12 grudnia

„Mój cień”, czyli dorastanie w cieniu wulkanu

- Ja zbudowałem dom... Królik rozpalił ognisko... A ty Kocie? Co zamierzasz zrobić? - pyta Żołnierz.
- Hmm… Mogę opowiedzieć wam historię! - odpowiada Kot.
- Phi!...Historie są do kitu.
- Nieprawda! - mówi Króliczek. - Historie są po to, żeby się nie bać.


„Mój cień” opowiedziany słowem i obrazem przez Mélanie Rutten należy do tej szczególnej kategorii historii stworzonych właśnie po to, byśmy przestali się bać, byśmy okiełznali swój strach przed tym, co nieznane, co czeka w lesie, co kryje się w wulkanie. W subtelny, liryczny i przede wszystkim mądry sposób autorka oswaja odbiorców z ich lękami, obawami. Pokazuje, że dorastamy przez cały czas, dojrzewamy, zmieniamy się. W rozwój wpisana jest strata, w nowe doświadczenie odchodzenie tego, co było. Takie po prostu jest życie.

„Mój cień” Mélanie Rutten, Wytwórnia

Rutten nie zakłamuje przy tym rzeczywistości, nie snuje wizji świata wiecznej wspaniałości, krainy mlekiem i miodem płynącej, do której negatywne uczucia, złe emocje nie mają wstępu. Metaforycznie mówi, jak jest. Prawdziwie, bez cukrzenia opowiada o współistnieniu miłości i złości, o przyjaźni i samotności, o pozornie wykluczających się potrzebach - niezależności i przynależności do kogoś, do grupy, o chęci przeżycia z jednej strony przygody i o marzeniu o bezpiecznym domu z drugiej. O mroku kryjącym się gdzieś w tle, i o tych, którzy nad nami czuwają.

„Mój cień” Mélanie Rutten, Wytwórnia

Wszystkie te pozornie sprzeczne myśli kłębią się i w książce, i w głowie każdego dorastającego, bez względu na to, na którym etapie życia właśnie się znajduje. Bo dojrzewamy przez cały czas, ale dostrzegamy to tylko w momentach przełomu. W chwilach przejścia zaczynamy zauważać ten nadmiar uczuć, ciągłe lawirowanie pomiędzy tym, co trzeba, tym, czego się pragnie, i tym, czego wymagają od nas inni, te próby zdefiniowania siebie wciąż i wciąż na nowo, te kolejne podejścia do zrozumienia, czym jest życie i kim tak naprawdę jesteśmy my sami. Mali, średni, duzi. I ci dopiero poznający trochę po omacku otoczenie, i ci już się z nim konfrontujący, i ci zasiedziali, którzy myślą, że lata doświadczeń uczyniły z nich mędrców.

Do tych zasiedziałych zaliczam się ja. Mnie bowiem - i dorosłą, i matkę - historia wbiła w fotel, wzruszyła do łez i zmusiła do przewartościowania pewnych wyobrażeń o byciu rodzicem. Czułam się po części Jeleniem, po części Książką, której rola w narracji jest trochę niedookreślona. Ale tak naprawdę zabolało mnie, że powoli powinnam przeistoczyć się w Cień. Czuwający, ale w oddali. Wkraczający tylko w stanie najwyższej konieczności.

Książka dotyka różnych aspektów rodzicielstwa, ale z mojej perspektywy najważniejsza wydaje się być kwestia odpowiedzialności za to, jakim człowiekiem staje się nasze dziecko, wpływ naszych dorosłych wyborów, zachowań, decyzji na sposób podejścia do świata, stan emocjonalny młodszych. Wreszcie próba odpowiedzi na pytanie, czy Żołnierz byłby innym dzieckiem, gdyby miał poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji?
„Mój cień” Mélanie Rutten, Wytwórnia


„Za zakrętem czeka na nich cały świat, w oddali słychać bulgot wulkanu”. Na jednej z rozkładówek trójka trochę przypadkowych przyjaciół, rówieśnicza grupa złożona z Króliczka, który chce dorosnąć, stale prowadzącego wojnę Żołnierza i Kota wciąż śniącego o tym samym, stoi na skraju dżungli, na progu dorosłości. W tle majaczy wulkan - czynny, groźny, ale przede wszystkim stanowiący wyzwanie. Sposób graficznego ujęcia każdej z postaci oddaje jej postawę wobec świata. Trudno o bardziej wymowną scenę. Przygotowany do ataku Żołnierz, lekko wycofany opiekuńczo tulący Jajko Króliczek i Kot, po prostu Kot, ruszają w świat, na swoją pierwszą inicjacyjną wyprawę. Tam, gdzie ogień. W tym właśnie momencie skupiają się wszystkie uczucia towarzyszące dorastaniu - bunt, złość, chęć konfrontacji, ale i łagodność, potrzeba bezpieczeństwa, domu.

„Mój cień” wyraziście pokazuje sieć różnych relacji, w które wchodzi dorastający człowiek. Każda z nich jest równie ważna, czegoś uczy, coś podtrzymuje, coś pokazuje. Ich intensywność pulsuje, zmienia się. Grupa rówieśnicza w pewnym momencie staje się niemal tożsama z więzami krwi, to rodzaj rodziny z wyboru, to zbiorowość, do której wchodzimy świadomie. A raczej tak nam się wydaje.

Co ciekawe, pozornie głównym bohaterem książki jest Króliczek, jednak w pewnym momencie trudno jednoznacznie określić, na kim skupia się historia. Co więcej, polski tytuł przewrotnie wskazuje poza książkę, na czytelnika. Mój, czyli czyj? Króliczka. On nie jest narratorem. Może to Cień, który towarzyszy wszystkim? A może właśnie tobie, odbiorco? Możliwości interpretacyjnych znajdziemy tu mnóstwo i każda z nich jest właściwa.

„Mój cień” Mélanie Rutten, Wytwórnia


Wiele w tej książce głębokich myśli, symboli. Gęsto tu od znaczeń nie zawsze podanych wprost. Czasami mam wrażenie, że ten nadmiar przytłacza, a w tym nagromadzeniu skojarzeń, odniesień coś umyka. I choć autorka ukonkretnia symbole i archetypy, stosuje raczej czytelne znaki, pojęcia budzące z reguły dość jednoznaczne konotacje, podsuwa jednocześnie zbyt dużo ścieżek, którymi można podążać, próbując zrozumieć przekaz. Nie da się tego ogarnąć podczas jednej lektury.
Z drugiej strony przypominam sobie własne dorastanie i tę śmiertelną powagę, z jaką wówczas traktowało się zwykłe sprawy. Wszystko było istotne, najważniejsze, nawet jeśli się wykluczało. Świat nie podlegał gradacji, ale rządziła nim ostra dychotomia, podział na znaczące i zbędne. Przy czym temu, co kluczowe często towarzyszył nieznośny z punktu widzenia dorosłego patos i onieśmielające zagubienie, niepewność. 

„Mój cień” Mélanie Rutten, Wytwórnia

Skupiłam się na słowie, ale w tej historii obraz również niesie dodatkową treść, współtworzy na równych prawach przekaz. To pełnowymiarowa powieść graficzna. Akwarelowe rysunki nie są wcale klasycznie delikatne, przygaszone, a wręcz przeciwnie - pulsują, niepokoją i jednocześnie przyciągają. Nie sposób się od nich uwolnić. Oniryczne pełne emocji przypominają bardzo intensywny sen, taki, który pamięta się długo po przebudzeniu i wciąż analizuje, co mógł oznaczać. Nietypowe, wyraziste barwy (dominacja czerwieni, nasycona niemal fluorescencyjna zieleń, żółć) sprawiają, że strony aż kipią od uczuć, żyją, krwawią, płoną. Nieostre granice, momentami lekka naiwność kreski wprowadzają kontrolowany pozorny chaos, dobrze oddają charakterystyczne dla okresu przejścia kłębienie się myśli, wrażeń.
„Mój cień” Mélanie Rutten, Wytwórnia


Chciałabym jak zazwyczaj kategorycznie stwierdzić, że „Mój cień” sprawdza się również jako zwykła opowieść o zagubionym Króliczku, który rusza na pełną przygód wyprawę z przyjaciółmi. Niestety, tym razem nie jestem tego pewna. Po pierwsze wynika to z wspomnianego wyżej nasycenia prostej w sumie historii dodatkowymi podtekstami, po drugie z nielinearnej narracji, z którą młodsi mogą jeszcze mieć kłopoty. Choć pewnie znajdą się i wśród przedszkolaków fani nietypowej drużyny, lepiej trafi ona do dzieci w wieku wczesnoszkolnym, do prawie nastolatków i do dorosłych. Może przede wszystkim do nich. „Mój cień” aspiruje do tej wyjątkowej kategorii książek na całe życie, odkrywanych wciąż na nowo. Czy zagości w niej na stałe? Zobaczymy. Historia jeszcze musi dojrzeć w nas, czytelnikach.


P.S. Uprzedzam, że wspólna lektura z dziećmi może być trudna. Ciężko się czyta, próbując nieporadnie powstrzymać łzy. Nie da się bowiem nie wzruszyć przy takich frazach:
(Jeleń) Powtarzał małemu przyjacielowi: Biegnij Króliczku! Biegnij! Ale serce mówiło: Byle nie za szybko, nie za szybko!

„Mój cień” doczekał się również kontynuacji. To ŹRÓDŁO.


MÓJ CIEŃ
Tekst i ilustracje: Melanie Rutten
Tłumaczenie: Jacek Mulczyk-Skarżyński
Wydawnictwo: Wytwórnia
Data wydania: 2015
Oprawa: twarda
Liczba stron: 56
Format/forma: klasyczny midi picturebook
Sugerowany wiek: 6+, dla każdego


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2017 Mamobab czyta