„Lukrecja” napisana przez Anne Goscinny to przyjemne, lekkie czytadło. I dobrze, gdyż takie książki są potrzebne - niezobowiązujące, momentami zabawne, dość sprawnie napisane i przede wszystkim nawet niegłupie. Ponad dwieście stron przygód pewnej nastolatki do pochłonięcia w jeden wieczór. Najlepiej podczas jednego posiedzenia.
Podstawowy atut książki to wiarygodna główna bohaterka w okresie przejściowym. Trochę dzieciak, trochę nastolatka. Czytelniczki mniej więcej do dwunastego roku życia łatwo odnajdą się w świecie emocji i doświadczeń Lukrecji, zwanej Lulu, szczególnie że to właśnie ona opowiada nam o sobie. Dotyka przy tym takich tematów, jak pierwsza miłość, przyjaźnie na całe życie i codzienne szkolne sprawy, pozornie skomplikowane relacje rodzinne, które okazują się wbrew pozorom całkiem uporządkowane i zwykłe, plany na przyszłość i marzenia. Dużo? Wcale nie. To po prostu kilka dni z życia pewnej uczennicy, która nie lubi mieszać tego, co szkolne, z tym, co domowe. Jakaś klasowa wycieczka czy wybory przewodniczącego, urodzinowa impreza, dzień z ojcem, kupowanie żółwia z mamą, dość dziwna pomoc w odrabianiu pracy domowej. Normalność. Cała książka przypomina pamiętnik, który dodatkowo w jednym z opowiadań pełni kluczową rolę.
Lulu wychowuje się w rodzinie patchworkowej. Mieszka z energiczną mamą, wiecznie zapracowaną panią adwokat, (dosłownie) bujającym w obłokach ojczymem i młodszym bratem, który funkcjonuje głównie w świecie zombiaków. Całości dopełniają: ojciec artysta, który ma średnio trzy narzeczone rocznie, ledwie wspomniana babcia z demencją i Scarlett, czyli babcia przeżywająca właśnie drugą młodość. W tle pojawiają się również inne postaci, w tym przyjaciółki, tak zwane Liny, nauczyciele, pani psycholog. Mnóstwo typów z charakterem. Niestety, trochę ich za dużo. W dodatku każdy z nich sportretowany został dość schematycznie. Ojciec malarz, więc wiadomo że musi być kochliwy. Matka, nowoczesna bizneswoman, więc oczywiście nie ona w domu gotuje. I tak dalej. Gdy pojawiła się wzmianka, że brat Lulu uwielbia zasady, z automatu spodziewałam się, że okaże się dzieckiem autystycznym (wyjątkowo w tym przypadku to był błędny trop). Słowem to, co jeszcze kilka lat temu uznalibyśmy w literaturze dziecięcej za nowe, odkrywcze, przełamujące tabu, dziś odrobinę zahacza o banał. Z drugiej strony może to dobrze? Przyznam szczerze, że nie umiem odpowiedzieć na to pytanie.
Ciekawie wypada opis relacji panujących w tej (nie)typowej rodzinie. Tu wszyscy w jakiejś formie się starają. I mama, która bierze wolne w pracy, by towarzyszyć córce w wycieczce do muzeum, i babcia Scarlett opiekująca się młodzieżą na imprezie urodzinowej, i ojczym niezwykle zaangażowany w gotowanie i odrabianie lekcji, i wreszcie ojciec, bywający rzadko, ale wprowadzający luz i namawiający do twórczej ekspresji. Czasami te próby są nieporadne, często przynoszą zaskakujący efekt i powodują uśmiech politowania na twarzy Lulu, ale scalają rodzinę, dają poczucie bezpieczeństwa.
Pierwszoosobowa narracja wymusiła nieskomplikowaną formę językową. Nie znajdziecie tu nadmiaru zdań wielokrotnie złożonych, stylistycznych ozdobników. Lulu po prostu opowiada, momentami niezręcznie, innym razem nadzwyczaj składnie. Jak przeciętna dwunastolatka. Forma pasuje do przekazu. Nie oczekujcie więc literackiej ekstazy. To nie tu. To książka, która czyta się sama, wchodzi ekspresem. Dobre czytadło, przyjemna literatura rozrywkowa, raczej skłaniająca do śmiechu niż do refleksji, choć autorka w prezentowanych historiach starała się przemycić trochę życiowych prawd ważnych z punktu widzenia dorastającej dziewczynki.
Całość uzupełniają zabawne ilustracje Catel utrzymane w czerni i bieli, na których udało się oddać charakter postaci, szczególnie babci Scarlett.
Powiem szczerze, że nie podoba mi się tak wyraźne podkreślanie przez wydawnictwo faktu, że „Lukrecja” wyszła spod pióra córki twórcy kultowego dla wielu pokoleń „Mikołajka”. Ta informacja wręcz krzyczy z okładki. Czy to gwarantuje jakość? Oczywiście, że nie, ale wymusza porównanie książek, których zestawianie ze sobą nie ma sensu. Nie te ligi. „Lukrecja” to „Lukrecja”, „Mikołajek” to „Mikołajek”, Anne Goscinny to Anne Goscinny, a René Goscinny to René Goscinny. Odrębne byty.
„Lukrecja” nie należy do książek odkrywczych, ale jestem pewna, że grupa docelowa polubi świat Lulu - zwykły, zabawny, tak podobny do tego, w którym funkcjonują i polskie dwunastolatki. Pewne sprawy są przecież uniwersalne, nieprawdaż? Choćby chęć posiadania własnego zwierzaka.
Tekst: Anne Goscinny
Ilustracje: Catel
Tłumaczenie: Magdalena Talar
Wydawnictwo: Znak Emotikon
Data wydania: 2019
Liczba stron: 224
Oprawa: twarda
Format/forma: typowa powieść
Sugerowany wiek: 9+
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz