Chciałoby się po prostu napisać: jakie to ładne, a jakie mądre. Czytajcie i wnioski wyciągajcie. I nie zżymajcie się na piękne, gładkie morały. Dorosłym odrobina inteligentnego moralizatorstwa nie zaszkodzi. Poza tym bez nich klasyczna bajka bajką by być nie mogła. Tako rzecze bowiem definicja gatunku. I mówię to całkiem poważnie. „Bajki, bajki, bajki” Ludwika Jerzego Kerna w nowej edycji wydawnictwa Warstwy pokochałam od pierwszego przekartkowania na targowym stoisku i z premedytacją kupiłam sobie.
I słuszną decyzję podjęłam, gdyż głównym adresatem tych krótkich opowiastek z morałem z całą pewnością nie są dzieci. Co również nie dziwi, zważywszy na historię gatunku. Publikowane w latach 50. w starym dobrym Przekroju początkowo miały być po prostu nowym tłumaczeniem klasycznych bajek Jeana de La Fontaine’a. Na szczęście stało się inaczej, Kern pokusił się o stworzenie zupełnie innych, współczesnych wersji. Owszem, bohaterowie w wielu przypadkach są tacy sami, autor jednak uwzględnia realia połowy ubiegłego wieku i właśnie one służą za tło poszczególnych historyjek. Dziś się okazuje, że ponad półwieczne utwory doskonale charakteryzują również świat pierwszych dziesięcioleci XXI wieku.
Klasyczne narracyjne bajki, w której najczęściej zwierzęcy bohaterowie symbolizują pewne typy ludzkie (przyporządkowania cech jak najbardziej typowe - osły, myszy, koty, lwy itp.), opowiadają nie tylko o zwykłych człowieczych przywarach, takich jak próżność, zazdrość, egoizm, zachowawczość, niechęć do zmian, ośli upór, zgubna zachłanność. Ostrze satyry Kerna wymierzone jest również w świat bezdusznych instytucji, wobec których szare myszki są bezsilne, wyszydza absurdy biurokracji czy złe zarządzanie kadrami (naprawdę!). Wielokrotnie autor porusza jakże aktualny problem nieudanych prób życia niezgodnie z własną naturą, które zawsze ma co najmniej zabawne, a zazwyczaj tragiczne skutki. W zbiorze znajdziemy nawet bajkę o krwawych skutkach błędów wychowawczych.
Najczęściej jednak Kern opowiada o miłości. Nieszczęśliwej, niespełnionej. Próbuje zdiagnozować to, co poszło nie tak, dlaczego się nie udało. Rozpoznanie zawsze jest to samo: niedopasowanie. Ze związku kozy i roweru potomstwa raczej nie będzie, nawet najbardziej kosztowne zabiegi u utalentowanego malarza nie sprawią, by koń zakochał się w zebrze.
Urzeka piękno polszczyzny, którą z wielką lekkością posługuje się Kern. Smaku dodają słowa i wyrażenia dziś już rzadko używane. Tu się tworzy dytyramby, lata aeroplanem. Olśniewają leksykalne zestawienia czasami zabawne (bombonierka myszek), innym razem ocierające się o kicz, ale zawsze użyte w odpowiednim kontekście i nigdy nie przekraczające granicy dobrego smaku (wonna koncha, otchłań podłości).
Bajkom towarzyszą nieco surrealistyczne, niezwykle eleganckie czarno-białe ilustracje Daniela Mroza, grafika również związanego z Przekrojem. Pełne humoru w wielu przypadkach współtworzą wraz z tekstem historyjki, umożliwiają odczytanie właściwego przesłania (przykładem łypiący groźnie okiem sam Naczelnik). Artysta świetnie wykorzystuje z współczesnej perspektywy trochę niedzisiejszą, dającą lekko staroświecki klimat typografię (utrzymaną oczywiście w stylistyce typowej dla Przekroju). Przyznam, że wielkim sentymentem darzę charakterystyczny styl Mroza. To właśnie on zilustrował pierwszą przeczytaną przeze mnie we wczesnym dzieciństwie (czyli najważniejszą) książkę science-fiction. I nie była to twórczość Lema, to zbyt oczywiste, ale niepozorny zbiorek opowiadań „Posłanie z piątej planety” wydany przez Naszą Księgarnię.
Wydawnictwo Warstwy przyzwyczaiło już czytelników do najwyższej jakości edytorskiej. Tak też jest w tym przypadku. Spójną, wysmakowaną całość tworzą: twarda oprawa, płócienny grzbiet i szeroka zakładka z tasiemki, intrygujące klimatyczne wyklejki i utrzymane w jednolitej stylistyce liternictwo. Jedyny mankament to stanowczo zbyt cienki papier, przez który przebijają grafiki z innych stron, co doskonale widać na zdjęciach.
>>>><<<<
Zapraszam więc do podróży w czasie. Lata 50., 60. Przeszklona biblioteczka z barkiem w błyszczącym fornirze w kolorze orzechowym. Zasiadacie w fotelu przy ławie, na której jeszcze paruje herbata w szklance w metalowym koszyczku. Wieczorem umówieni jesteście z sąsiadami na „Kobrę” i brydżyka. Ech. Wolna chwila. Sięgacie po najnowszy numer Przekroju i pogrążacie się w lekturze. Po obowiązkowym profesorze Filutku przychodzi czas na bajkę.
„Bajki, bajki, bajki” to bowiem propozycja dla dorosłych i starszej młodzieży. Przede wszystkim niektórych opowieści dzieci na szczęście nie będą jeszcze w stanie zrozumieć, odnieść do własnej rzeczywistości. Choćby bajki o „Lwie i kociaku” traktującej o wpływie miłości na autorytet szefa, czy jakże życiowej, dwuznacznej przypowiastki o jeżu, który postanowił zrobić karierę wchodząc do ... tam. Niestety, starsi, doświadczeni przez życie chciałoby się napisać, bez trudu odkryją wszystkie często niejednoznaczne (choć to trochę niezgodne z definicją gatunku) przesłania.
Jeśli nie boicie się spojrzeć w krzywe zwierciadło, wasza wrodzona inteligencja sprawia, że potraficie spojrzeć na własne odbicie bądź waszego otoczenia z dystansem, umiecie śmiać się z własnych przywar, polubicie moralne pouczenia płynące z przypowiastek Kerna.
Nie przepadam za prostymi alegoriami, które stanowią istotę klasycznych bajek. W tym przypadku jednak wcale mi one nie przeszkadzają. Wręcz przeciwnie - dają wytchnienie, nie wymagają żmudnego i wyczerpującego zastanawiania się nad zagadkami bytu, tajemnicą istnienia, sensem wszystkiego, a po prostu przekazują podstawowe prawdy pozwalające przetrwać w świecie, wśród ludzi, wilków, osłów i żab. Nie odkładajcie więc klasycznych bajek wyłącznie na półki w dziecięcym pokoju. Niektóre niech zostaną w dorosłych biblioteczkach, najlepiej podręcznych.
Tekst: Ludwik Jerzy Kern
Ilustracje: Daniel Mróz
Wydawnictwo: Warstwy
Data wydania: 2018
Oprawa: twarda
Liczba stron: 148
Format/forma: midi/maksi
Sugerowany wiek: dla dorosłych, dla młodzieży
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz