„Maleńki król”, czyli nie ma jak rodzina

21 marca

„Maleńki król”, czyli nie ma jak rodzina



„Maleńki król” to współczesna, minimalistyczna baśń o miłości, rodzinie i spełnieniu. Baśń prosta w treści, bogata w znaczenia. Taro Miura po raz kolejny mnie zaskoczył, uwiódł i zmusił do przemyśleń.

„Maleńki król” Taro Miura, Wydawnictwo Dwie Siostry


Opowieść zaczyna się jak każda klasyczna baśń od zwyczajowej formuły „Dawno, dawno temu...” I już wiemy czego się spodziewać, i już czujemy klimat. I nagle Miura przełamuje schemat. W dalszej części książki poznajemy bowiem głównego bohatera, nietypowego władcę, tytułowego maleńkiego króla. Król wcale nie jest po baśniowemu królewski. Nie roztacza aury wielkości, nie emanuje majestatem. Wręcz przeciwnie. Niski, niepozorny monarcha jest po prostu smutny. Wszystko go przytłacza, władza, odpowiedzialność, gigantyczny zamek, ogromny stół, zbyt duży koń i łóżko, w którym można się zgubić. Przede wszystkim zaś maleńki król czuje się przeraźliwie samotny. Towarzyszą mu jedynie strzegący jego bezpieczeństwa nieodłączni żołnierze.

„Maleńki król” Taro Miura, Wydawnictwo Dwie Siostry

„Maleńki król” Taro Miura, Wydawnictwo Dwie Siostry

Wszystko zmienia się jednak, gdy miniaturowy władca znajduje miłość, wielką księżniczkę. To ona, a potem gromadka dzieci wypełniają pustkę. Pasują idealnie jak element układanki. Dopełniają, uzupełniają, wreszcie tworzą całość. Mały król zakłada rodzinę, a jego życie zyskuje sens. Szczęściarz.
„Maleńki król” Taro Miura, Wydawnictwo Dwie Siostry

Krótka historia przedstawiona została w bardzo prosty, wręcz ascetyczny sposób. Każda strona, czasami nawet rozkładówka, to jedno, dwa zdania. Nie znajdziecie tu opisów pełnego przepychu pałacu, bogatego tła, wysublimowanych portretów psychologicznych. Mura przedstawia samą esencję problemu, posługuje się konkretem, przykładem, ale robi to w niezwykle przejmujący sposób. Warto zawczasu przygotować chusteczki, pojawienie się u wrażliwszych łez wzruszenia jest bardzo prawdopodobne.
„Maleńki król” Taro Miura, Wydawnictwo Dwie Siostry

„Maleńki król” Taro Miura, Wydawnictwo Dwie Siostry

Opowieść równolegle toczy się w warstwie graficznej. Uproszczone geometryczne kształty przypominają dziecięce budowle z klocków lub pierwsze wycinanki, kolaże z barwnego papieru. Efekt ten wzmacnia dobór wyrazistych, pełnych ekspresji kolorów. Cała książka przypomina zabawę w odgrywanie ról, bajkowe przedstawienie, w którym każdy element scenografii jest w stu procentach przemyślany. Choćby zróżnicowane tło. W pierwszej części, pełnej smutku, samotności Miura wypełnia strony przytłaczającą czernią. I nagle wraz z pojawieniem się rodziny zmienia się wszystko. Dwie białe karty wprowadzające postać wielkiej księżniczki i dzieci, a potem wybucha feeria barw - róż, żółć, turkus, czerwień, zieleń - symbolizujące radość, życie, szczęście.

„Maleńki król” Taro Miura, Wydawnictwo Dwie Siostry


Autorowi udało się osiągnąć niemal niemożliwe - nowocześnie opowiedzieć o tradycyjnych wartościach. Lubię to proste przesłanie, choć nieco przerasta mnie wizja rodziny aż tak wielodzietnej. Poruszamy się przez cały czas w konwencji baśni, więc nie czepiam się tezy, że szczęście można znaleźć tylko u boku żony. Jak jest król, to jest księżniczka lub królewna. Jak jest księżniczka, to jest ślub. Zazwyczaj z księciem, ale to tylko drobne odstępstwo od schematu.

To literalne odczytanie, niemal dosłowne. Mamy jednak do czynienia z baśnią. Nietypową, współczesną, ale wciąż odwołującą się do tradycji gatunku. Baśń to symbol, metafora. Szukajmy więc w tej opowieści szerszego przekazu, głębszej treści. Nawet przedszkolaki dostrzegą, że Miura po prostu pisze o szczęściu płynącym z naszych relacji z innymi ludźmi i o przejmującej samotności, która nie daje żadnej radości, nawet jeśli do dyspozycji mamy najbardziej atrakcyjne rzeczy na świecie.

MALEŃKI KRÓL
Tekst i ilustracje: Taro Miura
Tłumaczenie: Anna Zalewska
Wydawnictwo: Dwie Siostry
Seria: Polecane z zagranicy
Data wydania: 2018
Oprawa: twarda
Liczba stron: 32
Format/forma: midi
Sugerowany wiek: 3+


„Dziewczynki latają wysoko”, czyli możesz zostać nawet Marsjanką

20 marca

„Dziewczynki latają wysoko”, czyli możesz zostać nawet Marsjanką



Dziewczynki mają plany, pasje. Potrafią wytrwale dążyć do realizacji swych marzeń. Ćwiczą, trenują, uczą się. Normalne, prawda? I w pewnym momencie nadchodzi wielki krach, zderzenie z życiem, kolizja ze światem oczekiwań innych. Bach, bum i po wszystkim. Pojawiają się wątpliwości, strach, kompleksy znajdują pożywkę, by pięknie się rozwijać. Jak chwasty. Otoczenie podcina skrzydła. Zamiast latać, my, dziewczynki, a potem kobiety, zostajemy na Ziemi. Coś nas wgniata w rzeczywistość.

„Dziewczynki latają wysoko”, Raquel Diaz Reguera, Wydawnictwo Debit


Raquel Diaz Reguera w doskonale prostej książce „Dziewczynki latają wysoko” próbuje odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak się dzieje. Trzy dziewczynki, trzy analogiczne sytuacje, a może, jak zaznacza autorka, jedna historia wszystkich dziewczynek na całej planecie. Wszystkich może nie, ale większości na pewno. To opowieść o przyczynach porzucenia marzeń, genezie obniżenia oczekiwań i powodach ograniczania własnych ambicji. Opowieść trudna, choć skrojona tak, by zrozumiały ją nawet starsze przedszkolaki, z bohaterkami, z którymi niezwykle łatwo się utożsamić.

„Dziewczynki latają wysoko”, Raquel Diaz Reguera, Wydawnictwo Debit

„Dziewczynki latają wysoko”, Raquel Diaz Reguera, Wydawnictwo Debit


Lekka jak piórko Amelia planuje zostać pilotką, małomówna Helena pisarką, a krągła i szybka Martyna skrzypaczką. Różnią się, ale to mało istotne. Ważne, że wiedzą, czego chcą. A jeszcze ważniejsze, że po prostu to robią, bez zastanawiania się, rozważania, czy się do tego nadają, czy dadzą radę. Próbują. Wspomaga ich pan CHCIEĆ-TO-MÓC, tkacz skrzydeł.

„Dziewczynki latają wysoko”, Raquel Diaz Reguera, Wydawnictwo Debit

„Dziewczynki latają wysoko”, Raquel Diaz Reguera, Wydawnictwo Debit


Niestety, na świecie grasuje pewna banda, którą doskonale znają wszystkie kobiety, te duże i te małe. To panowie NIE-UDA-CI-SIĘ, LUSTERECZKO, NIERÓWNOŚĆ oraz dwie damy Pani-UTKA i Pani URODA-ZEWNĘTRZNA. Knują, spiskują i szepcą do ucha. Musisz być taka i owaka, nie jesteś taka jak inne, brzydulo, chłopcy to dopiero... Mnóstwo kamyków, które obciążają, tysiące krzywdzących stereotypów, które wciąż powtarzane i powtarzane dziewczyny traktują jak objawione prawdy. I zaczynają w nie wierzyć, wątpić we własne umiejętności. Każde złe słowo, każda nieobiektywna uwaga powodują, że coraz bardziej obniżają pułap, nie wykorzystują swoich talentów, możliwości. Przestają wierzyć w siebie. Na szczęście spotykają młodszą koleżankę, Emilkę, która chce zostać Marsjanką. Zwykłą Marsjanką.

„Dziewczynki latają wysoko”, Raquel Diaz Reguera, Wydawnictwo Debit


Reguera nie odkrywa przy tym literackiej Ameryki, a po prostu nazywa rzeczy po imieniu, opisuje smutną rzeczywistość, korzystając z czytelnych, wręcz oczywistych środków. Odczytanie znaczenia symbolicznych nazw (nazwisk) bohaterów, słowotwórczych przekształceń (doskonałe onemusze) nie sprawi kłopotów nawet przedszkolakom, podobnie sama konstrukcja fabuły. Nic nie odwraca uwagi od głównego przekazu, nie ma tu zbędnych treści. 


„Dziewczynki latają wysoko”, Raquel Diaz Reguera, Wydawnictwo Debit

On bowiem właśnie jest najważniejszy. To optymistyczna historia, która motywuje, pokazuje, że wszystko tak naprawdę jest możliwe. O pozytywnym przesłaniu świadczy już sam tytuł - stwierdzenie faktu, bez żadnych dodatkowych uwarunkowań. Przy okazji opowieść stanowi również świetny punkt wyjścia do rozmów o wzorcach kobiecości, o dyskryminacji ze względu na płeć, o tym, czy bycie dziewczyną nas ogranicza, czy wręcz przeciwnie. Reguera rzuca hasła, wskazuje i nazywa problemy. To my, dorośli pośrednicy, możemy uzupełnić je przykładami, wzbogacić o konkret dostosowany do dojrzałości dziecka. 
„Dziewczynki latają wysoko”, Raquel Diaz Reguera, Wydawnictwo Debit


Rzadko przypinam książkom etykietę lektura obowiązkowa!. Tym razem nie mam wątpliwości, że to pozycja, którą bez wyjątków powinniśmy czytać dzieciom. Dziewczynkom przede wszystkim, ale i chłopcom. Nawet jeśli jesteśmy świadomymi rodzicami, wiemy, jakiego przekazu unikać, by nasze córki stały się w przyszłości niezależnymi i silnymi kobietami. Otoczenie bowiem pełne jest panów NIE-UDA-SIĘ, wciąż na wolności grasuje pani URODA-ZEWNĘTRZNA, w szkole, a nawet w przedszkolu szarogęsi się pan NIERÓWNOŚĆ. Pozostali członkowie tej bandy również nie składają broni. Jeśli wiemy, jak atakują, możemy się przed nimi bronić. Warto więc, by wiedzę taką dzieci zdobyły jak najwcześniej. Lepiej zapobiegać niż leczyć. Dosłownie i w przenośni. „Dziewczynki latają wysoko” to literacka szczepionka przeciw zaniżonej samoocenie, życiu zgodnie z oczekiwaniami innych, a nie w zgodzie z własnym ja. Najlepiej zadziała podana 6-, 7-, 8-letnim małym kobietom, ale spełni swą inspirującą funkcję również później.


DZIEWCZYNKI LATAJĄ WYSOKO
Tekst i ilustracje: Raquel Diaz Reguera
Tłumaczenie: Tomasz Pindel
Wydawnictwo: Debit
Data wydania: 2018
Liczba stron: 48
Oprawa: twarda
Format/forma: midi
Sugerowany wiek: 5+

„YE”, czyli po prostu baśń

14 marca

„YE”, czyli po prostu baśń


Oto on. Młody, niedojrzały, nieporadny. Mieszka gdzieś na krańcu świata, nad którym unosi się cień niedawnej wojny. Walki o kolory, którą wygrał tajemniczy Król bez Barw. Wszyscy nazywają go po prostu Ye, gdyż to jedyne, co potrafi powiedzieć. I właśnie on, niemal niemowa, może nawet wioskowy głupek, zostaje naznaczony straszną klątwą. Do niego trafia pióro czarnego kruka, pozostałość po bombie, która spadała na jego dom.
Spójrzcie na okładkę. Oto on. Jeszcze młody, niedojrzały, nieporadny. Groteskowo przerysowany nieforemny nastolatek. Tytułowy bohater baśniowego komiksu „Ye”, który stworzył brazylijski rysownik Guilherme Petreca. Ciekawi was kim się stanie?




Wszystkie wydarzenia w dalszej części komiksu toczą się zgodnie z logiką rządzącą klasyczną baśnią. To ten niepozorny musi udać się w świat, by ocalić siebie, by dojrzeć. W drogę wyrusza chłopiec, powraca mężczyzna. Gdzieś tam, z dala od bezpiecznego domu, jeszcze dziecko stoczy symboliczną walkę ze złem, które ukrywa się nie tylko na zewnątrz, ale kłębi się przede wszystkim gdzieś w nim samym, wewnątrz. Jak w archetypowym rytuale inicjacyjnym drogę wieńczy przejście na następny poziom, o ile pokonane zostaną wszystkie jej etapy.






Jak w każdej baśni droga nie jest łatwa, a wręcz przeciwnie pełna pułapek, łatwo się tu zgubić, nieznane kusi, pociąg nie czeka na spóźnionego pasażera. Naiwny, niedoświadczony i zdaje się odrobinę oszołomiony Ye powoli uczy się poruszać w nowej rzeczywistości, czasami płacąc za to ogromną cenę. Musi zmierzyć się nie tylko z przeciwnościami losu, ale i z własnymi lękami. Jak w życiu spotyka na swej drodze ludzi dobrych, ale niestety także tych, którzy chcą go wykorzystać lub skrzywdzić. Jak odróżnić jednych od drugich? Komu zaufać, a od kogo trzymać się z daleka? Jak w tym wszystkim być sobą? Po której stronie się opowiedzieć? Czy możemy kierować własnym losem, czy nasz wpływ na życie jest raczej ograniczony? To wiedza, którą chłopak, jak każdy, kto dorasta, dopiero musi posiąść. I kolejne nowe przeżycia, sytuacje - te złe i te dobre, zbliżają do celu, do dojrzałości.





Zgodnie z baśniową konwencją symbol i metafora czają się tu wszędzie. Już sam początek opowieści, wstęp kieruje uwagę czytelnika nie na to, co w tekście (i w obrazie) dosłowne, ale na to, co kryje się głębiej - w symbolu, toposie, metaforze. Co więcej, klamrowa konstrukcja częściowo ujawnia zakończenie. Ważne jest bowiem to, co pomiędzy, czyli sama droga, zmiana, proces dojrzewania. Słowem - sam rytuał, a nie jego kres.



Archetypowe motywy, klasyczną baśniową topikę znajdziemy już w samej konstrukcji świata przedstawionego (motyw drogi, inicjacja, ostra dychotomia między złem a dobrem, postać YE stylizowana trochę na figurę baśniowego Jasia, wioskowego głupka i inne). Petreca na tym jednak nie poprzestaje, elementami znaczącymi wypełnia całą przestrzeń. Szkoda tylko, że sięga po obrazy oczywiste, trochę ograne. Król bez Barw symbolizowany przez czarne pióro kruka (no tak jak zło, to musi być kruk), bilet - przepustka do dorosłości otrzymana od ojca (no tak, błogosławieństwo musi być). Nawet dość ciekawa kwestia zdolności do świadomej komunikacji z otoczeniem, umiejętności dojrzałego artykułowania własnych potrzeb, wyrażania siebie z mojego punktu widzenia została przedstawiona zbyt łopatologicznie.





W komiksie przenikają się dwa światy. Ten baśniowy, nierealny, z tym rzeczywistym, w którym jeżdżą pociągi, latają samoloty, a ludzie wiodą jakieś tam nieskomplikowane życie. Kraina, w której osadzono akcję, nie jest przy tym umiejscowiona w konkretnym czasie i przestrzeni. Staje się terenem symbolicznym, dzięki temu uniwersalnym. Wspomniane wyżej atrybuty nowoczesności przeplatają się tutaj z artefaktami tworzącymi magiczny klimat, zwykła przestrzeń miasta z fantastyczną scenerią cyrku - klasycznego schronienia odmieńców czy pirackiego statku przynależącego do rzeczywistości złych, ezoteryka miesza się z codziennością. Słowem, narracja toczy się w sferze mitu (mitów), w której rządzi odmienna logika pozwalająca na przenikanie się, współwystępowanie różnych porządków.



Petrerca przy tym nie rozkłada mitu, archetypu na czynniki pierwsze, nie przekształca, nie reinterpretuje. Każdy element, nawet jeśli nie pochodzi z klasycznego repertuaru motywów baśniowych, umieszczony został dokładnie w tym miejscu, w którym powinien, i znaczy to, co znaczyć powinien. Tylko tyle. Baśń rozwija się jak zawsze, z właściwą sobie dynamiką. Kończy się również tak jak zwykle. Bez zaskoczenia. Z jednej strony dobrze, gdyż taka konstrukcja pozwala zanurzyć się w opowieści na poziomie najzwyklejszych emocji. Istota baśni, jej siła tkwi właśnie w powtarzalności schematów, toposów, zdarzeń. W ciągłym przetwarzaniu tego samego. Archetyp przecież nie podlega zmianom, to my, odbiorcy, musimy odkrywać go wciąż i wciąż na nowo.
Z drugiej strony trochę brakowało mi intelektualnego wyzwania, momentu zaskoczenia, jak choćby w znakomitym „Czerwonym wilczątku” Amélie Fléchais (klik do recenzji). To drobne rozczarowanie nie ujmuje nic narracji, wynika raczej z mojego wieku i czytelniczych oczekiwań.



Z tego też względu gdyby nie warstwa graficzna, pewnie szybko zapomniałabym o baśniowej historii przeobrażenia się Ye z chłopca w mężczyznę. Narracja prowadzona w obrazie bowiem zaskakuje, zachwyca i wbija się w pamięć. Jest tu wszystko to, co lubię. Groteskowe, lekko przerysowane postacie, nieoczywisty, surrealistyczny świat. Magia wyczarowana za pomocą prostej czarno-białej kreski i niezwykle finezyjnego cieniowania. Spójrzcie tylko na mimikę głównego bohatera. Porównajcie jego wyraz twarzy przedstawiony na okładce i ten oddany w ostatnim kadrze. Niby drobiazg, a oddaje tak wiele znaczeń.



Petreca ciekawie różnicuje kadry. Niektóre z nich wydają się surowe, minimalistyczne, inne z kolei zadziwiają bogactwem precyzyjnie rozrysowanych detali, szczegółów. Tak jakby drugi plan miałby grać pierwsze skrzypce. Mroczne, czarne tło wybranych scen sąsiaduje z jasnymi, wypełnionymi bielą. Każdy drobiazg, kolor ma tu znaczenie. Obok klasycznie rozpisanych stron pojawiają się wręcz malarskie rozkładówki, całostronicowe obrazy. Narracja zyskuje dzięki temu dynamikę, której trochę brakowało warstwie tekstowej, a oniryczny, odrealniony klimat grafiki wzmacnia baśniową konwencję. I ta okładka. Hipnotyzująca, zapowiadająca magię obrazu, kryjącą się w środku.

⇻⇺⇻⇺⇻⇺

„Ye" nie jest komiksem odkrywczym, historia w nim przedstawiona niczym nie zaskakuje. I dobrze. Takie właśnie są baśnie. Znane i nieznane jednocześnie, wyzyskujące wciąż ten sam archetyp zapisany gdzieś głęboko w naszej kulturze. Petreca sprawnie i przekonująco na własny sposób przedstawia prastary schemat inicjacji, dojrzewania. Na poziomie scenariusza robi to po prostu dobrze, jak świetny rzemieślnik. W warstwie graficznej zaś prezentuje prawdziwy kunszt. To już nie rzemiosło, to sztuka. Uniwersalna, czytelna dla każdego. I dla dwunastolatka, który za chwilę jak bohater komiksu będzie musiał ruszyć w swoją drogę, i dla dorosłego, który powinien zwrócić szczególną uwagę na ostatni kadr komiksu. Ten naprawdę ostatni.

YE
Scenariusz i rysunki: Guilherme Petreca
Tłumaczenie: Marek Cichy
Wydawnictwo: Mandioca
Data wydania: 2018
Liczba stron: 176
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Format/forma: klasyczne komiksowe midi
Sugerowany wiek: 12+

„O malarzu rudym jak cegła”, czyli świat namalowany

08 marca

„O malarzu rudym jak cegła”, czyli świat namalowany

Zawsze gdy sięgam po książki z dzieciństwa, odczuwam lęk. Strach przed rozczarowaniem, czasami zniesmaczeniem. Boję się, że współczesne spojrzenie obnaży wszystkie słabości dawnych lektur, uwypukli nieakceptowalne dziś stereotypy, że to, co było moje, okaże się obce. W najlepszym wypadku po prostu powieje nudą. A ja zostanę z martwym wspomnieniem, uboższa o własne, dziecięce myśli i przeżycia sprzed lat. 
„O malarzu rudym jak cegła” Janusz Stanny, Wydawnictwo Wytwórnia

Na szczęście istnieją pozycje odporne na upływ czasu, którym patyna dodaje tylko dodatkowego klimatu. Więc jeśli dawno dawno temu (mnie nie było dane) porwała was historia wierszem „O malarzu rudym jak cegła” słowem i obrazem znakomicie opowiedziana przez Janusza Stannego, śmiało możecie sięgnąć po reprint i czytać wraz z najmłodszymi (lub samodzielnie). Bez obaw.

„O malarzu rudym jak cegła” Janusz Stanny, Wydawnictwo Wytwórnia

Tytułowy rudy jak cegła malarz mieszka przy ulicy Księżycowej i tworzy za pomocą czterech farb, pudełka kredek, tuszu, gęsiego pióra i niejednego pędzla swój świat. Dosłownie i w przenośni maluje, rysuje, kreuje otoczenie wokół siebie. Stwarza i wytwarza rzeczy zwykłe i niezwykłe. I dom, i śniadanie, i sen. Ot, cała historia. Prosta, ponadczasowa. A jednocześnie zaskakująca, przewrotna, pełna humoru i ciepła. Taka rozkoszna, bardzo udana, zgrabna retro rymowanka mimo prawie sześćdziesięciu lat na karku wciąż atrakcyjna dla współczesnych przedszkolaków.

„O malarzu rudym jak cegła” Janusz Stanny, Wydawnictwo Wytwórnia

Atmosferę vintage wzmacnia samo wydanie książki: piękny, mięsisty, kremowy papier, szlachetna odrobinę staroświecka typowa dla lat 60. ubiegłego wieku czcionka, przygaszone, matowe kolory. Czytelnik naprawdę może mieć wrażenie, że obcuje z oryginalnym, starym wydaniem.
„O malarzu rudym jak cegła” Janusz Stanny, Wydawnictwo Wytwórnia


Przy tym wszystkim zadziwiająco współcześnie wyglądają ilustracje współtworzące opowieść. Czasami pozornie niedbałe, lekkie, jakby narysowane przez dziecko idealnie współgrają z tekstem. Poszczególne strony (czasami rozkładówki) to pełne, niemal filmowe sceny. Każdy element ma tu swoje ściśle określone miejsce, wszystko idealnie zaprojektowano. Mistrzowska kreska Janusza Stannego  nadal zaskakuje nowoczesnością.

„O malarzu rudym jak cegła” Janusz Stanny, Wydawnictwo Wytwórnia

„O malarzu rudym jak cegła” Janusz Stanny, Wydawnictwo Wytwórnia


Prosta, ale ciekawa historia dotyka spraw uniwersalnych - siły wyobraźni, mocy twórczego podejścia do życia. Wciąga i bawi. Cieszy oko. Ale przede wszystkim pokazuje, że zwykła kreska, niedoskonała, trochę naiwna, może zmieniać świat. Kreska, którą jest w stanie narysować każdy, i rudy malarz, i małe dziecko. Kreska dosłowna i metaforyczna.


O MALARZU RUDYM JAK CEGŁA
Tekst i ilustracje: Janusz Stanny
Wydawnictwo: Wytwórnia
Data wydania: 2013
Liczba stron: 24
Oprawa: twarda
Format/forma: reprint
Sugerowany wiek: 2+ 
„Tokio”, czyli kruki, sumy i chusteczki higieniczne

03 marca

„Tokio”, czyli kruki, sumy i chusteczki higieniczne

Wyjazd w jednocześnie znane i nieznane. Wielkie miasto gdzieś daleko, o którym każdy coś wie, każdy coś słyszał. Stworzona z plotek, skrawków wiadomości, przeczuć i szczątków informacji intrygująca zapowiedź przygody i przygoda rzeczywista weryfikująca to, co było wcześniej zawieszone w domyśle. Taro Miura w niezwykłej książce obrazkowej „Tokio” konfrontuje ze sobą prawdę zasłyszaną z prawdą zobaczoną, odczutą. Mit miasta z jego rzeczywistym obrazem.

Fabuła w książce podzielona została na dwie części. W pierwszej, odwołującej się do konwencji baśni, poznajemy małą Mito, która wraz z rodzicami wybiera się do Tokio. Dziewczynka nie wie nic o mieście, martwi się tym, denerwuje. Zasięga więc języka u zwierzęcych przyjaciół. I rzeczywiście każdy z nich dzieli się swoją wiedzą o dalekiej stolicy Japonii, ale nie są to informacje konkretne, rzeczywiste, lecz przetworzone przez doświadczenia, horyzont poznawczy każdego ze zwierzaków. Nie dają odpowiedzi, ale budują kolejne piętra zagadki. Mito składa je jak puzzle w całość i konstruuje swoją własną mapę wyobrażonego Tokio.
„Tokio” Taro Miura, TAKO
„Tokio” Taro Miura, TAKO

Drugą część książki tworzą listy wysyłane przez Mito już z Tokio do przyjaciół, tym razem realnych dzieci. Każda informacja z początku zostaje skonfrontowana z faktami. Okazuje się, że wszystkie zwierzęce relacje osadzone były w rzeczywistości, choć prawda zawsze wyglądała odrobinę inaczej.
„Tokio” Taro Miura, TAKO

Tytuł książki może sugerować, że mamy do czynienia z kolejnym przewodnikiem dla najmłodszych przedstawiającym najbardziej oklepane, do cna wyzyskane w popkulturze symbole Japonii. Kimona, gejsze, zawodników sumo, sushi i kwiaty wiśni. Nic bardziej mylnego. Owszem Miuro oprowadza czytelnika po mieście, zdradza jego tajemnice, ale sięga głębiej, do tego, co w pewnym momencie nawet dla mieszkańców staje się niewidzialne, wtopione w codzienność. Sam autor zresztą najlepiej w posłowiu opisuje swoją metodę i swoje cele. Prezentowane symbole miasta przyrównuje do pieprzyków i piegów, które - choć niezauważalne - stanowią o naszej tożsamości, i zachęca czytelników do chwili refleksji, zatrzymania się i poszukiwania właśnie takich tropów we własnym mieście.

„Tokio” Taro Miura, TAKO
„Tokio” Taro Miura, TAKO
Krowa i mapa, pajęczyna i metro, kozy, papierowe chusteczki i firmy pożyczkowe, kruki i śmieci, motyle i automaty z napojami, sumy i trzęsienia ziemi, mrówki, oszczędzanie i drożyzna, czarne koty, tragarze i kurierzy, plastikowe butelki, samuraj, pewien słynny pies i miejsce spotkań. Tak wiele treści w tak na pierwszy rzut oka niepozornej książce. Co łączy te wszystkie rzeczy, konkrety i symbole, jak tworzą one przestrzeń miasta, jego codzienną kulturę? Odpowiedzi znajdziecie w książce. Wyjaśnienia te jednak nie kończą procesu poznawania miasta, prób zrozumienia świata. Wręcz przeciwnie, prowokują małą Mito i czytelnika do własnych przemyśleń, refleksji, nie tylko o samym Tokio, ale i o wielu ogólnoświatowych problemach.
„Tokio” Taro Miura, TAKO
„Tokio” Taro Miura, TAKO
W „Tokio” Taro Miura, wykorzystując bardzo prosty język i równie proste, ale trafione w punkt, środki stylistyczne, tworzy przemyślaną poetycką impresję. Autor gra detalem, znaki się przenikają, powtarzają jak refreny. Symbolika zawsze dostosowana jest do percepcji dziecka, łączy czytelny dla niego świat z rzeczywistością wielkiego, trudnego do ogarnięcia nawet przez dorosłych miasta.
„Tokio” Taro Miura, TAKO
Tekst wraz z grafiką tworzą konsekwentny, architektoniczny układ. Minimalistyczny, ale nie prosty. Przemyślany w każdym calu i nowoczesny, tak jak Tokio - archetyp współczesnego miasta. W taką koncepcję książki dobrze wpisują się nieskomplikowane, geometryczne formy stosowane na ilustracjach i oszczędna kolorystyka. W pierwszej baśniowej części autor korzysta jedynie z trzech barw: inspirowanych flagą Japonii bieli i czerwieni oraz czerni. Gdy Mito przybywa do Tokio, wraz z wschodzącym słońcem pojawia się żółć. Podobno w kulturze japońskiej żółty symbolizuje odwagę. 
„Tokio” Taro Miura, TAKO

Czasami autor zagęszcza grafikę, nasyca ją szczegółami, częściej jednak wykorzystuje przestrzeń, pustkę, by wyeksponować to, co ważne. Symbole, znaki powtarzają się w różnych konfiguracjach, zawsze przy tym nawiązania są przejrzyste i czytelne, często to po prostu infografiki zaczerpnięte wprost z naszego otoczenia. 
„Tokio” Taro Miura, TAKO
Warto przy tym podkreślić, że gra znaczeniami odbywa się tu na kilku poziomach - w przestrzeni książki ograniczonej okładkami, w przestrzeni samego miasta i po prostu we współczesnym świecie i dzisiejszej kulturze (nie tylko japońskiej). Im większe doświadczenie czytelnika, im szersza jego perspektywa, tym więcej sensów może on odnaleźć. Cały czas myślę o wspomnianej wyżej żółci. Czy tylko odwołuje się ona do prostej, wyklikanej przeze mnie w Internecie symboliki barw? Czy może coś mi umyka? Jakieś odniesienia oczywiste dla kogoś zakorzenionego w kulturze Japonii, a dla mnie niedostępne? Mam wrażenie, że tak.
„Tokio” Taro Miura, TAKO
Opowieść o Tokio staje się tu czymś więcej - artystycznym wydarzeniem, zachętą do działania i odkrywania własnego otoczenia, impulsem do rozmyślań o współczesnym świecie. Konkretnym, znajdującym się tu i teraz. Baśniowa, trochę odrealniona forma zderza się z konkretną informacją. Wyobraźnia z rzeczywistością. Plotka z prawdą. Spokój miejsca, z którego pochodzi bohaterka, z pędem, szybkością nowoczesnej metropolii. Czytelnik może poczuć się jak detektyw, współczesny odkrywca znanego/nieznanego miasta. To poszukiwanie tajemnic, rozszyfrowywanie zagadek, składanie wszystkiego w całość wciąga i to niezależnie od tego, ile mamy lat. Najbardziej jednak docenią książkę rówieśnicy głównej bohaterki, starsze przedszkolaki i młodsi uczniowie.
Przede wszystkim jednak zachwyca nieoczywistość tej pozycji. Nie znajdziemy tu żadnych utartych klisz, schematów, banalnych skojarzeń związanych z Japonią. Tokio w perspektywie Taro Miury to miasto widziane oczami dziecka, które nieskażone jeszcze stereotypowym myśleniem po prostu odkrywa świat.   

TOKIO
Tekst i ilustracje: Taro Miura
Przekład: Karolina Radomska-Nishii
Wydawnictwo: TAKO
Seria: Media Vaca
Data wydania: 2014
Oprawa: twarda
Liczba stron: 60
Format/forma: kwadratowe mini
Sugerowany wiek: 4+


Copyright © 2017 Mamobab czyta