Czasami, by zdjąć jakąś pozycję z półki, potrzebuję pretekstu. Gdy jestem przekonana, że o czymś napisano już wszystko i sama nie wiem, cóż jeszcze mogłabym dodać od siebie, pretekst musi być naprawdę dobry. I tak stało się tym razem. Do Łodzi w ramach festiwalu Teatralna Karuzela zawitał wałbrzyski teatr im. Szaniawskiego ze świetną adaptacją „Łaumy”, komiksu autorstwa KaeRela, czyli Karola Kalinowskiego.
Komiks roku 2009 zdaniem Polskiego Stowarzyszenia Komiksowego, Najlepszy Polski Album Komiksowy na łódzkim Festiwalu Komiksu i Gier, pozycja, której kolejne wydania błyskawicznie znikały z księgarnianych półek. Rzecz, o której się słyszało i mówiło, święty Graal, który tak bardzo chciało się mieć, ale budżet nie był w stanie sprostać zawrotnym cenom na wtórnym rynku. W końcu i w moje ręce kilka lat temu trafił ten niepozorny tomik (wydanie drugie). Czy sprostał rozbudzonym oczekiwaniom? Jak najbardziej tak. „Łauma” ma wszystko to, co lubię. Nie tylko w komiksie, ale i w literaturze i filmie. „Łauma” garściami czerpie inspiracje właśnie z tego kulturowego tygla, który ukształtował i mój sposób odbioru sztuki.
Klimat opowieści zwiastują już rozpoczynające ją słowa narratorki, małej dziewczynki, która wraz z rodziną w wyniku różnych zbiegów okoliczności trafia do małej wioski na Suwalszczyźnie. Wsi, z której pochodzi jej tata, który pewnego mroźnego dnia stał się mordercą. Czy może być jeszcze gorzej? Owszem, może. Babcia może popełnić samobójstwo, dzieci mogą ginąć w niewyjaśnionych okolicznościach, po okolicznych lasach mogą grasować prastare, czasami mało przyjazne bóstwa. I jak to w baśniach bywa Dorotka musi wziąć sprawy w swoje ręce i przeciwstawić się złu. Jest mrocznie, jest zagadkowo. Autor stworzył świat, w którym odnajdziemy atmosferę znaną z książek Neila Gaimana czy filmów Davida Lyncha. Dużą dawkę grozy, tajemnicy podaną wbrew pozorom lekko i z humorem. Nie sposób się przecież nie uśmiechnąć na myśl o domowym skrzacie podrygującym w rytm piosenek pewnego pana.
Siłą tej prostej pod względem fabularnym historii jest bez wątpienia wykorzystanie lokalnych wierzeń, nieco egzotycznego nawet dla mieszkańców innych rejonów polski folkloru Suwalszczyzny, który nawiązuje raczej do legend i mitologii ludów bałtyckich (tu wprost pojawiają się Jaćwingowie) niż do oswojonego kodu kulturowego słowiańszczyzny. W Łojmach ludowe magiczne postrzeganie rzeczywistości współegzystuje z współczesnością. To wciąż żywy, choć powoli zapominany świat szeptuch, prastarych bożków, w którym właśnie naruszony został odwieczny pakt pomiędzy dwiema rzeczywistościami. Po prostu ludzie w nosie mają dawną sferę sacrum, żyją inaczej, obok, a nie jak niegdyś razem. A to się mści.
„Łauma” to także doskonali, wyraziści bohaterowie i to nie tylko ci z natury inni, pochodzący z fantastycznego świata. Zróżnicowany pod względem charakterologicznym panteon bóstw tworzą między innymi pocieszny Ajtwar (w przedstawieniu bardziej cyniczny, sarkastyczny), dystyngowany snopek siana, czyli bóg urodzaju Kurke, przerażający Perkun, demoniczna i jednocześnie zagubiona Łauma. Równie barwne postaci zamieszkują sielską z pozoru wieś, choćby swojski, jowialny sąsiad Leszek, złota rączka, proboszcz łasy na datki, lokalny policjant posługujący się miejscową gwarą. Nawet gdy pojawiają się na chwilę, wzbogacają opowieść, nadają jej charakter. Niejeden dorosły odbiorca odnajdzie swoje odbicie w rodzicach dziewczynki, trochę przypadkowych uciekinierach z wielkiego świata korporacji. Nie można przy tym zapomnieć o samej Dorotce, małym detektywie, która jak baśniowy głupi Jasio wie, że z silniejszym można wygrać jedynie podstępem.
Prosta, kreskówkowa, bardzo oszczędna kreska doskonale się sprawdza i to zarówno w przypadku kadrów z założenia ciepłych, jak i tych, które mają budzić strach. Umiejętne cieniowania dają dobry efekt. Kalinowskiemu udało się wykreować zabawne, przypominające nieco Muminki, postaci i sugestywnie przekazać ich emocje. Warto też zwrócić uwagę na drugi plan poszczególnych scen. Niby prawie nie ma szczegółów, zbędnego tła, rysunki operują raczej uogólnieniem, kadry często zapełniają wyłącznie same postaci, a jednak. Te drobiazgi, jak choćby klasyczny kredens, makatka wisząca gdzieś w kuchni, pleciony dywanik na podłodze w babcinym domu czy sugestywny plakat w warszawskim pokoju Dorotki i słomiana mata w jej sypialni w Łojmach, fotosy pań w negliżu w ciężarówce, te wszystkie drobne smaczki uwiarygodniają historię, wprowadzają do niej życie.
Teatralna wersja historii („Łauma, czyli czarownica”) w reżyserii Magdaleny Miklasz to dość wierna adaptacja komiksu, choć trochę inaczej rozłożono tu niektóre akcenty. Przede wszystkim Dorotka komiksowa to małe dziecko z czerwoną kokardą w grochy. W przedstawieniu mamy do czynienia z nastolatką, Dorotą, która od bycia malusią Dorotką stanowczo się odżegnuje. Przyznam szczerze, że zmiana ta nie wpływa jakoś znacząco na fabułę, to nasze postrzeganie bohaterki ulega przeobrażeniu. Mniej lub bardziej świadomie dopisujemy do historii całe tło związane ze światem nastolatków, czekamy na bunt, przekorę. Nic z tego. Dorota traktuje ojca raczej ciepło, choć pobłażliwie. Mimo że wyraźnie definiuje się jako nastolatka nadal pozostaje dzieckiem. To nastolatka in spe. Dużo większy wpływ na bieg wydarzeń ma inna niż w oryginale sytuacja rodzinna państwa Santorów. To ona otwiera nowe pola interpretacyjne i zmienia wydźwięk decyzji ojca o pozostawieniu miasta i osiedleniu się na wsi.
Dodatkowo adaptacja uwypukla dorosłość pewnych wątków, aluzji, momentami zbędnych i zbyt zagmatwanych z punktu widzenia małego widza. W komiksie puszczanie oka do dojrzałego czytelnika wydaje się być znacznie subtelniejsze, bardziej na miejscu. I choć twórcy rekomendują przedstawienie dla odbiorcy powyżej 8. roku życia, granica ta moim zdaniem powinna być trochę podniesiona w górę. Tak do co najmniej 10 lat. Moje nastoletnie dzieci i siedzący tuż obok mniej więcej ich rówieśnicy bawili się setnie. Tak jak i ja. Oczarowana scenografią, ubawiona inteligentnym humorem, zachwycona świetną grą aktorską, próbująca z wielką satysfakcją odczytać przemycone kulturowe nawiązania (w Twin Peaks zamieszkała reinkarnacja Chrisa z Przystanku Alaska i postanowiła pokonać Bukę). Niektóre maluchy wyglądały jednak na trochę przytłoczone i mrokiem, i treścią. Nie oznacza to, że nie znajdą się młodsze dzieci, które świetnie odnajdą się w tej konwencji rodem z thrillera.
Jedyny minus to piosenki. Niepotrzebne, mało zrozumiałe, niezbyt pasujące do klimatu opowieści. Oprawa dźwiękowa zasugerowana w komiksie, świetne podkłady w postaci muzyki country w zupełności by wystarczyły (plus soundtrack z „Miasteczka Twin Peaks”, który był strzałem w dziesiątkę i wzmocnił Lynchowski klimat). Czasami mniej znaczy więcej, ale to tylko drobna rysa na świetnym dziele.
Dodatkowo adaptacja uwypukla dorosłość pewnych wątków, aluzji, momentami zbędnych i zbyt zagmatwanych z punktu widzenia małego widza. W komiksie puszczanie oka do dojrzałego czytelnika wydaje się być znacznie subtelniejsze, bardziej na miejscu. I choć twórcy rekomendują przedstawienie dla odbiorcy powyżej 8. roku życia, granica ta moim zdaniem powinna być trochę podniesiona w górę. Tak do co najmniej 10 lat. Moje nastoletnie dzieci i siedzący tuż obok mniej więcej ich rówieśnicy bawili się setnie. Tak jak i ja. Oczarowana scenografią, ubawiona inteligentnym humorem, zachwycona świetną grą aktorską, próbująca z wielką satysfakcją odczytać przemycone kulturowe nawiązania (w Twin Peaks zamieszkała reinkarnacja Chrisa z Przystanku Alaska i postanowiła pokonać Bukę). Niektóre maluchy wyglądały jednak na trochę przytłoczone i mrokiem, i treścią. Nie oznacza to, że nie znajdą się młodsze dzieci, które świetnie odnajdą się w tej konwencji rodem z thrillera.
Jedyny minus to piosenki. Niepotrzebne, mało zrozumiałe, niezbyt pasujące do klimatu opowieści. Oprawa dźwiękowa zasugerowana w komiksie, świetne podkłady w postaci muzyki country w zupełności by wystarczyły (plus soundtrack z „Miasteczka Twin Peaks”, który był strzałem w dziesiątkę i wzmocnił Lynchowski klimat). Czasami mniej znaczy więcej, ale to tylko drobna rysa na świetnym dziele.
Zobaczcie zresztą sami. Magia, czary i mądrość.
Wróćmy jednak do pierwowzoru. KaeRel serwuje czytelnikom znakomity miszmasz dramatu, horroru, romansu i komedii i to zaledwie na osiemdziesięciu stronach. Dodatkowo jako bystry obserwator otoczenia doprawia całość całkiem trafnymi wątkami obyczajowymi. W ciekawy sposób przetwarza popkulturowe klisze, miksuje je ze światem tradycyjnych legend i ludowej obyczajowości. Nie mogę jednak napisać, że to pozycja dla odbiorców w każdym wieku. Główna bohaterki z wielką kokardą, baśniowy sztafaż, prosta, linearna fabuła kuszą, by wręczyć komiks już młodszym dzieciakom. Mroczny klimat, niektóre dość drastyczne wydarzenia i pojawiająca się w tle mocna satyra, celne punktowanie niektórych elementów naszej (dorosłej) współczesności powodują, że w pełni docenią ten komiks trochę starsi czytelnicy, co najmniej dziesięcioletni i dorośli. Tacy, którzy jeszcze pamiętają dziecięce lęki i tacy, którzy chcą po prostu jeszcze raz poczuć się dziećmi, spojrzeć na świat jak kiedyś, przed laty.
Wielki dodatkowy plus za pokazanie biblioteki jako inspirującego miejsca, w którym można znaleźć odpowiedź na każde pytanie!
Pisałam niedawno na blogu o znakomitym wydaniu „Ballad i romansów” Adama Mickiewicza z komentarzami Emilii Kiereś (recenzję znajdziesz TU). „Łauma” to ich godna spadkobierczyni. Współczesna wersja romantycznych ballad w komiksowej wersji. Rozkoszujcie się.
A jeśli chcecie rozkochać w komiksach łączących współczesny świat z dawnymi legendami najmłodsze dzieci, które do „Łaumy” muszą jeszcze dorosnąć, sięgnijcie do serii o Hildzie Luke'a Pearsona. Recenzję znajdziecie o TU.
ŁAUMA
Tekst i scenariusz: KaeRel (Karol Kalinowski)
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
Data wydania: wydanie drugie, 2014, dostępne są nowsze wydania
Liczba stron: 80
Oprawa: twarda lakierowana
Format/forma: komiksowe mini
Sugerowany wiek: 10+, dla każdego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz