I jak tu napisać w miarę obiektywną recenzję, gdy od kwietnia 1998 roku człowiek podejrzewa, że jest psychofanem autora? No jak? Weźcie to pod uwagę, czytając ten wpis. Lojalnie uprzedzam.
Mowa o Neilu Gaimanie, którego przedstawiać chyba nie muszę („Koralina”, „Amerykańscy Bogowie”, „Sandman” itd., itp.), i o jego trochę nieoczywistej książce „Na szczęście mleko”.
Zacznijmy od tego, że według Gaimana w literaturze ojcowie są jawnie dyskryminowani. Bardzo często po prostu umierają, aby życie ich dzieci stało się ciekawsze. Posłuchajcie zresztą sami.
I gdy się nad tym głębiej zastanowić, coś w tym jest. Do zliczenia recenzji na tym blogu wystarczą zaledwie dwie ręce, a już w jednej z omawianych pozycji odnajdujemy ten schemat (Amulet).
Dlatego też głównym bohaterem „Na szczęście mleko” Gaiman uczynił właśnie ojca, pozornie trochę gapowatego, błądzącego gdzieś myślami, odrobinę nieobecnego. I jednocześnie takiego, który choć na kanapie skrywa się za gazetą, tak naprawdę nad wszystkim ma kontrolę.
Oprócz mleka. Bo mleko się kończy i to w strategicznym momencie. Dzieci, śniadanie, płatki, brak mleka. Każdy rodzic zna ten schemat. Śniadanie-płatki-mleko, śniadanie-płatki-mleko. Nierozerwalne połączenia. Odejście od rytuału jest nieakceptowalne i grozi zaburzeniem całego kontinuum czasoprzestrzennego.
I gdy się nad tym głębiej zastanowić, coś w tym jest. Do zliczenia recenzji na tym blogu wystarczą zaledwie dwie ręce, a już w jednej z omawianych pozycji odnajdujemy ten schemat (Amulet).
Dlatego też głównym bohaterem „Na szczęście mleko” Gaiman uczynił właśnie ojca, pozornie trochę gapowatego, błądzącego gdzieś myślami, odrobinę nieobecnego. I jednocześnie takiego, który choć na kanapie skrywa się za gazetą, tak naprawdę nad wszystkim ma kontrolę.
Oprócz mleka. Bo mleko się kończy i to w strategicznym momencie. Dzieci, śniadanie, płatki, brak mleka. Każdy rodzic zna ten schemat. Śniadanie-płatki-mleko, śniadanie-płatki-mleko. Nierozerwalne połączenia. Odejście od rytuału jest nieakceptowalne i grozi zaburzeniem całego kontinuum czasoprzestrzennego.
Mamy nie ma, wyjechała na konferencję. Sytuację musi ratować ojciec, to on bohatersko wyrusza na wyprawę do pobliskiego sklepu, by ratować świat/śniadanie/własną herbatę (wszystko jedno).
Poszedł. Dzieci czekają. Czas się dłuży. Oj dłuży. Mijają „całe wieki wieków”. Wraca. W dłoni dzierży karton mleka. On. Ojciec. Bohater.
I tu zaczyna się właściwa opowieść, w której pojawiają się (kolejność występowania w tekście przypadkowa) śluzowaci zieloni obcy, międzygalaktyczna policja, królowa piratów wraz z załogą, wumpiry (nie żadne tam pospolite wampiry), gniewni bogowie wulkanu, oko Sploda, profesor Steg w wielkim balonie, a nawet na specjalne życzenie - niezwykle mądre kucyki. A przede wszystkim główny bohater całej tej historii - człowiek z mlekiem.
W tej krótkiej książce znajdziecie wszystko to, z czego słynie Gaiman. Niesamowitą wyobraźnię, świetne lekko ironiczne poczucie humoru i niezmierzone pokłady dystansu do wszystkiego - do siebie, do narratora, do bohaterów, do świata przedstawionego, do samej historii. Gaiman po raz kolejny udowadnia, że pożywką do snucia fantastycznych opowieści może być wszystko - oczywiście mleko, a nawet... (tego nie zdradzę). Jak w dzieciństwie, gdy zwykły patyk czy kamień zamieniał się w każdą rzecz, którą sobie wymarzyliśmy.
Mimo pozornego chaosu cała opowieść układa się w logiczną, spójną całość, a jeżeli pojawiają się jakieś odstępstwa, niewybaczalne nieścisłości w logice jak na przykład piranie w słonej wodzie, interweniuje i sprowadza fantazjującego ojca na dobrą drogę dziecko - starszy syn. Jak to nastolatek poddający w wątpliwość wszechwiedzę rodzica.
Polski wydawca zdecydował się na brytyjską wersję książki z doskonałymi ilustracjami Chrisa Riddela. I chwała mu za to. Czarno-białe rysunki pozornie wyglądające jak szkice pełne są smakowitych szczegółów, dopowiadają historię, kierują uwagę czytelnika na pewne interpretacyjne ścieżki, a nawet w formie komiksowych kadrów po prostu ją opowiadają. Spójrzcie na to, jak Riddell sportretował bohaterskiego ojca. Nie przez przypadek wygląda on jota w jotę jak sam autor. Zresztą swoje znaczenie ma tu każdy element typograficzny - zróżnicowane wielkość, krój i kolor czcionki, tło stron.
„Na szczęście mleko” świetnie się sprawdzi jako jedna z pierwszych samodzielnych dłuższych lektur i to nie tylko dzięki wciągającej akcji, wyrazistym bohaterom i problemom wprost z dziecięcego świata (każdy przeżył brak kluczowego elementu śniadania, a rodzice zawsze wracają za późno/za wcześnie). Dodajmy do tego jeszcze małą ilość tekstu na stronie i dużą czcionkę.
A przede wszystkim pamiętajcie, że „póki jest mleko, jest nadzieja".
NA SZCZĘŚCIE MLEKO
Tekst: Neil Gaiman
„Na szczęście mleko” świetnie się sprawdzi jako jedna z pierwszych samodzielnych dłuższych lektur i to nie tylko dzięki wciągającej akcji, wyrazistym bohaterom i problemom wprost z dziecięcego świata (każdy przeżył brak kluczowego elementu śniadania, a rodzice zawsze wracają za późno/za wcześnie). Dodajmy do tego jeszcze małą ilość tekstu na stronie i dużą czcionkę.
A przede wszystkim pamiętajcie, że „póki jest mleko, jest nadzieja".
NA SZCZĘŚCIE MLEKO
Tekst: Neil Gaiman
Ilustracje: Chris Riddell
Tłumaczenie: Piotr W. Cholewa
Wydawnictwo: Galeria Książki
Data wydania: 2013
Oprawa: twarda
Liczba stron: 160
Format/forma: mini
Rekomendowany wiek: 7+
Tłumaczenie: Piotr W. Cholewa
Wydawnictwo: Galeria Książki
Data wydania: 2013
Oprawa: twarda
Liczba stron: 160
Format/forma: mini
Rekomendowany wiek: 7+
Och, też czytałam wiele książek Gaimana :-)
OdpowiedzUsuń"Na szczęście mleko czytałam z córką kilka lat temu. Też nas urzekło/a ;-)
:-D Nie dziwię się. "Mleko" ma to wszystko, co dzieci kochają najbardziej, a przy tym jest po prostu świetnie napisane. A Gaimana po prostu wielbię bezkrytycznie przede wszystkim za cudowne ironiczne poczucie humoru nawet w najstraszniejszych jego książkach.
Usuń