Zazdroszczę dzieciom umiejętności głębokiego, całościowego zanurzenia się w świecie opowieści, podążania za narracją na pozornie najprostszym emocjonalnym poziomie. Czucia, przeżycia historii, a nie prób interpretacji, ciągłego, często bezsensownego szukania ram, w których niby powinniśmy ją widzieć, rozkładania wszystkiego na czynniki pierwsze, grzebania w bebechach struktury. Chciałabym po prostu, jak kiedyś, zachwycić się i nie myśleć, czy słusznie.
Czy to jeszcze możliwe? Nie wiem. Ale jestem pewna, że niektóre pozycje sprzyjają choć trochę odnalezieniu w sobie zatraconej umiejętności magicznego doświadczenia lektury. To baśnie i to nie te najbardziej znane, ograne do granic możliwości w kulturowym tyglu, których różne interpretacje tak mocno zakorzeniły się w mojej świadomości, że już sama nie wiem, czy to moje odczucia, czy jakieś reminiscencje teorii snutych przez Proppa, Bettelheima czy innych badaczy.
I nagle trafiam na książkę wyjątkową, niby zwykłą reinterpretację najbardziej oczywistej z oczywistych baśni - „Czerwone wilczątko” Amélie Fléchais, a w niej pojawia się magia.
Punkt wyjścia niczym nie zaskakuje, z tym że zamiast ludzkich bohaterów mamy mamę wilczycę i szczenię - Czerwone Wilczątko. Otrzymuje ono odpowiedzialne zadanie dostarczenia tłustego zajączka bezzębnej babci, która niestety nie może już polować. Do domu babci wiedzie pewnie wiele leśnych ścieżek, bezwzględnie omijać należy jednak tylko jedną, tę, która wiedzie przez las martwych drzew. Beztroskie Czerwone Wilczątko jest przekonane, że zgubić się w lesie nie może, przecież to jego/jej dom. Jednak ta pewność siebie okazuje się zgubna. Co więcej, szczenię popełnia jeszcze jeden wynikający z niefrasobliwości błąd. Niechcący, zupełnie przez przypadek konsumuje całego zająca. Kara jest więc nieuchronna.
Poprzez zestawienie dwóch wersji pieśni autorce udało się dobrze pokazać siłę przekazu, także tego zapisanego w baśni, legendzie, kulturze, jego wpływ na budowanie się tożsamości wspólnoty. Niestety, nie zawsze w pozytywnym tego słowa znaczeniu, gdyż porozumienie wymaga uspójnienia opowieści przynajmniej w zakresie podstawowych wartości, a nie powielania błędnych, jednostronnych przekonań. Tu otrzymujemy ministudium kształtowania się uprzedzeń i nienawiści motywowanych nie tylko niezrozumieniem, ale i chęcią zemsty.
Główną bohaterką obu pieśni jest bowiem człowiek - kobieta. Inna, dziwna, pogardzana, nie do końca żyjąca według obowiązujących norm społecznych. Za inność oczywiście spotyka ją kara. Odwleczona w czasie, lecz nieuchronna. Kim jest tak naprawdę, możemy się tylko domyślać. Autorka nie mówi niczego wprost. Czy to matka dziewczynki? Czy wilczyca w ludzkiej skórze? A może zwykła wiedźma, czarownica lub po prostu wiedząca. Albo po prostu wrażliwa dusza. Czytelnik musi dopowiedzieć sobie sam.
Moim pierwszym skojarzeniem, tym racjonalnym, była tańcząca, a raczej biegnąca z wilkami. Archetypowa dzika kobieta, o której pisała Clarissa Pinkola Estes. Ale gdzieś w głębi błąkało się drugie nawiązanie, którego długo nie potrafiłam zidentyfikować. To kobiece postaci z dwóch animacji Tomma Moore'a. Odchodząca w niepamięć bogini wprost ze staroirlandzkich mitów - biała wilczyca Aisling z „Sekretu Księgi z Kells”. Matka, która zniknęła, Selkie z „Sekretów Morza”. Łączniczka pomiędzy magicznym światem mitu a realnością. Jakże bliska im jest ona - tajemnicza kobieta lubiąca dalekie wędrówki do lasu.
Podobieństwa między tymi postaciami są jeszcze mocniej podkreślone między innymi sposobem ich wizualnego przedstawienia. Długie, rozpuszczone włosy, pewna niedookreśloność i przede wszystkim dolne części ciała, zakończenie nóg. Focze jak u Selkie, zlewające się z ziemią u kobiety z pieśni. Nieprzypadkowe, gdyż Amélie Fléchais należała do zespołu twórców „Sekretów Morza” w studiu Cartoon Saloon.
Kadr z filmu "Sekrety morza". Źródło: http://www.cartoonsaloon.ie/work/song-of-the-sea/ |
Trzy opowieści, a przesłanie tkwi gdzieś pomiędzy nimi. Czy aby na pewno jest ono oczywiste? Choć autorka jako bezpośrednią inspirację wskazuje zakończoną ładnym gładkim morałem wersję „Czerwonego Kapturka” autorstwa Charlesa Perraulta, w swoim tekście nie ocenia, nie sugeruje żadnej właściwej odpowiedzi. Zestawia ze sobą tylko dwie wersje legendy i to wcale nie oparte na faktach, ale na aluzji, niedopowiedzeniu. Przekształca zakorzenioną w kulturze figurę dziewczynki pożartej przez złego wilka. Symboliczne - jak w micie, baśni, jednocześnie strukturę baśni przełamując. Gdyż brakuje tu charakterystycznej dla magicznego widzenia świata ostrej dychotomii pomiędzy tym, co dobre, a tym, co złe. Wszystko jest względne.
Nie ma bowiem w tej historii typowych dla baśni jednoznacznych postaci, przy czym mimo wszystko autorka różnicuje te zachowania, które wynikają z natury, biologii, fizjologii. od tych, które są efektem przekazu kulturowego. Wilk pozostaje tu drapieżnikiem, nawet słodkie małe Czerwone Wilczątko, które spaceruje sobie po lesie podgryzając truchło zajączka. Człowiek staje się drapieżnikiem, jak słodka mała dziewczynka zmanipulowana ograniczonym do jednego punktu widzenia przekazem.
Dystans do popularnych interpretacji baśni o Czerwonym Kapturku autorka podkreśla w jeszcze jeden dość przewrotny sposób. Czerwone Wilczątko nie ma określonej płci, nie wiemy, czy to mały wilczek, czy mała wilczyca. I nie jest to z punktu widzenia całej historii istotne. Dzięki temu na szczęście nie da się wtłoczyć tej wersji w ramy magicznej baśni inicjacyjnej, symbolicznego przesłania dla dorastających dziewczynek. Pojawia się tu potencjalnie wspomniana archetypowa wizja kobiety dzikiej, wyzwolonej, ale funkcjonuje ona już w dorosłej rzeczywistości.
Świat dzieci mimo wszystko jest bezpieczny, mogą one liczyć na ratunek, bezwarunkową miłość, nawet gdy zabłądzą gdzieś w lesie. Niezwykle wzruszyła mnie scena, w której ojciec-wilk przykrywa klatkę, by chronić szczenię przed brutalnym widokiem walki. Niestety, w dorosłości wszystko ma swój ostateczny kres, każda decyzja niesie nieodwołane konsekwencje, nie ma wybawienia. Nie pojawi się nagle z odsieczą rodzic, leśniczy. A nawet jeśli, niekoniecznie dobrze odczyta on nasze intencje.
Tak jak tradycyjna baśń magiczna opowieść posługuje się skrótem, nakreślone zostały tylko ogólne jej ramy. Zdania są proste, tło wydarzeń, o ile w ogóle się pojawia, schematyczne. Prawdziwy klimat tej historii, pełen grozy i tajemnicy, tworzą bowiem ilustracje, będące głównym nośnikiem treści. Pełne malarskiego rozmachu, szczegółów również skłaniają do prób symbolicznego ich odczytania.
Nie ma bowiem w tej historii typowych dla baśni jednoznacznych postaci, przy czym mimo wszystko autorka różnicuje te zachowania, które wynikają z natury, biologii, fizjologii. od tych, które są efektem przekazu kulturowego. Wilk pozostaje tu drapieżnikiem, nawet słodkie małe Czerwone Wilczątko, które spaceruje sobie po lesie podgryzając truchło zajączka. Człowiek staje się drapieżnikiem, jak słodka mała dziewczynka zmanipulowana ograniczonym do jednego punktu widzenia przekazem.
Świat dzieci mimo wszystko jest bezpieczny, mogą one liczyć na ratunek, bezwarunkową miłość, nawet gdy zabłądzą gdzieś w lesie. Niezwykle wzruszyła mnie scena, w której ojciec-wilk przykrywa klatkę, by chronić szczenię przed brutalnym widokiem walki. Niestety, w dorosłości wszystko ma swój ostateczny kres, każda decyzja niesie nieodwołane konsekwencje, nie ma wybawienia. Nie pojawi się nagle z odsieczą rodzic, leśniczy. A nawet jeśli, niekoniecznie dobrze odczyta on nasze intencje.
Tak jak tradycyjna baśń magiczna opowieść posługuje się skrótem, nakreślone zostały tylko ogólne jej ramy. Zdania są proste, tło wydarzeń, o ile w ogóle się pojawia, schematyczne. Prawdziwy klimat tej historii, pełen grozy i tajemnicy, tworzą bowiem ilustracje, będące głównym nośnikiem treści. Pełne malarskiego rozmachu, szczegółów również skłaniają do prób symbolicznego ich odczytania.
Spektakularna warstwa wizualna przypomina bardziej film, a nie statyczny obraz. Dużo rozwiązań to twórczo przetworzone zapożyczenia z wspomnianych wcześniej animacji - przykładem choćby sposób rysowania postaci, nasycenie niezwykle szczegółowego tła odpowiednią symboliką, gra kolorem, stosowanie różnorodnych technik - od realistycznych, poprzez magiczne, nieco bajkowe, po posługujące się uproszczoną kreską, wręcz schematyczne.
W tej dynamicznej narracji bohaterowie swobodnie przemieszczają się po rozkładówkach, które należy raczej potraktować jako wielkie plansze komiksowe bez sztywnych podziałów na kadry. Te tworzy czytelnik, za każdym razem inaczej, aktywnie.
To właśnie obraz dopowiada to, czego brakowało w tekście, definiuje bohaterów, podsuwa nowe tropy. Zwróćcie uwagę, kto uszył czerwony płaszcz wilczątka. Zajęcze truchła, czyli wilcza strawa, przypominają urocze maskotki i jednocześnie nie pozwalają czytelnikowi zapomnieć o prawdziwej naturze wilka. Las, w którym mieszkają wilki, aż tętni od życia. Okolice domu dziewczynki to puste, przerażające i przede wszystkim martwe karczowisko.
Fléchais atmosferę buduje również poprzez świetne operowanie kolorystyką. Początkowo barwy są mocne, nasycone, po prostu pełne tajemnicy, ale i życia. Z czasem, gdy fabuła staje się coraz mroczniejsza, kolory blakną, stają się niemal monochromatyczne, dominuje ciemność. Autorka różnicuje również poprzez użycie innej palety obie pieśni - wilczą i ludzką.
----------------------------------------------------------------------------------------------
„Czerwone wilczątko” z cała pewnością nie należy do uproszczonych i uładzonych interpretacji klasycznych baśni, takich, które uśmiechnięty rodzic czyta zasłuchanemu maluchowi do snu. I wcale za główną tego przyczynę nie należy uznawać mrocznego, czasami zbliżającego się do horroru, klimatu, naturalistycznej dosłowności. Takie przecież są klasyczne baśnie wywodzące się z kultury ludowej i właśnie w tym tkwi ich ponadczasowa moc. Większy problem stanowi tu nieoczywistość ocen moralnych zachowań poszczególnych bohaterów. Świat baśni zawsze konstytuowano na prostym, dychotomicznym podziale świata na tych złych i tych dobrych. Nie istniały stany pośrednie, odbiorca nie musiał zaprzątać sobie głowy próbami zrozumienia motywacji bohaterów.
W przypadku tej historii jest zupełnie inaczej. Jej główną oś stanowi właśnie chęć odpowiedzi na pytanie dlaczego. Dlaczego ludzie i wilki nie mogą koegzystować w pokoju? Dlaczego dziewczynka musi być wychowywana w nienawiści? Dlaczego pieśń kończy się w taki właśnie sposób? Podkreślono tu względność naszych przekonań i postaw, nasze ograniczenia w obiektywnym postrzeganiu rzeczywistości. Słowem tak jak zagubieni są wszyscy bohaterowie tej opowieści, tak samo niepewnie może czuć się jej czytelnik. Tak czułam się i ja. I właśnie to pozwoliło mi po prostu na popłynięcie z nurtem narracji, zanurzenie się w emocjach.
Dlatego też to pozycja raczej dla nieco starszego czytelnika, co najmniej 8-, 10-letniego. Edytorska perła oszałamiająca baśniowym klimatem ilustracji. Książka do przegadania, wspólnego przepracowania, pozwalająca zmierzyć się z własnymi uprzedzeniami, ograniczeniami, a nie prosta historyjka z morałem.
Tekst i ilustracje: Amélie Fléchais
Tłumaczenie: Ana Brzezińska
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
Seria: Krótkie Gatki
Data wydania: 2017
Oprawa: twarda
Liczba stron: 80
Format/forma: midi
Sugerowany wiek: 8+
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz