto inny jak pewna wampirzyca. Koncept ten niestety nie został do końca wyzyskany, a szkoda, bo dawał naprawdę dużo możliwości.

„Wampiry, potwory, upiory i inne nieziemskie stwory” Sylwia Błach, Paulina Daniluk, Albus

Nieco gorzej prezentują się drabble, czyli krótkie historyjki składające się dokładnie ze stu słów, które towarzyszą opisom wszystkich omawianych potworów. Choć niektóre są całkiem udane, w większości przypadków wieje od nich nudą, a moralizatorskie wtręty zupełnie nie pasują do klimatu książki.

„Wampiry, potwory, upiory i inne nieziemskie stwory” Sylwia Błach, Paulina Daniluk, Albus

Przejdźmy teraz do tego, co naprawdę straszy w tej pozycji. Nie potwory, nie upiory. Świetnej oprawie graficznej towarzyszy fatalny tekst, pełen błędów, nieudolny, sprawiający wrażenie pisanego na kolanie. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego wydawnictwo, które tak dopieściło formę edytorską (papier, twarda oprawa, duży format, doskonałe ilustracje), nie zadbało o profesjonalną redakcję i korektę. Ba, pozycja wydaje się być w ogóle nietknięta redaktorską ręką. Miałam wrażenie, że ktoś przez pomyłkę do drukarni posłał brudnopis, wersję roboczą.

Pokrętna składnia, w której lubuje się autorka, skutecznie utrudnia lekturę. Fragmenty pozbawione syntaktycznych łamańców prezentują się dużo lepiej, choć i w nich zadziwia nadreprezentacja imiesłowowych równoważników zdań. Przyjmijmy jednak, że styl to kwestia gustu, a jego ocena to sprawa dość subiektywna.


„Wampiry, potwory, upiory i inne nieziemskie stwory” Sylwia Błach, Paulina Daniluk, Albus

Niestety, błędy językowe to już rzecz obiektywna, a tych w tekście jest stanowczo zbyt wiele. Orzeczenia za nic mają sobie zgodność gramatyczną z podmiotem (szczególnie domyślnym), w obrębie jednego akapitu podróżujemy często po różnych czasach. Powtarzają się za to całe konstrukcje składniowe, wyrażenia i z całą pewnością nie są to celowe zabiegi stylistyczne. Polska składnia i leksyka dają naprawdę wiele możliwości, z których warto korzystać.

Pojawiają się koślawe, absurdalne zdania, których niepoprawność uniemożliwia ich zrozumienie. Oto przykłady:
Padło słowo, którego nie znała, zapamiętała je, więc jak było łatwiej.
Są sytuacje, gdy znajomość zasad dobrego wychowania i umiejętność przystosowania są ważniejsza od tego, na co ma się w danym momencie ochotę (…).

Dodajmy do tego błędy leksykalne (np. ataki przez gargulce, wyciągnięty na księgi literatury, obszar niezbadany przez ludzką stopę, wysłuchiwałeś w to, co może być przyczyną koszmarów) i zwykłe kiksy stylistyczne (np. nosić cechy okropieństwa). Pośrodku piszemy łącznie, żądzę mordu czuje czytelnik, widząc zapisaną ją przez rz (tak, tak rządza!), a nazwiska (także obce) odmieniamy. To tylko wybrane przykłady. Lektura tego językowego koszmaru naprawdę nie sprawiała żadnej przyjemności, a raczej była drogą przez mękę.


„Wampiry, potwory, upiory i inne nieziemskie stwory” Sylwia Błach, Paulina Daniluk, Albus

To nie wszystko. Cóż z tego, że na początku każdego rozdziału wyjaśniono trudniejsze terminy, jeśli autorka użyła ich już we wcześniejszych hasłach bez żadnego komentarza. Dobór potencjalnie niezrozumiałych słów również momentami zadziwia. Uznano, że 8-10-latek nie będzie wiedział, kim jest egoista. Może się tak zdarzyć, owszem. Ale dlaczego jednocześnie założono, że takie wyrazy jak imbecyl, czerep nie wymagają objaśnienia?

Pojawiają się błędy rzeczowe, najczęściej wynikające z banalnych skrótów myślowych, które także powinny być wyłapane na etapie redakcji. Bajka to nie to samo, co baśń. Białoruś nie leży na Bałkanach, a w mitologii greckiej herosi byli nie tyle bohaterami, którzy dzięki swym śmiałym czynom mogli awansować do świata bogów, ale po prostu istotami narodzonymi ze związku człowieka i boga. Niechlujnie wygląda również nieujednolicona pisownia niektórych nazw i nagminny brak imion przy nazwiskach twórców przywoływanych przez autorkę.

„Wampiry, potwory, upiory i inne nieziemskie stwory” Sylwia Błach, Paulina Daniluk, Albus


Moje wątpliwości budzi także dostosowanie prezentowanych treści do założonego wieku odbiorcy (8-12 lat). Sama autorka w jednym z tekstów wprost zwraca się do czytelnika Jesteś jeszcze dzieckiem, ale już stopniowo wkraczasz w okres nastoletni.

W większości przypadków dość dobrze dostosowano poziom "straszności" opisów do dziecięcej wrażliwości, chociaż z notki o wampirach usunęłabym to i owo. Problem pojawia się przy doborze przykładów funkcjonowania danej postaci w kulturowym świecie.

Czasami nie budzi on większych zastrzeżeń, tak jak choćby w przypadku krasnoludków (M. Konopnicka, Ch. Pasek, baśnie braci Grimm i J.K. Rowling), pegaza lub smoka. Niestety w wielu innych miejscach wygląda to dużo gorzej, znajdziemy tam bowiem odniesienia do pozycji, które w żadnym wypadku nie nadają się dla odbiorcy 8-10-letniego. Owszem, pisząc o grach komputerowych, autorka zwraca uwagę na system PEGI, ale już za chwilę bez żadnego ostrzeżenia odwołuje się np. do książkowej sagi Pieśni lodu i ognia Martina. O tym, by młodzi sięgali do lektur odpowiednich do ich wieku, Błach wspomina dopiero w jednym z ostatnich rozdziałów i to w dodatku w tak zdawkowej formie, że przeciętny (nawet dorosły) czytelnik nic z tego nie wyniesie.

I tu dochodzimy do kolejnej słabej strony tej pozycji. To, na co tak liczyłam, okazało się również byle jakie, płytkie i nieprzemyślane. Po pierwsze kreśląc kulturowe obrazy poszczególnych stworów, autorka rzadko uwzględnia kontekst dostępny dzieciom, pochodzący wprost z ich świata. Tolkien, Narnia, Harry Potter, baśnie i parę kreskówek to trochę zbyt mało. Po drugie denerwuje maniera rzucania nazwiskami (imiona pojawiają się sporadycznie). A ty odbiorco właściwego dzieła szukaj sobie sam. Nieważne, że masz tylko dziesięć lat, twórczość Anny Kańtoch, Rafała Ziemkiewicza i Andrzeja Sapkowskiego przecież znasz na wyrywki i bez trudu wybierzesz odpowiedni do swojego wieku tytuł, w którym w dodatku odnajdziesz właśnie omawianego stwora. A co! Naprawdę tak trudno było wskazać konkretne tytuły?

---------------
„Wampiry, potwory, upiory i inne nieziemskie stwory” to pięknie opakowana wydmuszka, której niestety nie polecam nikomu. Cóż z tego, że w świetnym pomyśle tkwił wielki potencjał, a autorka nawet się starała (tego jej odmówić nie można) pisać lekko i dowcipnie (doceniam całkiem zgrabne tytuły), choć z wielkimi warsztatowymi brakami. Rozumiem, że błędy się zdarzają. Każdemu. Autorom, redaktorom, korektorom. Pewnie wprawne oko także w tym wpisie znajdzie coś, do czego można się przyczepić. Jesteśmy tylko ludźmi. Czym innym jest jednak przeoczona literówka, niezauważony myślowy skrót wypaczający sens jakiegoś pojedynczego zdania, czym innym zaś tekst niechlujny językowo, upstrzony bykami, które można odnaleźć niemal w każdej jego warstwie. Tu niestety leży wszystko - styl, ortografia, interpunkcja. Bronią się jedynie ilustracje, a to trochę za mało.





WAMPIRY, POTWORY, UPIORY I INNE NIEZIEMSKIE STWORY
Tekst: Sylwia Błach
Ilustracje: Paulina Daniluk
Wydawnictwo: Albus
Data wydania: 2017
Oprawa: twarda
Liczba stron: 136
Format/forma: maksi
Sugerowany wiek: dla nikogo


„Innymi słowy. Niezwykłe słowa z różnych stron świata”, czyli tam, gdzie rosną poziomki

08 sierpnia

„Innymi słowy. Niezwykłe słowa z różnych stron świata”, czyli tam, gdzie rosną poziomki

„Innymi słowy. Niezwykłe słowa z różnych stron świata” to książka niepozorna (dosłownie), skromna i prosta. Zarówno formatem, jak i treścią przypomina prywatny notes. Taki, w którym jedni zapisują własne spostrzeżenia, inni złote myśli i ważne cytaty. Autorka tego właśnie dzienniczka, Yee-Lum Mak, ambitnie próbuje otworzyć przed czytelnikiem drzwi do innych rzeczywistości. 

„Innymi słowy. Niezwykłe słowa z różnych stron świata” Yee-Lum Mak, Kelsey Garrity-Riley

Yee-Lum Mak w swoim sztambuchu kolekcjonuje bowiem słowa. Nie te oczywiste, ale te, które nazywają to, co w jej świecie pozostaje nienazwane. Uczucia, zjawiska, które w innej kulturze okazały się na tyle ważne, by uhonorować je odrębnym leksemem. 

Zbiór wyrazów nie przytłacza, choć muszę przyznać, że nadreprezentacja angielskiego (prawie połowa definicji) trochę męczy. Pozostałe przykłady pochodzą z takich języków, jak szwedzki, japoński, niemiecki, bantu, koreański, włoski, walijski, szkocki, francuski, holenderski, turecki, islandzki, hiszpański, portugalski (także w wersji brazylijskiej). Ciekawostką jest pewnie już wymarły jagański. Dziwne uczucie, gdy czytamy definicję mamihlapinatapai, czyli 'spojrzenia wymienionego przez dwie osoby, które rozumieją się bez słów lub pragną tego samego, ale każda z nich wolałaby, żeby to ta druga osoba zrobiła pierwszy krok'. Słowo opowiadające o ludzkich relacjach w języku, którym kilka lat temu posługiwała się dosłownie jedna osoba, zyskuje w tym kontekście dodatkowy przygnębiający wydźwięk.

W książce nie znajdziemy niestety słów z naszego, słowiańskiego kręgu językowego.

„Innymi słowy. Niezwykłe słowa z różnych stron świata” Yee-Lum Mak, Kelsey Garrity-Riley

Słowa nie zostały zaprezentowane alfabetycznie (choć na końcu znajduje się bardzo użyteczny indeks), ale z grubsza pogrupowano je w ogólniejsze kategorie. Kryteria nie zawsze są na pierwszy rzut oka oczywiste, wynikają raczej z prywatnych przemyśleń i uczuć autorki. Tak jak w prawdziwym dzienniku. Czasami łączy je czas, innym razem nastrój czy miejsce (las, morze), kolejnym przedmiot (np. książka) czy wydarzenie (np. podróż). Niekiedy to zestawione ze sobą zaskakujące antonimy jak choćby japońskie tatemae i honne.


„Innymi słowy. Niezwykłe słowa z różnych stron świata” Yee-Lum Mak, Kelsey Garrity-Riley
Edward Sapir traktował język jako symboliczny przewodnik po kulturze. Książka ta nie prezentuje obrazów świata zapisanych w leksyce konkretnych języków (co zresztą oczywiście możliwe w żadnym wypadku by nie było). Autorka uchyla jedynie lekko drzwi i wskazuje na drobiazgi, niepowtarzalne perły. Przecież sobremesa nazywa czas, który jednoznacznie kojarzy nam się z radosnym hiszpańskim biesiadowaniem, a wytworność ukryta w słowie soigné od razu przywołuje na myśl Francję. Nunchi z kolei kieruje nas w azjatyckie rejony, w których mowa ciała znaczy tak wiele. Czy podobnie jest z pięknym wyrazem mbuki-mvuki pochodzącym z języków bantu? Nie wiem. 

Sprawdźcie sami, który naród docenia rzeczy małe, jak choćby światło słoneczne przesiane przez liście drzew, który lubi skakać po kałużach, a w którym rzeczą normalną jest przeczesywanie włosów ukochanej osoby.

„Innymi słowy. Niezwykłe słowa z różnych stron świata” Yee-Lum Mak, Kelsey Garrity-Riley

Mogłoby się wydawać, że odbiorca otrzymuje kolejną książkową wariację na temat słynnego powiedzenia Wittgensteina „granice mojego języka wskazują granice mojego świata”. Owszem, autorka umożliwia nam przekraczanie tych granic. Zabrakło jednak choć odrobiny podbudowy językoznawczej, jakiegokolwiek odwołania do filozofii języka, oczywiście w formie zrozumiałej dla młodszych (proste mówienie o skomplikowanych sprawach z tych dziedzin wiedzy jest możliwe, czego dowodem choćby omawiana już na blogu „Aciumpa” Catariny Sobral). Nie wiemy, czy zgromadzone słówka to leksemy nieprzetłumaczalne, charakterystyczne tylko dla danego systemu, czy po prostu autorka zdecydowała się je tu umieścić ot tak ze zwykłego zachwytu. Możemy się tego tylko domyślać.

Przy każdej definicji znajdziemy informację o tym, z jaką częścią mowy mamy do czynienia. Niestety, to kolejna książka o słowach, w której zabrakło transkrypcji fonetycznej. Nie mam zielonego pojęcia, jak wymówić choćby walijskie cwtch.
„Innymi słowy. Niezwykłe słowa z różnych stron świata” Yee-Lum Mak, Kelsey Garrity-Riley

Sztambuchowy charakter podkreślają dość klasyczne ilustracje autorstwa Kelsey Garrity-Riley. Delikatne, ulotne, przypominające trochę staromodne akwarelki wklejane niegdyś do szkolnych pamiętników, nadają tej pozycji poetycki nastrój, czasami dopowiadają to, co mogło umknąć w definicjach omawianych słów.  

„Innymi słowy” to niby malutka rzecz, taki uroczy drobiazg, ale treści zawiera pod dostatkiem i to atrakcyjnej nie tylko dla dzieci, ale dla wszystkich, którzy kochają słowa. Zaciekawia, inspiruje i zachęca do własnych poszukiwań. Uświadomiłam sobie choćby, że naprawdę zawsze brakowało mi słowa oznaczającego ruchome rozbłyski, które widzimy pocierając oczy. A tu proszę, wystarczyło sięgnąć do zasobów leksykalnych angielszczyzny.

A to wszystko zaczęło się od przypadkowego spotkania z pewnym tajemniczym portugalskim słowem, kolekcjonerskiej pasji i bloga (click do Other Wordly).

INNYMI SŁOWY. NIEZWYKŁE SŁOWA Z RÓŻNYCH STRON ŚWIATA
Tekst: Yee-Lum Mak
Ilustracje: Kelsey Garrity-Riley
Tłumaczenie: Michał Rusinek (współpraca Kuba Rusinek)
Wydawnictwo: Egmont
Seria: Art
Data wydania: 2018
Oprawa: twarda
Liczba stron: 64
Format/forma: mini
Sugerowany wiek: 8+, dla każdego


Copyright © 2017 Mamobab czyta