Trudny, niewygodny temat. Temat nieobecny w literaturze dziecięcej, temat, który niektórych uwiera, powoduje dyskomfort. Nie rozumiem dlaczego. Wiem jednak jedno. Transpłciowość istnieje i nie zniknie. Książka „Mam na imię Jazz” (tekst Jessica Herhel, Jazz Jennings), prawdziwa historia Jazz Jennings, dziewczynki, która urodziła się w chłopięcym ciele, może pomóc oswoić lęki związane z dysforią płciową. I tym, którzy udają, że to jakaś fanaberia, wymysł, i tym, którzy się z tym problemem mierzą (choć to nie sama transpłciowość stanowi problem, ale stosunek otoczenia do niej). Cieszę się, że opowieść o Jazz ukazała się na naszym rynku, że jest. Jednocześnie jednak czuję duży niedosyt, bo mogła być lepsza.
Zacznijmy jednak od pozytywów. Pierwszoosobowa narracja pozwala czytelnikowi łatwo zidentyfikować się z bohaterką, w przypadku takiej konstrukcji trudno zanegować nam jej odczucia, jej sposób postrzegania świata. Krok po kroku poznajemy uczucia małego dziecka, które powoli dostrzega, że w jakiś sposób różni się od rówieśników. Choć może słowo różni się nie jest tu odpowiednie. Wręcz przeciwnie Jazz dokładnie tak jak większość dzieci w jej otoczeniu ma swoje marzenia, pasje, zainteresowania. Normalnie. Jak każdy. Coś lubi, czegoś nie. To świat wokół niej próbuje wpasować ją do kategorii, do której Jazz po prostu nie pasuje, nie czuje jej, wie, że do niej nie należy. Sama mówi, że "udawanie, że jestem chłopcem, było jak kłamanie". A kłamać przecież nie wolno.
Zwraca również uwagę podkreślenie roli rodziny. Przedstawieni w tekście rodzice i rodzeństwo dają Jazz niesamowite wsparcie i bezwarunkowo ją akceptują. Może początkowo ignorują pierwsze sygnały, czują się zdezorientowani, ale po otrzymaniu oficjalnego potwierdzenia ze strony specjalisty uznają, że mają córkę. Tak po prostu, normalnie. To cieszy. Podobnie pokazano reakcję otoczenia. Owszem zasygnalizowano, że pojawia się zdziwienie, szepty za plecami, niekiedy wrogość i wcale nie mniej bolesne ignorowanie, ale wystarczy, że koledzy i koleżanki bliżej poznają Jazz, by została ona uznana za jedną z najmilszych dziewczyn w szkole. Trochę nie wierzę w ten pełen optymizmu i wiary w ludzi obraz, ale uznaję, że to uproszczenie konieczne, by podkreślić pozytywny przekaz historii. Chciałabym, by tak było. Najlepiej zawsze.
Gdy szukałam informacji o głównej bohaterce w sieci, zwróciłam uwagę na pojawiające się głosy negatywnie oceniające postawę rodziców Jazz, zarzucające im wykorzystywanie transpłciowości córki, budowanie na tym jej kariery medialnej i biznesowej. Ja, jak pewnie wielu innych czytelników, historię dziewczynki poznałam dopiero teraz, dzięki tej książce, nie potrafię więc odnieść się do tych opinii. Czy są one istotne z punktu widzenia przekazu zawartego w tej pozycji? Nie sądzę. Czy wpływają na odbiór historii? Raczej wątpię.
Większe trudności mam z zaakceptowaniem świata, w którym funkcjonuje Jazz. To rzeczywistość z ostrym podziałem na to, co przypisane dziewczynkom, i to, co przystoi chłopcom. Owszem Jazz (i nie tylko ona) ma prawo być najbardziej różowa, cukierkowa, może marzyć o byciu w przyszłości najpiękniejszą z kobiet. Na tym polega wolność, na wybraniu własnej ścieżki. Zabrakło jednak przeciwwagi w tle, cudzysłów przy przymiotniku dziewczyński i piłka nożna to trochę za mało. Dodatkowo razi niefortunne sformułowanie mózg dziewczynki.
Dodatkowo stereotypy związane z rolami płciowymi wzmocnione są przez warstwę graficzną, która stanowi chyba najsłabszy punkt tej pozycji. Choćby rozkładówka, na której po jednej stronie przedstawiono braci grających w piłkę, a po drugiej siostrę czeszącą włosy na tle toaletki pełnej kosmetyków. Ilustracje autorstwa Shelagh McNichols są niby poprawne, ale razi ich dosłowność, zachowawczość. Wszyscy są śliczni, uśmiechnięci (poza Jazz w kilku momentach), z jednego katalogu. Zabrakło naturalności i po prostu życia.
„Mam na imię Jazz” nie jest książką idealną, wypełnia jednak ważną lukę na rynku. Autorkom udało się w jasny, czytelny i dostosowany do percepcji młodszych dzieci sposób pokazać trudny, potencjalnie dość kontrowersyjny temat. To ciepła, bardzo pozytywna opowieść, którą spokojnie możecie czytać już z przedszkolakami (4+). Mam nadzieję, że historia Jazz nie trafi wyłącznie na półkę z książkami terapeutycznymi, choć i taką funkcję może pełnić. Tak normalne przedstawienie inności pozwala ją oswoić i w efekcie traktować po prostu... normalnie. Bez negatywnych emocji, z empatią, z akceptacją. Przydałaby się jeszcze dwie wersje historii Jazz. Trochę poważniejsza, dla dzieciaków z pierwszych klas szkoły podstawowej i nastolatkowa, najlepiej komiksowa.
Za egzemplarz książki dziękuję
MAM NA IMIĘ JAZZ
Tekst: Jessica Herthel, Jazz Jennings
Ilustracje: Shelagh McNichols
Tłumaczenie: Anton Ambroziak
Wydawnictwo: Krytyka Polityczna
Data wydania: 2019
Liczba stron: 28
Oprawa: twarda
Format/forma: kwadratowe midi
Sugerowany wiek: 4+
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz