„Gucio i Cezar”, czyli tam, gdzie pieprz rośnie

29 października

„Gucio i Cezar”, czyli tam, gdzie pieprz rośnie



Niby czarno-biało, a jednak kolorowo! Ponadczasowo. Oto sztuka, która bezbłędnie udała się Bohdanowi Butence (oczywiście rysunek) i Krystynie Boglar (oczywiście scenariusz). Komiksowa wersja „Gucia i Cezara” nadal bawi, zaskakuje i wciąga. I wcale, ale to wcale człowiek (także ten mały) nie ma wrażenia, że czyta pozycję sprzed ponad pół wieku, choć wprawne oko zauważy pewne tropy wskazujące na czas powstania historii.

„Gucio i Cezar” Bohdan Butenko, Krystyna Boglar, klasyka komiksu dla najmłodszych
„Gucio i Cezar” to pierwsza książka, którą samodzielnie, na głos przeczytała moja córka. I do tego zacnemu audytorium w postaci młodszego brata. Internet donosi, że nie ona jedna zdobywała pierwsze czytelnicze szlify właśnie na tym komiksie. Historia ta jest bowiem do tego niemal idealna. Intrygujące przygody przesympatycznych bohaterów, krótkie, zabawne teksty i duża, wyraźna czcionka. Nic więcej nie trzeba.

„Gucio i Cezar” Bohdan Butenko, Krystyna Boglar, klasyka komiksu dla najmłodszych

Przygody gapowatego, pociesznego hipopotama o imieniu Gucio i inteligentnego, ułożonego psa Cezara przypominają nieco slapstickową komedię z Flipem i Flapem. Ciągle głodna niezdara ładuje się wciąż i wciąż w kłopoty. Z kolei ten mądrzejszy, spokojniejszy zawsze znajduje wyjście z opresji. Akcja ani na chwilę nie zwalnia. Katastrofa goni katastrofę.

„Gucio i Cezar” Bohdan Butenko, Krystyna Boglar, klasyka komiksu dla najmłodszych

W wykreowanym przez autorów świecie dominuje absurd, humor. Wydarzenia układają się jednak w spójną całość zgodnie z poetyką dziecięcego marzenia sennego, w którym wszystko jest możliwe. Ktoś przed kimś ucieka, ktoś gdzieś się chowa. Ktoś przez cały czas myśli wyłącznie o jedzeniu, inne ktosie myślą, jak zjeść apetycznego, tłuściutkiego ktosia. Większość wydarzeń koncentruje się wokół szeroko rozumianych kwestii gastronomicznych. Nie tylko tych słodkich, lizakowych, ale i wytrawnych, parówkowo-musztardowo-marchewkowych. Przetworzone są także inne wciąż aktualne problemy najmłodszych - tabliczka mnożenia nadal przecież budzi grozę, Wielki Zatruwacz do dziś sieje spustoszenie (choć współcześnie to raczej armia małych zatruwaczy).
Wędrówka po darmowe lizaki tam, gdzie pieprz rośnie Gang wilków rozbójników, jak z westernu

Dzieci odnajdą w komiksie wiele znanych i lubianych motywów z literatury dla najmłodszych (i nie tylko): pełne niebezpieczeństw wyprawy, nawet tam, gdzie pieprz rośnie, gang wilków-rozbójników inspirowany westernem, piratów, baśniowe tropy z klasycznym odzyskaniem uprowadzonej księżniczki, lustra spełniające życzenia, tajemniczego szpiega, a nawet wątek prawie kosmiczny.
„Gucio i Cezar” Bohdan Butenko, Krystyna Boglar, klasyka komiksu dla najmłodszych


Prosta, wyrazista kreska - znak rozpoznawczy mistrza Butenki - doskonale pasuje do klimatu opowieści. Autor w kadrach umieszcza tylko naprawdę niezbędne elementy scenografii, klucze umożliwiające zbudowanie historii. I wystarczy. Dzięki temu od dynamicznej akcji nie odciągają żadne graficzne fajerwerki. To czytelnik dopowiada sobie resztę, dodaje kolor (mimo próśb nie pozwoliłam na potraktowanie czarno-białych konturów jakimkolwiek kolorem) i skupia się przede wszystkim na perypetiach bohaterów. A tu fajerwerków jest aż nadto.


„Gucio i Cezar” Bohdan Butenko, Krystyna Boglar, klasyka komiksu dla najmłodszych


Ponadczasowość przygód Gucia i Cezara wynika przede wszystkim ze specyfiki świata przedstawionego. To odporna na upływ czasu, zawsze aktualna kraina fantazji, w której rządzi absurd i humor. Pierwsze komiksowe opowieści o sympatycznej parze bohaterów, które ukazywały się cyklicznie w „Świerszczyku”, bawiły dzieci już w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Potem wydano zeszyty z poszczególnymi historiami i wyprodukowano serię filmów animowanych. (Niestety, tych ostatnich nie pamiętam 😟)

„Gucio i Cezar” Bohdan Butenko, Krystyna Boglar, klasyka komiksu dla najmłodszych

Wreszcie w 2011 roku wydawnictwo Dwie Siostry udostępniło czytelnikom zbiorczy tom zawierający takie historie jak: „Gucio i Cezar na tropie tabliczki mnożenia”, „Gucio i Cezar tam gdzie pieprz rośnie”, „Gucio i Cezar budują rakietę”, „Gucio i Cezar ratują Felicję”, „Gucio i Cezar w walce z Zatruwaczem”. I był to strzał w dziesiątkę. Klasyka komiksu dla najmłodszych w najlepszym wydaniu - i dla czterolatka, i dla starszego rodzeństwa. I - sentymentalnie - dla rodziców.


GUCIO I CEZAR
Scenariusz: Krystyna Boglar
Rysunki: Bohdan Butenko
Wydawnictwo: Dwie Siostry
Data wydania: 2011
Oprawa: twarda
Liczba stron: 268
Format/forma: długie niskie komiksowe midi
Sugerowany wiek: 4+, idealne dla początkujących czytelników
„Kto kogo zjada”, czyli trup w przyrodzie ściele się gęsto

19 października

„Kto kogo zjada”, czyli trup w przyrodzie ściele się gęsto


Na początku był kwiat. I na końcu też. A w tym czasie 'pomiędzy' wiele się działo - narodziny przeplatały się ze śmiercią, życie zamierało i powracało. W różnej formie. Cykl natury zatacza koło. Uroboros bez końca zjada swój ogon. Pomieszałam czasy, nie wiem, którego użyć, tak jakby gramatyka nie nadążała za naturalnym porządkiem rzeczy.

Dość pseudofilozofii. Mówimy bowiem o książce dla dzieci. Mądrej. Edukacyjnej. O przyrodzie. W sumie bardzo prostej, w której autorzy próbują pokazać najmłodszym pewien biologiczny fakt będący jednocześnie podwaliną wielu filozoficznych idei.

„Kto kogo zjada” Aleksandry i Daniela Mizielińskich w obrazowy, konkretny sposób, bez owijania w bawełnę tłumaczy dzieciom samą istotę łańcucha pokarmowego.

„Kto kogo zjada” Aleksandra Mizielińska, Daniel Mizieliński, o łańcuchu pokarmowym dla najmłodszych


Słów tu mało, rządzi obraz. Każda rozkładówka to kolejne ogniwo. Kwiat zostaje zjedzony przez mszyce, pożarte później przez biedronkę. Ta kończy swój żywot w dziobie pliszki, która ląduje w żołądku lisa. Ten zaś ginie w paszczy wilka, który zdycha, gdyż jest bardzo stary. Potem mamy muchy, żaby, skrzek i tak dalej i tak dalej. W książce obserwujemy kilka takich powiązanych ze sobą cykli. O tym, że w naturze ten proces trwa bez końca, wciąż przypomina okładkowy Uroboros. Oczywiście starszemu czytelnikowi, gdyż nie jest to raczej symbol czytelny dla przedszkolaka czy początkującego ucznia. 
„Kto kogo zjada” Aleksandra Mizielińska, Daniel Mizieliński, o łańcuchu pokarmowym dla najmłodszych

Wszystkie elementy - grafika, kolorystyka, tekst - tworzą spójny przekaz. Krwistoczerwona okładka, makabryczny tytuł, piękny, trochę dziwny wąż zjadający własny ogon zwiastują jakiś horror, jakieś przerażające treści. Intrygują, zaciekawiają. Moja wówczas czteroletnia córka książkę samodzielnie wyszperała na półce w księgarni, wręczyła matce i kazała natychmiast, tu i teraz przeczytać. Ze strachem w oczach, zupełnie nie mając świadomości, co na nas czeka w środku, przeczytałam. I nie było źle. Wręcz przeciwnie.

„Kto kogo zjada” Aleksandra Mizielińska, Daniel Mizieliński, o łańcuchu pokarmowym dla najmłodszych


W środku bowiem jest spokojniej, choć trup ściele się gęsto. Czarno-biała uproszczona kreska sprawia, że książka przypomina nieco kolorowankę. Przede wszystkim jednak logika natury, fakty, uzasadnienie każdego przemijania i przekształcenie kolejnych ofiar w następne ogniwo łańcucha sprawiają, że dziecko odebrało książkę spokojnie, ze zrozumieniem, choć nie bez smutku w niektórych momentach. Wracaliśmy do niej wiele razy, na wyraźne życzenie przedszkolaczki.

„Kto kogo zjada” Aleksandra Mizielińska, Daniel Mizieliński, o łańcuchu pokarmowym dla najmłodszych

Wielka w tym zasługa przyjętej konwencji. Bez trudnych terminów, bez nudnych nazw, za to z (czarnym) humorem czytelnym dla najmłodszych. Bezosobowi producenci, konsumenci, reducenci zostają w podręcznikach. Tutaj widzimy konkretne organizmy, konkretne istnienia, które tworzą ten z jednej strony okrutny, z drugiej niezbędny do istnienia świata łańcuch. Autorzy doskonale balansują pomiędzy dosłownością a symbolem. Krew się tutaj nie leje, nie ma drastycznych scen. To, co za mocne z punktu widzenia dziecka, zostało przedstawione umownie, jak choćby zjadane w całości zwierzęta.
„Kto kogo zjada” Aleksandra Mizielińska, Daniel Mizieliński, o łańcuchu pokarmowym dla najmłodszych



O łańcuchu pokarmowym dzieci uczą się w pierwszych latach szkoły podstawowej. Lektura „Kto kogo zjada” gwarantuje, że zapamiętają wszystko w mig i na długie lata. Dlatego uprasza się wydawnictwa wszelakie o wznowienie. Dla dobra nauki.

P.S. Dwunastoletnia dziś wspomniana wyżej dziewczynka zauważyła leżącą koło komputera książkę. Nie sięgaliśmy do niej od lat, a ona wciąż pamięta, że to - cytuję - fajna rzecz o łańcuchu pokarmowym. Lepszej rekomendacji chyba nie trzeba.


KTO KOGO ZJADA
Tekst i ilustracje: Aleksandra Mizielińska, Daniel Mizieliński
Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 2010
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 64
Format/forma: maksi
Sugerowany wiek: 6+ (ale 4-latka też dała radę)
„Niebieska kapturka”, czyli dzionek na dzielni

16 października

„Niebieska kapturka”, czyli dzionek na dzielni

Dostałam burę, reprymendę ostrą od dzieci własnych. Jak to? Dlaczego? Weź się matko do roboty. Nie opisałaś jeszcze czegoś super, ekstra, od czego kiszki ze śmiechu kręcą arabeski. To nic, że przez długi czas książki nie mogłam po prostu nigdzie zlokalizować. Przeczytałam, obfotografowałam, potomstwu wręczyłam, by zdanie młodszych w opinii uwzględnić (zazwyczaj to robię) i … jakieś bliżej niezidentyfikowane siły wrogo przejęły niepozorną niebieską książeczkę, z okładki której z rozbrajającym uśmiechem spoglądała na czytelników sympatyczna dziewczynka. 

„Niebieska Kapturka” Bartosz Sztybor, Piotr Nowacki, Łukasz Mazur


Książka odnalazła się w końcu podczas domowej dyskusji nad frapującym problemem płci i baśniowych nazw własnych, by służyć za dowód, że można inaczej. Bo dlaczego Czerwony Kapturek to Kapturek? Przecież to Kapturka, dziewczynka. Tak jak „Niebieska Kapturka”, bo o tej właśnie prześmiesznej wariacji na temat klasyka wśród klasyków, baśni nad baśniami mowa. Kapturka zdaniem mojej córki to jedyna dopuszczalna forma. I już.

„Niebieska Kapturka” to pierwsza propozycja tria autorskiego Pokembry przeznaczona dla młodszych (nie tylko) czytelników. Za tekst odpowiadał Bartosz Sztybor, obrazem historię opowiedział Piotr Nowacki, a wszystko pokolorował i w spójną graficzną całość ułożył Łukasz Mazur.

* Na swoje usprawiedliwienie dodam, że na blogu wspominałam o Kapturce przy okazji omawiania innej pozycji tria Pokembry (klik do recenzji „W koronie. Nie ma miejsca jak dąb”). Ale to przecież się wcale nie liczy ;-) 

„Niebieska Kapturka” Bartosz Sztybor, Piotr Nowacki, Łukasz Mazur

Niebieska Kapturka ujęła moje niemal nastoletnie dzieci z kilku względów. Po pierwsze hip-hopowy rytm i (prawie) rym (tak, tak, złapałam syna na głośnym czytaniu z charakterystycznym zaśpiewem), po drugie tajemniczy, z lekka magiczny język nieco starszych kolegów. To jedna z niewielu książek, dzięki której moje wciąż małe (choć wyrośnięte) dzieci mają wgląd, jak przez dziurkę do klucza, w świat, który już za chwilę, już za momencik będzie ich. Na razie tylko fascynuje, jeszcze jest trochę hermetyczny, niedostępny, trudno bowiem rządzić na dzielni, jeśli nie do końca samodzielnie można się po niej przemieszczać ;-) Czas już jednak na mentalne przygotowanie. Po trzecie (tu ukłon w stronę córki) forma językowa ksywy dziewczynki zgadza się z jej płcią.

„Niebieska Kapturka” Bartosz Sztybor, Piotr Nowacki, Łukasz Mazur
„Niebieska Kapturka” to przede wszystkim całkiem zgrabna trawestacja znanej baśni. Niby ci sami bohaterowie (dziewczynka, wilk, babcia, mama, leśniczy), podobna sceneria (las, dom i łóżko babci), szkielet konstrukcyjny (koszyczek, wędrówka do babci), ale opowieść ma zupełnie inny wydźwięk. Kapturka wcale nie jest zagubionym dziewczątkiem, wręcz przeciwnie.  Nikt nikogo nie pożera, nikt nikomu flaków nie wypruwa. To raczej klasyczna komedia omyłek. I ten pozytywny przekaz. „Każdy jest inną osobą, ale wszyscy mają prawo być sobą”. Yee. Tego dla mych dzieci chcę.


„Niebieska Kapturka” Bartosz Sztybor, Piotr Nowacki, Łukasz Mazur
Nie umiem ocenić aktualności i trafności odwzorowania młodzieżowego slangu. Za stara ze mnie kobieta, a potomstwo ciut za młode. Nawijka brzmi przede wszystkim spójnie, wiarygodnie i zrozumiale, więc kupujemy konwencję bez wnikania w szczegóły. Poza tym każdy przecież wie (nawet jeśli już niby zapomniał), że nie ma nic bardziej ulotnego, zmiennego niż nastoletnia gwara. Ba - w tym samym czasie na sąsiednich ulicach, w poszczególnych dzielnicach, wsiach, miasteczkach i miastach współistnieją różne idiolekty. Dodajmy do tego zróżnicowanie środowiskowe i bądź tu człowieku mądry.


„Niebieska Kapturka” Bartosz Sztybor, Piotr Nowacki, Łukasz Mazur

Hip-hopowy klimat książki współtworzą świetne ilustracje Piotra Nowackiego. Proste, momentami wręcz kanciaste, konkretne. Autor bawi się konwencją: Kapturka paraduje w niebieskim kombinezonie - kokonie, Babcia wygląda jak żywcem wyjęta z katalogu babć, hipsterski Wilk ma minę zbitego psa,  Leśniczy oczywiście dumnie nosi wąsy.  Zresztą wykorzystanie kaptura jako ponadczasowego symbolu okresu burzy hormonów to strzał w dziesiątkę. Trzydzieści lat temu rządziła bluza z kapturem i rządzi do dziś.

„Niebieska Kapturka” Bartosz Sztybor, Piotr Nowacki, Łukasz Mazur

Jestem jednak matką, a matka to ta, co wychowuje i o niuanse w tej dziedzinie dba. Dlatego przyczepię się nieco do motywacji Niebieskiej Kapturki. Dlaczego dziewczynka udaje się do babci? Matka kazała. OK. Babcia „zawsze dawała dobrą szamę i sypała hajsem”. Pierwsza część zdania OK, druga lekko zgrzyta. Nie jestem naiwna - to pobudki realne, często prawdziwe. Babciny portfel nierzadko ratuje budżet nastolatka. Norma. Rozumiem. Nie chcę jednak sprzedawać tej filozofii młodszym dzieciakom. Bo nie. Gdybym jednak matką nie była, wcale bym tego nie zauważyła.
„Niebieska Kapturka” Bartosz Sztybor, Piotr Nowacki, Łukasz Mazur

Konwencja „Niebieskiej Kapturki” uwiedzie już dzieci prawie nastoletnie, 8-, 9-, 10-latki, uchyla przecież drzwi do poziomu wyżej. Nastolatki także powinny być usatysfakcjonowane, o ile nie włączą trybu krytyczno-marudzącego. A dorośli ubawią się setnie (testowane!). Młodszym dzieciom może brakować trochę kontekstu, by w pełni docenić zabawę ze stereotypami i świetny humor przygód rezolutnej typiary w niebieskim kapturze, która kocha kleić rymy. Obczajcie więc „Niebieską Kapturkę”. Warto. W razie problemów ze zrozumieniem, zawsze możecie zajrzeć do słowniczka na końcu książki.


P.S. Książka ma również duży potencjał warsztatowo-edukacyjny. Wychowawcza, polski. Nauczyciele miejcie filunek.


NIEBIESKA KAPTURKA
Tekst: Bartosz Sztybor
Ilustracje: Piotr Nowacki
Kolory i projekt graficzny: Łukasz Mazur
Wydawnictwo: Tashka
Data wydania: 2016
Oprawa: twarda
Liczba stron: 64
Format/forma: midi/mini
Sugerowany wiek: 8+

„Najwyższa góra, najgłębszy ocean. Obrazkowe kompendium cudów natury”, czyli duże, większe, największe

09 października

„Najwyższa góra, najgłębszy ocean. Obrazkowe kompendium cudów natury”, czyli duże, większe, największe

„Najwyższa góra, najgłębszy ocean. Obrazkowe kompendium cudów natury”  przyciąga - gigantycznym formatem, stylową szatą graficzną, a przede wszystkim - ogromem wiedzy zgromadzonej na zaledwie trzydziestu stronach.  Każda z piętnastu olbrzymich rozkładówek to wielka uczta dla oka, a jeszcze większa dla głodnego wiedzy czytelnika. I prawie wszystko smakuje tu wyśmienicie.

„Najwyższa góra, najgłębszy ocean. Obrazkowe kompendium cudów natury” Page Tsou
Ogromna w tym zasługa niezwykle klimatycznych ilustracji autorstwa Tsou Page'a (więcej prac tego tajwańskiego artysty obejrzycie tu, warto!). To właśnie jego nazwisko jako jedyne pojawia się i na okładce, i na karcie tytułowej. Informacje o osobach, które przygotowały definicje, opisy i inne treści ukryto w stopce redakcyjnej. Dopiero z niej dowiemy się, że tekst opracowały Kate Baker oraz Zanna Davidson

„Najwyższa góra, najgłębszy ocean. Obrazkowe kompendium cudów natury” Page Tsou

Czasami miałam wrażenie, że Page przenosi nas do nowoczesnego muzeum z  bogatą i przemyślaną ekspozycją, innym razem czułam się jak w gabinecie osobliwości. Stylizowana, odrobinę staroświecka kreska, przygaszone kolory nadają książce urokliwą aurę vintage, ilustracje spokojnie mogłyby towarzyszyć jakiejś steampunkowej pozycji. Plansze nie są przy tym monotonne, autor stosuje różne elementy urozmaicające grafikę. Obok klasycznych, typowych dla obrazkowych słowników rozkładówek po prostu prezentujących w ciekawy sposób omawiane zagadnienia, pojawiają się również nieszablonowe wykresy, diagramy,  utrzymane w konwencji retro piktogramy, strony udające dawne gazety. Tekst często ułożony jest w nieoczywistej pozycji. Dodatkowy smaczek to świetne, dobrze dobrane do atmosfery książki liternictwo.

„Najwyższa góra, najgłębszy ocean. Obrazkowe kompendium cudów natury” Page Tsou


Gigantyczny format książki zachęca do wspólnego, rodzinnego przeglądania, poszukiwania szczegółów i szczególików, odkrywania kolejnych tajemnic świata natury. Mimo skumulowania na rozkładówkach mnóstwa informacji, wszystko jest raczej czytelne. Jedynie w niektórych miejscach odrobinę większa czcionka ułatwiłaby lekturę. Podobnie zbyt mało urozmaicona pod względem kolorystycznym strona poświęcona najwyższym szczytom górskim sprawiła nam nieco trudności.


„Najwyższa góra, najgłębszy ocean. Obrazkowe kompendium cudów natury” Page Tsou

Kryterium porządkującym zawartość książki jest „bycie naj” w jakiejś kategorii. Zgromadzono tu największe, najmniejsze, najciekawsze, najbardziej zaskakujące cuda szeroko rozumianej natury. Faunę reprezentują między innymi dinozaury, giganty ze świata zwierząt, olbrzymie motyle i stawonogi, wyjątkowi biegacze, pływacy, skoczkowie, florę - majestatyczne drzewa, nasiona, liście, podwodne lasy. Odwiedzamy najwyższe góry, eksplorujemy najgłębsze oceany i podziemia. W poszukiwaniu najgorętszych, najzimniejszych, najsuchszych i najwilgotniejszych miejsc wędrujemy po całej Ziemi.

„Najwyższa góra, najgłębszy ocean. Obrazkowe kompendium cudów natury” Page Tsou

Jeden z najbardziej ekscytujących rozdziałów opowiada o najdłuższych migracjach zwierząt (przyznam, że wszyscy przecieraliśmy oczy ze zdumienia). W innym nasze przerażenie wzbudziły największe burze świata. Do koncepcji pozycji trochę nie pasuje jedynie część, skądinąd wciągająca i bardzo ciekawa, poświęcona Układowi Słonecznemu.
„Najwyższa góra, najgłębszy ocean. Obrazkowe kompendium cudów natury” Page Tsou

Autorzy serwują przy tym samą esencję wiedzy. Przeważają krótkie hasła, często ograniczone do samej nazwy i kilku charakterystycznych danych (między innymi wielkości - różniste, miejsca występowania, łacińskie - czytaj egzotyczne - nazwy). Czasami pojawia się nieco rozszerzony tekst, klarowne, najwyżej kilkuzdaniowe wytłumaczenie jakiegoś zjawiska, anegdotki, ciekawostki. Suche fakty często urozmaicono wstawkami opowiadającymi np. o wierzeniach.

„Najwyższa góra, najgłębszy ocean. Obrazkowe kompendium cudów natury” Page Tsou

„Najwyższą górę, najgłębszy ocean” wydawca rekomenduje czytelnikom w wieku od 10 do 14 lat. To prawda, że właśnie dzieci ze starszych klas szkoły podstawowej najwięcej wyniosą z lektury. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, by spróbować poznać ekstrema świata natury z jeszcze młodszymi czytelnikami. Najwyżej pewne treści zrozumieją w pełni nieco później. Wyznaczanie górnej granicy uważam w tym przypadku za bzdurę. Czternaście lat skończyłam już nie raz i nie dwa, a od wyszukiwania najbardziej zaskakujących ciekawostek po prostu nie mogłam się oderwać. Bo przecież to niemożliwe, by zwykły małż żył aż 500 lat.

Uwaga! To książka do wielokrotnej konsumpcji!

NAJWYŻSZA GÓRA, NAJGŁĘBSZY OCEAN
Tekst: Kate Baker, Zanna Davidson
Ilustracje: Page Tsou
Tłumaczenie: Hanna Pasierska
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Data wydania: 2018
Oprawa: twarda
Format: maksi
Liczba stron: 40
Sugerowany wiek: według wydawcy 10-14, ale zainteresuje też nieco młodszych i nieco starszych
„Hilda i kamienny las”, czyli powrót do świata trolli

01 października

„Hilda i kamienny las”, czyli powrót do świata trolli

Podwójny rodzinny maraton z Hildą. Serialowy i komiksowy. Oba doskonałe i według matki, i zdaniem dzieci. Okazja również była podwójna. Polskie wydanie „Hildy i kamiennego lasu”, piątego tomu serii Luke'a Pearsona, przytargane przez nas z łódzkiego Festiwalu Komiksu, i start pierwszego sezonu serialu Hilda o przygodach rezolutnej przyjaciółki trolli na platformie Netflix. 

Nie będę się rozpisywać. Po prostu podtrzymuję wszystko to, co o komiksach Luke'a Pearsona napisałam w recenzji poprzednich części (przeczytasz ją o tu). Nadal urzeka sprawne wykorzystanie elementów (nie tylko) skandynawskiej mitologii, świat trolli, pokątków i tycich ludzi wciąż zaskakuje niesamowitym, baśniowym klimatem. Wyraziste postacie z  obu krain budzą sympatię (no może z małymi wyjątkami), ich zachowania, reakcje są wiarygodne, dzięki czemu czytelnikowi łatwo się utożsamić z bohaterami. I to niezależnie od wieku - ja doskonale rozumiałam motywacje i postępowanie matki, dzieci - Hildę i jej dążenie do niezależności. 

„Hilda i kamienny las” Luke Pearson

Tym razem akcja komiksu znowu umiejscowiona została w Trolberg. Hilda w końcu doskonale zaaklimatyzowała się w mieście, które okazało się być nie mniej magiczne i pełne niespodzianek niż pustkowie. Trzeba więc, nie zważając na czyhające wszędzie zagrożenia, odkryć wszystkie jego tajemnice. Samodzielnie bądź z mniej lub bardziej chętnymi przyjaciółmi.

„Hilda i kamienny las” Luke Pearson


Pearson skupia się głównie na złożonej relacji pomiędzy Hildą a jej matką. Pierwsza walczy na swój dziecięcy sposób (nie zawsze mądry) o jak największą autonomię, druga to czuje, widzi wymykającą się z ich wspólnego świata córkę i stara się coraz bardziej „mamować”. Hilda jak to Hilda nic sobie nie robi z rodzicielskich zakazów, szlabanów i nadal prowadzi niezwykle ekscytujące, choć starannie ukrywane drugie życie.

Zachowanie Hildy, jej bardziej lub mniej udane próby ocalenia własnej odrębności (dziecięcej wyobraźni?), igranie z mamą, zabawa w to, kto kogo przechytrzy, wyraźnie wskazują, że dziewczynka dorasta i powoli przeobraża się w nastolatkę (a że nastolatki to zło wcielone dowodzi wersja serialowa). Pearson w dyskretny i trafny sposób diagnozuje przyczyny tarć i napięć pomiędzy bohaterkami. Nie opowiada się przy tym po żadnej ze stron, nie ocenia i nie moralizuje, ale po prostu zestawia ze sobą dwie postaci, ich potrzeby, marzenia i lęki. Ja rozumiałam matkę, dzieci Hildę. Jak w życiu.

„Hilda i kamienny las” Luke Pearson

I jak to w życiu niedopowiedzenia prowadzą do katastrofy, sprawy przybierają nieoczekiwany obrót. Paradoksalnie właśnie dzięki temu matka i córka mają szansę na odbudowanie a raczej przedefiniowanie swojej relacji. Mama staje się kluczową uczestniczką prezentowanych wydarzeń, bohaterką równą Hildzie, tak samo odważną i nieustraszoną, jeśli tylko trzeba walczyć o najbliższych (choć przyznaję, że ani razu nie odpuszcza sobie matkowania, co to, to nie).

Po raz pierwszy Pearson nie kończy przygody zgrabnym happy endem, pozostawia czytelnika w zawieszeniu, w ostatnich kadrach fundując odbiorcom rasowy cliffhanger. Powoduje on, że jeszcze bardziej całą trójką nie możemy się doczekać kolejnej części.

„Hilda i kamienny las” Luke Pearson


Warstwa wizualna komiksu nadal trzyma najwyższy poziom. Autor tym razem sporo eksperymentuje z kadrowaniem. Zmienne, dynamiczne, nieregularne nie sprawia jednak kłopotów interpretacyjnych, dziecko może łatwo podążać za narracją. Duże zmiany widać również w stosowanej kolorystyce. Choć Pearson wciąż pozostaje wierny palecie przygaszonych, patynowych brązów, szarości, błękitów, musztardowego i oliwki, barwy wydają się być używane bardziej świadomie. W wielu miejscach zmiana koloru sygnalizuje nadchodzące wydarzenia, buduje odpowiedni klimat. Czytelnik, szczególnie ten młodszy, od razu czuje, że już za chwilę, za rogiem, za skałą czai się bliżej nieokreślone zagrożenie.

Ciekawe, klimatyczne wyklejki, ekslibris, twarda oprawa z lakierowanymi elementami tak samo jak w poprzednich tomach cieszą oko. Niestety, tym razem wydawca zrezygnował z pięknego, płóciennego grzbietu, który nadawał okładkom ten szczególny, folkowy charakter. Szkoda.

„Hilda i kamienny las” Luke Pearson

⟪⦓⦓⧼⧽⦔⦔⟫

Cykl komiksów o przygodach niebieskowłosej Hildy i jej przyjaciół pochodzących z dwóch współistniejących rzeczywistości gwarantuje świetną, mądrą rozrywkę dla czytelników niemal w każdym wieku. Piąty tom, choć niczym nie zaskakuje, nie odbiega poziomem od wcześniejszych. Nadal uczestniczymy w niesamowitych wydarzeniach, odkrywamy magię wszędzie wokół nas, chłoniemy wciąż żywy świat legend, mitów i przesądów, spotykamy wyraziste, zapadające w pamięć postaci. A przede wszystkim zostajemy porwani w wir wciągającej przygody. A przy okazji Pearson gdzieniegdzie przemyca całkiem sensowny przekaz, trochę życiowych mądrości. To dodatkowy bonus. Czekamy z niecierpliwością na dalszy ciąg opowieści.


Dłużące się oczekiwanie z całą pewnością osłodzi trzynastoodcinkowy serial, który właśnie pojawił się w ofercie Netfliksa. Równie wciągający (dwa wieczory i po sezonie), prawie tak samo magiczny. Ciepły, rodzinny, dowcipny, po prostu mądry. Choć inaczej rozłożono akcenty, wyeksponowane zostały inne wątki, wersja filmowa nie odbiega znacząco od komiksowego pierwowzoru. Część odcinków to po prostu animowana adaptacja wcześniej znanych przygód, część to ich rozwinięcie, twórcze uzupełnienie. Pojawiają się również zupełnie nowe opowieści, utrzymane w baśniowym, magicznym klimacie, i całkiem nowi bohaterowie.

W komiksach Pearson udowodnił, że po mistrzowsku potrafi kreatywnie przetworzyć klasyczne mity, legendy w czytelną i atrakcyjną dla współczesnego czytelnika opowieść. W serialu pokazuje, że równie dobrze radzi sobie z wykorzystaniem klasycznych toposów kultury popularnej, szczególnie tych najczęstszych w animacji dziecięcej. Między innymi wykpiony został (choć dość ciepło) świat nastolatek (świetny odcinek o nocnych Marach), pojawia się motyw szalonego naukowca i lekko upiornej bibliotekarki. I to wszystko bez wszechobecnego we współczesnych filmach dla młodszego odbiorcy porozumiewawczego mrugania okiem do dorosłych. To serial dla dzieci, łatwy do odczytania na wszystkich poziomach przez dzieci, który choć nie przypochlebia się starszym, może się im spodobać.

Dzięki wzbogaconym, dopowiedzianym wątkom i nowym historiom nawet bohaterowie znani z komiksów zyskali w kreskówce dodatkowy wymiar. Wszyscy mieliśmy wrażenie, że filmowa Hilda jest nieco starsza, bardziej niezależna niż w komiksie (zaznaczam jednak, że być może to po prostu efekt dojrzewania odbiorców, pierwsze przygody Hildy dzieci poznały w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym). Komiksowy Drewniak to po prostu dziwny, wyalienowany z rzeczywistości gość. Ten z serialu - maksymalnie zdystansowany wobec świata, taki wciąż „obok” - wydaje się być całkowicie pozbawiony emocji. A to tylko pozór. Podobnie z poukładaną, trochę nudną Fridą. Rysy na jej nieskazitelnym charakterze czynią ją bardziej ludzką, wiarygodną.

Folkowy klimat komiksu budowała już sama forma edytorska, te okładki, wyklejki, etniczne ornamenty, ekslibrisy, płócienne grzbiety i tym podobne cymesy. W filmie taką rolę pełni urocza, stylizowana karta tytułowa, czołówka i dobrze dopasowana muzyka (szczególnie utwór tytułowy). I tyle. Magiczną atmosferę uzyskano tu przy użyciu innych środków.

Obawiałam się również trochę polskiego dubbingu. W większości przypadków głosy zostały dobrze dobrane. Hilda i Drewniak wręcz po mistrzowsku. Jedynie mama brzmiała dziwnie, mechanicznie, nieprzyjemnie. Każda jej wypowiedź, nawet ciepła, miła, wydawała się być rozkazem. Na szczęście po kilku odcinkach przyzwyczajenie sprawiło, że groźne tony stawały się mniej odczuwalne.

Podobnie jak komiksy serial o Hildzie to pozycja, w której każdy, niezależnie od wieku, znajdzie coś dla siebie. Magiczny świat, baśniowy klimat, mity i legendy, postaci, w których możemy dostrzec własne zachowania, przywary, porywające przygody, nastrojową muzykę, porządną, utrzymaną w starym stylu animację. I choć JA nadal wolę bardziej spójne i uporządkowane wersje drukowane, które wabią wyjątkową atmosferą już od samej okładki, trochę doroślejsza filmowa wersja perypetii nieustraszonej tropicielki legendarnych stworów doskonale trafiła w oczekiwania moich dzieci (10 i 12 lat). Młodszemu nie przeszkadzało, że dosłownie przed chwilą skończył kolejny raz lekturę wszystkich części komiksu, starsza niemal od razu po filmowym maratonie odświeżyła sobie trochę zapomniane pięć tomów.

Jeśli jeszcze nie czujecie się przekonani, obejrzyjcie zwiastun!  Czyż nie jest uroczy? I nie sugerujcie się opisami Netfliksa. Hilda zaliczona do kategorii 'dziwaczne'? No bez przesady!



Na blogu pisałam już o wszystkich poprzednich tomach 
„Hilda i troll”
„Hilda i nocny olbrzym”
„Hilda i ptasia parada”, 
„Hilda i czarna bestia”
Recenzję znajdziesz TU

HILDA I KAMIENNY LAS
Scenariusz i rysunki: Luke Pearson
Tłumaczenie: Hubert Brychczyński
Wydawnictwo: Centrala
Data wydania: 2018
Oprawa: twarda
Liczba stron: 80
Format: midi
Sugerowany wiek: 5+

HILDA. Sezon 1
Reżyseria: Luke Pearson
Liczba odcinków: 13
Sugerowany wiek: 7+
Obejrzysz na platformie Netflix



Copyright © 2017 Mamobab czyta