14 marca

„YE”, czyli po prostu baśń


Oto on. Młody, niedojrzały, nieporadny. Mieszka gdzieś na krańcu świata, nad którym unosi się cień niedawnej wojny. Walki o kolory, którą wygrał tajemniczy Król bez Barw. Wszyscy nazywają go po prostu Ye, gdyż to jedyne, co potrafi powiedzieć. I właśnie on, niemal niemowa, może nawet wioskowy głupek, zostaje naznaczony straszną klątwą. Do niego trafia pióro czarnego kruka, pozostałość po bombie, która spadała na jego dom.
Spójrzcie na okładkę. Oto on. Jeszcze młody, niedojrzały, nieporadny. Groteskowo przerysowany nieforemny nastolatek. Tytułowy bohater baśniowego komiksu „Ye”, który stworzył brazylijski rysownik Guilherme Petreca. Ciekawi was kim się stanie?




Wszystkie wydarzenia w dalszej części komiksu toczą się zgodnie z logiką rządzącą klasyczną baśnią. To ten niepozorny musi udać się w świat, by ocalić siebie, by dojrzeć. W drogę wyrusza chłopiec, powraca mężczyzna. Gdzieś tam, z dala od bezpiecznego domu, jeszcze dziecko stoczy symboliczną walkę ze złem, które ukrywa się nie tylko na zewnątrz, ale kłębi się przede wszystkim gdzieś w nim samym, wewnątrz. Jak w archetypowym rytuale inicjacyjnym drogę wieńczy przejście na następny poziom, o ile pokonane zostaną wszystkie jej etapy.






Jak w każdej baśni droga nie jest łatwa, a wręcz przeciwnie pełna pułapek, łatwo się tu zgubić, nieznane kusi, pociąg nie czeka na spóźnionego pasażera. Naiwny, niedoświadczony i zdaje się odrobinę oszołomiony Ye powoli uczy się poruszać w nowej rzeczywistości, czasami płacąc za to ogromną cenę. Musi zmierzyć się nie tylko z przeciwnościami losu, ale i z własnymi lękami. Jak w życiu spotyka na swej drodze ludzi dobrych, ale niestety także tych, którzy chcą go wykorzystać lub skrzywdzić. Jak odróżnić jednych od drugich? Komu zaufać, a od kogo trzymać się z daleka? Jak w tym wszystkim być sobą? Po której stronie się opowiedzieć? Czy możemy kierować własnym losem, czy nasz wpływ na życie jest raczej ograniczony? To wiedza, którą chłopak, jak każdy, kto dorasta, dopiero musi posiąść. I kolejne nowe przeżycia, sytuacje - te złe i te dobre, zbliżają do celu, do dojrzałości.





Zgodnie z baśniową konwencją symbol i metafora czają się tu wszędzie. Już sam początek opowieści, wstęp kieruje uwagę czytelnika nie na to, co w tekście (i w obrazie) dosłowne, ale na to, co kryje się głębiej - w symbolu, toposie, metaforze. Co więcej, klamrowa konstrukcja częściowo ujawnia zakończenie. Ważne jest bowiem to, co pomiędzy, czyli sama droga, zmiana, proces dojrzewania. Słowem - sam rytuał, a nie jego kres.



Archetypowe motywy, klasyczną baśniową topikę znajdziemy już w samej konstrukcji świata przedstawionego (motyw drogi, inicjacja, ostra dychotomia między złem a dobrem, postać YE stylizowana trochę na figurę baśniowego Jasia, wioskowego głupka i inne). Petreca na tym jednak nie poprzestaje, elementami znaczącymi wypełnia całą przestrzeń. Szkoda tylko, że sięga po obrazy oczywiste, trochę ograne. Król bez Barw symbolizowany przez czarne pióro kruka (no tak jak zło, to musi być kruk), bilet - przepustka do dorosłości otrzymana od ojca (no tak, błogosławieństwo musi być). Nawet dość ciekawa kwestia zdolności do świadomej komunikacji z otoczeniem, umiejętności dojrzałego artykułowania własnych potrzeb, wyrażania siebie z mojego punktu widzenia została przedstawiona zbyt łopatologicznie.





W komiksie przenikają się dwa światy. Ten baśniowy, nierealny, z tym rzeczywistym, w którym jeżdżą pociągi, latają samoloty, a ludzie wiodą jakieś tam nieskomplikowane życie. Kraina, w której osadzono akcję, nie jest przy tym umiejscowiona w konkretnym czasie i przestrzeni. Staje się terenem symbolicznym, dzięki temu uniwersalnym. Wspomniane wyżej atrybuty nowoczesności przeplatają się tutaj z artefaktami tworzącymi magiczny klimat, zwykła przestrzeń miasta z fantastyczną scenerią cyrku - klasycznego schronienia odmieńców czy pirackiego statku przynależącego do rzeczywistości złych, ezoteryka miesza się z codziennością. Słowem, narracja toczy się w sferze mitu (mitów), w której rządzi odmienna logika pozwalająca na przenikanie się, współwystępowanie różnych porządków.



Petrerca przy tym nie rozkłada mitu, archetypu na czynniki pierwsze, nie przekształca, nie reinterpretuje. Każdy element, nawet jeśli nie pochodzi z klasycznego repertuaru motywów baśniowych, umieszczony został dokładnie w tym miejscu, w którym powinien, i znaczy to, co znaczyć powinien. Tylko tyle. Baśń rozwija się jak zawsze, z właściwą sobie dynamiką. Kończy się również tak jak zwykle. Bez zaskoczenia. Z jednej strony dobrze, gdyż taka konstrukcja pozwala zanurzyć się w opowieści na poziomie najzwyklejszych emocji. Istota baśni, jej siła tkwi właśnie w powtarzalności schematów, toposów, zdarzeń. W ciągłym przetwarzaniu tego samego. Archetyp przecież nie podlega zmianom, to my, odbiorcy, musimy odkrywać go wciąż i wciąż na nowo.
Z drugiej strony trochę brakowało mi intelektualnego wyzwania, momentu zaskoczenia, jak choćby w znakomitym „Czerwonym wilczątku” Amélie Fléchais (klik do recenzji). To drobne rozczarowanie nie ujmuje nic narracji, wynika raczej z mojego wieku i czytelniczych oczekiwań.



Z tego też względu gdyby nie warstwa graficzna, pewnie szybko zapomniałabym o baśniowej historii przeobrażenia się Ye z chłopca w mężczyznę. Narracja prowadzona w obrazie bowiem zaskakuje, zachwyca i wbija się w pamięć. Jest tu wszystko to, co lubię. Groteskowe, lekko przerysowane postacie, nieoczywisty, surrealistyczny świat. Magia wyczarowana za pomocą prostej czarno-białej kreski i niezwykle finezyjnego cieniowania. Spójrzcie tylko na mimikę głównego bohatera. Porównajcie jego wyraz twarzy przedstawiony na okładce i ten oddany w ostatnim kadrze. Niby drobiazg, a oddaje tak wiele znaczeń.



Petreca ciekawie różnicuje kadry. Niektóre z nich wydają się surowe, minimalistyczne, inne z kolei zadziwiają bogactwem precyzyjnie rozrysowanych detali, szczegółów. Tak jakby drugi plan miałby grać pierwsze skrzypce. Mroczne, czarne tło wybranych scen sąsiaduje z jasnymi, wypełnionymi bielą. Każdy drobiazg, kolor ma tu znaczenie. Obok klasycznie rozpisanych stron pojawiają się wręcz malarskie rozkładówki, całostronicowe obrazy. Narracja zyskuje dzięki temu dynamikę, której trochę brakowało warstwie tekstowej, a oniryczny, odrealniony klimat grafiki wzmacnia baśniową konwencję. I ta okładka. Hipnotyzująca, zapowiadająca magię obrazu, kryjącą się w środku.

⇻⇺⇻⇺⇻⇺

„Ye" nie jest komiksem odkrywczym, historia w nim przedstawiona niczym nie zaskakuje. I dobrze. Takie właśnie są baśnie. Znane i nieznane jednocześnie, wyzyskujące wciąż ten sam archetyp zapisany gdzieś głęboko w naszej kulturze. Petreca sprawnie i przekonująco na własny sposób przedstawia prastary schemat inicjacji, dojrzewania. Na poziomie scenariusza robi to po prostu dobrze, jak świetny rzemieślnik. W warstwie graficznej zaś prezentuje prawdziwy kunszt. To już nie rzemiosło, to sztuka. Uniwersalna, czytelna dla każdego. I dla dwunastolatka, który za chwilę jak bohater komiksu będzie musiał ruszyć w swoją drogę, i dla dorosłego, który powinien zwrócić szczególną uwagę na ostatni kadr komiksu. Ten naprawdę ostatni.

YE
Scenariusz i rysunki: Guilherme Petreca
Tłumaczenie: Marek Cichy
Wydawnictwo: Mandioca
Data wydania: 2018
Liczba stron: 176
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Format/forma: klasyczne komiksowe midi
Sugerowany wiek: 12+

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2017 Mamobab czyta