Wakacje na skraju świata, w miejscu, w którym nic się nie dzieje, czas płynie powoli, a telewizja odbiera jedną stację. Kilka dni (tygodni?) spędzonych u babci mieszkającej w innej rzeczywistości, gdzieś nad fiordem w północnej Norwegii. To historia prosta, trochę niedzisiejsza i wbrew pozorom bardzo prawdziwa. To właśnie „Pustelnik” Martina Ernstsena, komiks, do którego wracamy każdego lata. Dzieciaki pewnie z przyzwyczajenia, bo matka wyjęła z półki. Dla mnie to lektura trochę sentymentalna, przypominająca o tym, jak to niegdyś bywało.
Wiele się mówi o dobroczynnym wpływie zwykłej nudy na ludzką kreatywność, na rozwój dziecka. Opowieść przedstawiona w „Pustelniku” to świetny dowód na prawdziwość tej teorii. Gdyby nie nuda, nic specjalnego by się nie wydarzyło. Czas byłby zwykły, niczym by się nie różnił (poza otoczeniem) od codzienności. Zniknęłaby cezura pomiędzy tym, co rutynowe, a wakacyjną magią.
Autor świetnie pokazuje próby odnalezienia się chłopca w babcinej rzeczywistości, w której brakuje klasycznych zapychaczy czasu. Tych łatwych, na wyciągnięcie ręki, niewymagających żadnego wysiłku. Bohater snuje się, pstryka z nadzieją w przyciski na pilocie, patrzy za okno, leniwie buja się w fotelu. Słowem wciąż poszukuje czegoś, czegokolwiek, co wypełni kolejne godziny.
Autor świetnie pokazuje próby odnalezienia się chłopca w babcinej rzeczywistości, w której brakuje klasycznych zapychaczy czasu. Tych łatwych, na wyciągnięcie ręki, niewymagających żadnego wysiłku. Bohater snuje się, pstryka z nadzieją w przyciski na pilocie, patrzy za okno, leniwie buja się w fotelu. Słowem wciąż poszukuje czegoś, czegokolwiek, co wypełni kolejne godziny.
I w końcu znajduje pożywkę dla własnej wyobraźni, dzięki której wakacje u babci okazują się, choć nic tego nie zapowiada, czasem szczególnym. W pewnym momencie ekscytujące okazuje się już samo grzebanie, odkrywanie drobnych tajemnic wybrzeża, poszukiwanie skarbów w starym domu i w stodole, wykorzystywanie niby-zwykłych elementów rzeczywistości do kreowania przygody, a nawet budowania relacji z babcią.
Wręcz archetypiczna postać babci ujmuje. Siwa, w fartuszku, gotuje (jak to babcia) najlepiej na świecie, celebruje poobiednią herbatę (lub kawę) z ciastem, a w jej domu roznosi się zapach świeżo upieczonego chleba (archetyp do kwadratu).
Jej relacja z wnukiem jest pełna ciepła, choć starsza pani nie narzuca się. Widać za to, że doskonale rozumie chłopca, wie, czego dziecku brakuje. Już od samego początku tworzy odpowiedni klimat do dalszych wydarzeń, dyskretnie współuczestniczy w jego na wpół fantastycznej przygodzie, podsuwa pomysły, a nawet inicjuje niektóre zdarzenia. Przede wszystkim swoją obecnością uwiarygadnia wszystko to, co się stało, i to zarówno w sferze realnej, jak i w zabawie, wyobraźni. Dzięki niej oba światy przenikają się wzajemnie, łączą w jedną spójną całość wypełnioną treścią. Niestety, nie jest ona dostępna dla niewtajemniczonych. To, co wydarzyło się na wakacjach, pozostaje na wakacjach. Nie da się o tym opowiedzieć postronnym. Bo jak? „Pustelnik” to bowiem między innymi opowieść o ponadpokoleniowym porozumieniu. Intymnym, bardzo prywatnym.
Historia przedstawiona w komiksie dotyka również problemu samotności, potrzeby kontaktu, relacji z drugim człowiekiem, nawet w przypadku zatwardziałych domatorów czy ludzi żyjących w pojedynkę, bo tak potoczył się ich los. Na takie też tropy interpretacyjne wskazuje już wieloznaczny tytuł, odnoszący się zarówno do konkretu, kraba pustelnika, jak i metaforycznie do innych bohaterów, babci, która żyje na co dzień jak eremitka, i wnuka, który z samotnością mierzy się pewnie pierwszy raz.
Kreska Ernstsena początkowo wydawała mi się nieco dziwaczna, nieprzekonująca. Jednak po lekturze zmieniłam zdanie. Jest w niej jakaś niedzisiejszość, przytulność uzyskana także przez nieoczywiste, lekko rozmyte, ale jednocześnie intensywne barwy trochę przypominające stare filmy w technikolorze.
Efektu dopełnia niezwykle czytelne kadrowanie oraz przemyślana kompozycja całej opowieści. Pierwsza i ostatnia scena przedstawiająca samochód, wyjątkowo na tle innych wyodrębniona, podkreśla szczególność wakacji spędzonych z babcią, kieruje uwagę czytelnika na zamkniętą klamrą historię dziejącą się wyłącznie tu i teraz. Wszystko, co poza, jest bowiem mało ważne.
Komiks Ernstsena może być również odczytywany jako zapis pewnych wydarzeń z życia autora, a przede wszystkim towarzyszących im emocji, takiej wdrukowanej, przetworzonej i zmitologizowanej pamięci dzieciństwa. Autor nie pisze o tym wprost, ale podrzuca choćby trop w postaci nastrojowego czarno-białego zdjęcia chłopca z wiaderkiem. I ten zmultiplikowany E.T. Nie jako osobiste wspomnienie, ale jako łącznik z doświadczeniem pokolenia 'pomiędzy', z rodzicami.
Zdaję sobie sprawę, że z perspektywy współczesnych dzieci (w tym niestety moich) nuda to rzadkie zjawisko. Taka nuda, w której drzemie kreatywny potencjał. Dziś nawet babcia mieszkająca na końcu świata zazwyczaj ma ze sto kanałów w TV i Internet. Zapychacze czasu. A może być tak jak w „Pustelniku”, z korzyścią i dla tych starszych, i dla młodszych.
P.S. Dodatkowy bonus to ukryte pod skrzydełkami morskie żyjątka.
Scenariusz i rysunki: Martin Ernstsen
Tłumaczenie: Katarzyna Tunkiel
Wydawnictwo: Centrala
Data wydania: 2013
Seria: Centralka
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 56
Format/forma: komiksowe midi
Format/forma: komiksowe midi
Sugerowany wiek: 5+, dla dorosłych, którzy wychowali się w czasach, gdy królował E.T.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz