Akcja, przygoda, trochę grozy i niebezpieczeństwa, misja ratunkowa, mnóstwo absurdu i humoru w niesamowitej kosmicznej scenerii, a momentami dość ostra satyra na problemy dręczące również współczesny świat. Oto „Kosmiczne rupiecie” - komiks Craiga Thompsona, wielokrotnie nagradzanego autora takich powieści graficznych jak „Blankets” czy „Habibi”. Tym razem Thompson jednak zwraca się do młodszego odbiorcy i opowiada historię, która na najprostszym fabularnym poziomie uwiodła 8-latka.
Główna bohaterka, mniej więcej 10-, 11-letnia Fiolet Marlocke, mieszka wraz z rodzicami w zdezelowanym statku kosmicznym, odpowiedniku współczesnej przyczepy, gdzieś na rubieżach galaktyki. Muskularny ojciec w kraciastej koszuli to typowy przedstawiciel klasy robotniczej, drwal zbierający odpady, z których produkuje się paliwo. Matka z kolei projektuje stroje i marzy o pracy u modowego guru Adama Arnolda w pięknej, pełnej korporacyjnego sznytu O-Słonii.
Rodzina żyje skromnie, trochę w zawieszeniu między dwiema klasami społecznymi, ale szczęśliwie. Jednak wszystko się zmienia, gdy szkołę Fiolet pożerają wielkie wieloryby. Między innymi po to, by zapewnić dziewczynce właściwą edukację, ojciec przyjmuje intratne, choć śmiertelnie groźne zlecenie. I w tym momencie sprawy się komplikują. Zaczyna się kosmiczna przygoda dziecka, które chce tylko uratować tatusia, a przy okazji mimochodem ocala cały (wszech)świat.
Wiem, zdradziłam zakończenie, lecz dla dorosłego czytelnika jest ono oczywiste już po przeczytaniu pierwszych stron komiksu. Thompson bowiem twórczo przetwarza jeden z najbardziej wyświechtanych schematów fabularnych obecnych w popkulturze, tylko że zamiast Bruce'a Willisa główną rolę odgrywa mała Fiolet z przyjaciółmi.
Cały urok tej pozycji kryje się bowiem w tym, co przedstawiono pomiędzy zawiązaniem a rozwiązaniem akcji i to nie tylko w zakresie fabularnym, ale przede wszystkim wizualnym.
Thompson kreuje całą galerię wyrazistych, spójnych psychologicznie postaci. Drużyna, z którą Fiolet wyrusza na wyprawę, składa się z neurotycznego, przeintelektualizowanego kurczaka Elliota, który początkowo dba tylko o przestrzeń osobistą, oraz podobno ostatniego przedstawiciela rasy bryłkowców - porywczego niby-mięśniaka Zacheusza od czasu do czasu przeżywającego weltschmerz. Zacheusz to dziki stwór, siła, bezczelność, Elliot - wrażliwość, przewodnik duchowy. A Fiolet? To serce, które po prostu spaja ich wszystkich w jeden zespół.
Równie zabawne i wiarygodne są także inne postaci, choćby zmanierowany projektant mody, ekipa podstarzałych dawnych motocyklistów, ojciec Fiolet, pozornie prosty drwal, ni stąd ni zowąd używający słownictwa rodem z elementarza młodego socjalisty, a nawet OPIEKUNDRON - przejęta swoją rolą mechaniczna niańka.
Nie sposób jednak potraktować „Kosmicznych rupieci” jako prostego komiksu przygodowego. Thompson analizuje bądź tylko sygnalizuje z różnym skutkiem wiele bolączek świata przyszłości, które mają swe odpowiedniki w naszej teraźniejszości, w czasach, gdy wieloryby pływają grzecznie w morzach i oceanach, a nie połykają szkoły i całe planety.
Najwyższą wartością jest tu rodzina, przy czym autor nie ogranicza się jedynie do przedstawienia pozytywnych przykładów. Zaburzone toksyczne relacje, samotność, osierocenie, odrzucenie przez ojca, ambicjonalne konflikty i związane z tym kompleksy wydają się jeszcze bardziej bolesne na tle niemal idealnej rodziny Fiolet. Rodziny, w której liczą się nie pieniądze, ale bliskość.
W satyrycznym świetle przedstawiono tu także problemy społeczne - poczynając od niesprawiedliwej dystrybucji dóbr, klasowości, nierówności, skończywszy na ograniczonym dostępie do edukacji, korporacyjnym wyzysku. Świat przy tym jest ekstremalnie spolaryzowany. Z punktu widzenia ojca mieszkańcy elitarnej O-Słoni to pretensjonalne, rozpuszczone pasożyty, nadęci, mdli elitaryści, z perspektywy oderwanego od rzeczywistości projektanta Adama Arnolda ludzie pochodzący z rubieży są w sumie tacy prawdziwi, surowi, ale choć stanowią świetne źródło inspiracji, to lepiej się od nich trzymać z daleka. Figura szlachetnego dzikusa wiecznie żywa.
Domyślam się, że większość z wspomnianych wyżej zagadnień będzie mało czytelna dla dzieci, ale Thompson posłużył się także przykładami z ich świata, choćby wyszydzaniem w szkole ze względu na nie taki jak trzeba strój.
Komiks nie pomija również kwestii ekologicznych i pokazuje we właściwy sobie przerysowany sposób między innymi skutki rabunkowej gospodarki, wyczerpania zasobów, zanieczyszczenia środowiska. Wielorybia biegunka prowadzi bowiem do ekologicznej katastrofy, odchody dosłownie zalewają wszechświat. Kadry przedstawiające zieloną postapokaliptyczną rzeczywistość należą do moich ulubionych.
Tym, co jednak najbardziej zaintryguje dzieci, jest mimo wszystko warstwa fabularna - atrakcyjna, pełna wrażeń przygoda w niesamowitym świecie, klasyczna opowieść o sile przyjaźni i współpracy. Niestety, z mojego punktu widzenia w pewnym momencie autor odrobinę zbyt nachalnie, za dosłownie forsuje ten oczywisty i wynikający z postępowania bohaterów przekaz.
Świat przedstawiony w komiksie mimo pozornego chaosu jest bardzo spójny, przemyślany i logiczny, wszystkie elementy do siebie pasują, współgrają nie tylko na poziomie dobrze skonstruowanego scenariusza, ale i rysunków.
Warstwa graficzna zapiera bowiem dech w piersiach. Bogactwo szczegółów, sugestywna sceneria, oszałamiające kostiumy, niesamowite pojazdy dopracowane w każdym calu, imponujące stacje kosmiczne - słowem kosmos w całej swej okazałości. Dodajmy do tego pełne życia, ciepłe kolory kojarzące się z animacjami studia PIXAR, dzieło Dave'a Stewarta, używane m.in. do pokazania zróżnicowania świata, od zgniłej zieleni wielorybich odchodów, ciemność rubieży, surowość tartaku po pełną światła, jasną O-Słonię, w której aż chce się być.
Dynamikę akcji podkreśla różnorodna kompozycja i wielkość kadrów, często niestandardowe podziały strony, przenikające się sceny, kadry w kadrach, rozkładówki. Na szczęście mimo bogactwa formy lektura nie sprawia problemu.
Warstwa graficzna zapiera bowiem dech w piersiach. Bogactwo szczegółów, sugestywna sceneria, oszałamiające kostiumy, niesamowite pojazdy dopracowane w każdym calu, imponujące stacje kosmiczne - słowem kosmos w całej swej okazałości. Dodajmy do tego pełne życia, ciepłe kolory kojarzące się z animacjami studia PIXAR, dzieło Dave'a Stewarta, używane m.in. do pokazania zróżnicowania świata, od zgniłej zieleni wielorybich odchodów, ciemność rubieży, surowość tartaku po pełną światła, jasną O-Słonię, w której aż chce się być.
Dynamikę akcji podkreśla różnorodna kompozycja i wielkość kadrów, często niestandardowe podziały strony, przenikające się sceny, kadry w kadrach, rozkładówki. Na szczęście mimo bogactwa formy lektura nie sprawia problemu.
„Kosmiczne rupiecie” to komiks bardzo mocno osadzony w kulturze i popkulturze, mnóstwo w nim intertekstualnych nie zawsze czytelnych dla dzieci nawiązań podanych wprost i nie wprost. Już sam surrealistyczny klimat utworu nawiązuje do groteskowo-absurdalnej wizji kosmosu w „Autostopem przez galaktykę” Douglasa Adamsa i to nie tylko poprzez wieloryby. Sam Thompson podkreśla, że postać Fiolet jest w dużej mierze inspirowana Pippi, której ojciec przecież także zaginął gdzieś na bezkresnych morzach południowych. Dziwaczni kosmici raczej przypominają tych z „Facetów w czerni” (według mojego syna - bohaterów Pixarowych „Potworów i spółki”). Przywołany zostaje „Moby Dick”, „Mały książę”, Biblia i wiele innych odniesień.
Z obowiązku wspomnę, że w komiksie pojawia się trochę niewybrednych żartów, co nie dziwi, zważywszy na rolę fekaliów w rozwoju akcji, i dosłownie parę słów powszechnie uznawanych za brzydkie (małego kalibru). Mimo tego śmiało można polecić „Kosmiczne rupiecie” już 8-latkom. Z całą pewnością kosmiczna przygoda wciągnie ich bez reszty. Dorosły doceni raczej różne smaczki, dialog z kulturowymi odniesieniami. Forma ma szansę zachwycić wszystkich.
A ja w rodzicielskim kajecie mądrych rad zapisałam sobie pewne zdanie wypowiedziane przez ojca Fiolet. „I na co jej się zdadzą te kalkulatory i »mylnie używane imiesłowy«, kiedy padną hamulce w kosmowozie”. Właśnie.
KOSMICZNE RUPIECIE
Tekst i rysunki: Craig Thompson
Kolor: Dave Stewart
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Wydawnictwo: timof comics
Data wydania: 2015
Oprawa: twarda
Liczba stron: 400
Format/forma: komiksowe midi
Sugerowany wiek: 8+
Tekst i rysunki: Craig Thompson
Kolor: Dave Stewart
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Wydawnictwo: timof comics
Data wydania: 2015
Oprawa: twarda
Liczba stron: 400
Format/forma: komiksowe midi
Sugerowany wiek: 8+
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz